Islandia ma swoje ciche skarby – te, których nie widać od razu i które nie szukają uwagi. Płucnica islandzka (Cetraria islandica, isl. fjallagrös) należy właśnie do tej kategorii. To porost – organizm zrodzony ze współpracy grzyba i glonu. Rośnie tylko tam, gdzie powietrze jest absolutnie czyste. Jeśli ją znajdziesz, możesz mieć pewność, że stoisz w jednym z najczystszych miejsc Europy.
Poniższa opowieść jest zarazem biologiczna, kulinarna, medyczna i głęboko kulturowa. Taka, która zaczyna się na kolanach, blisko ziemi – ale sięga do historii przetrwania na surowej, arktycznej wyspie.
Delikatna, wachlarzowata plecha płucnicy wyrasta z gruntu nieśpiesznie – czasem ledwie kilka milimetrów rocznie. Spotkasz ją na torfowiskach, wyżynach i obrzeżach pól lawowych. Tam, gdzie wiatr jest czystym tchnieniem, a człowiek – rzadkim gościem.
W ekologii taki organizm nazywa się bioindykatorem. Jego obecność oznacza środowisko wolne od chemii, sprawdzone przez czas. Nie dziwi więc, że w wielu islandzkich szkołach uczniowie uczą się rozpoznawać płucnicę wcześniej, niż odróżniać sosnę od świerka.
W terenie płucnica jest charakterystyczna:
- rośnie płasko, w formie małych wachlarzy, lekko unoszących się ku górze;
- jej wierzch jest oliwkowozielony, a spód jaśniejszy – niemal biały;
- jej smak – jeśli odważysz się dotknąć językiem – jest lekko gorzki i pozbawiony ziemistości.
Nie sposób pomylić jej z chrobotkiem reniferowym – ten tworzy miękkie, trójwymiarowe kępy, a płucnica układa się jak drobne morskie algi pozostawione przez cofające się fale.
Gdy zimą zapasy malały, Islandczycy szukali energii w naturze. Tak narodził się fjallagrasamjólk – skromny napój z płucnicy gotowanej w mleku, dosładzany miodem lub cukrem. To nie był deser ani zielarska ciekawostka – tylko konkretna kaloryczność i regeneracja.
Trzeba wziąć litr mleka, garść wypłukanej płucnicy, 1–2 łyżki miodu lub cukru i szczyptę soli. Gotować tylko kilka minut – nigdy długo. Im krótszy czas gotowania, tym łagodniejsza gorycz. Napój gotowany dłużej to mocniejsza, niemal „apteczna” siła.
„Fjallagrös hafa lengi verið notuð til að lina hósta og mýkja barkann” (Płucnica od dawna używana jest do łagodzenia kaszlu i zmiękczania gardła) – Sigfús Blöndal, „Íslensk-dönsk orðabók”, XX w.
Islandzkie źródła medyczne z XIX i XX wieku podają płucnicę jako naturalny środek na kaszel, infekcje dróg oddechowych i osłonę żołądka. Dzisiejsza nauka potwierdza: polisacharydy tworzą biologiczny film ochronny, a kwas usninowy i cetrariowy mają działanie antybakteryjne i przeciwzapalne.

Na Islandii nie ma miejsca na rabunek natury, a zasady są proste: nie wolno zbierać płucnicy w parkach i rezerwatach (m.in. Hornstrandir), można zbierać wyłącznie drobne ilości do użytku własnego, nigdy w celach masowych.
Nie wolno jej wyrywać! Należy delikatnie odciąć fragment, pozostawiając większość kolonii nietkniętą. Porost odrasta latami. Jedno nieprzemyślane wyrwanie może zniszczyć ekosystem mikroświata, który trwał tam od pokoleń.
Płucnica przetrwała dlatego, że nigdy nie udawała czegoś więcej. Nie była luksusem ani modą, tylko cichą gwarancją, że nawet gdy świat zniknie pod śniegiem, nadal istnieje coś, co potrafi nas nakarmić, osłonić i wzmocnić – jeśli tylko będziemy wystarczająco uważni.
To już nie jest tylko porost. To punkt orientacyjny, tożsamość krajobrazu i przypomnienie, że prawdziwe bogactwo północy nie krzyczy – ono rośnie kilka milimetrów rocznie.
Szymon Sulima
Sheep Trail Adventures




