Islandzka jeźdźczyni zakończyła udział w najtrudniejszym wyścigu konnym na świecie. Jest szczęśliwa, że udało jej się dotrzeć do mety, i świętuje swój sukces.
Reprezentantka Islandii, Anna Guðný Baldursdóttir, ukończyła w Mongolii najbardziej wymagający wyścig konny na świecie – Mongol Derby. Rywalizacja polega na tym, aby jako pierwszy zawodnik pokonać trasę o długości tysiąca kilometrów. Uczestnicy mają na to maksymalnie dziesięć dni.
„Obowiązuje przy tym wiele zasad dotyczących dobrostanu koni, które zapobiegają temu, aby ludzie całkowicie je przemęczali. Chodzi więc o to, aby być jak najszybszym, ale dbać o konia” – wytłumaczyła Anna Guðný.
Wyjaśnia, że w wyścigu wolno jechać jedynie między siódmą rano a siódmą wieczorem. Każdy może zabrać maksymalnie pięć kilogramów bagażu, a waga jeźdźca wraz z ekwipunkiem nie może przekroczyć 85 kilogramów. Dodaje też, że nie jedzie się przez cały czas na tym samym koniu.
„Na trasie jest 28 stacji z końmi i za każdym razem losuje się konia, którym pokonuje się kolejny etap. Każdy z etapów ma od 25 do maksymalnie 40 kilometrów. Wiele zależy od tego, jaki koń się trafi, a bywa z tym naprawdę bardzo różnie”.
Anna Guðný przyznaje, że wyścig był pełen wzlotów i upadków. „Były odcinki, które poszły mi znakomicie. Raz trafił mi się na przykład koń w świetnej kondycji – silny i szybki. Nie pamiętam dokładnie, ile kilometrów liczył ten etap, ale miałam wrażenie, że mógłby od razu przebiec kolejny. Pod koniec dnia wcale nie chciał zwalniać, był lekki i zwinny. Dwa razy spadłam z konia, ale w żadnym przypadku nie zostałam z niego zrzucona. Raz koń się potknął i przewrócił, a innym razem siodło zsunęło się do przodu. Byli tacy, którzy spadali wielokrotnie i mieli poważne kłopoty”.
„Jestem bardzo zadowolona z wyniku i cieszę się, że uniknęłam większych problemów. Moim marzeniem było po prostu dotrzeć do mety. W tym wyścigu, jeśli coś pójdzie nie tak, to jest to naprawdę bolesne. W każdej chwili może się zdarzyć coś nieprzewidzianego – ktoś spadnie z siodła, koń się spłoszy. Jeśli złamiesz rękę, to nie ma mowy o ukończeniu wyścigu. Takie są realia. Dlatego jestem ogromnie szczęśliwa, że udało mi się to zrobić i że przez cały czas czułam się dobrze” – podkreśliła Anna Guðný.
Zajęła dziewiętnaste miejsce, ale uważa, że największym sukcesem jest sam fakt ukończenia trasy.
„Liczy się to, że dojedziesz do mety. Wystartowało nas czterdzieścioro pięcioro, a dwadzieścioro ośmioro ukończyło wyścig w tak zwanej kategorii »race class«” – stwierdziła „Więc nawet jeśli dziewiętnaste miejsce nie brzmi imponująco, to i tak jest to dobry wynik, biorąc pod uwagę, jak trudny jest ten wyścig”.
Anna Guðný jest drugą Islandką, która wzięła udział w tym wydarzeniu – pierwszą była Aníta Margrét Aradóttir, startująca w 2014 roku. Anna Guðný mówi, że chęć zmierzenia się z tą trasą pojawiła się u niej, gdy śledziła zmagania Aníty.
„To było moje wielkie marzenie. Od dawna fascynowała mnie Mongolia – cała ta kultura związana z końmi, więź nomadów z przyrodą”.
Przyznaje, że w 2014 roku uważnie obserwowała działania Aníty Margrét. „Kiedy budziłam się w nocy, sprawdzałam, czy nadal jest w trasie i jak jej idzie. Bardzo chciałam wiedzieć, czy wciąż jest w siodle. Wtedy zaczęłam dokładniej poznawać zasady wyścigu – o co w nim chodzi i jak wygląda. Pomyślałam wtedy – to jest dopiero przygoda!”.




