Prezes islandzkiej poczty mówi, że zmiany w amerykańskich przepisach celnych „wywróciły wszystko do góry nogami”. Od poniedziałku nie będzie możliwe wysyłanie paczek z towarami do Stanów Zjednoczonych. Rozwiązaniem będzie nowe rozwiązanie, które ma dopiero powstać. Zdaniem prezes jedynym wyjściem dla islandzkich firm jest podniesienie cen sprzedawanych w USA produktów.
„Zaczęło się od tego, że władze USA nałożyły cła na towary wysyłane do Stanów i zażądały, aby pobierał je przewoźnik – co jest nietypowe. W tym przypadku przewoźnikiem mogą być linie lotnicze albo poczta. Linie lotnicze odmówiły obsługi takich przesyłek, więc część odpowiedzialności spadła na pocztę” – wyjaśniła Þórhildur Ólöf Helgadóttir, prezes Íslandspóstur.
„Do tej pory system pocztowy na świecie działał tak, że każde państwo zajmowało się poborem ceł we własnym imieniu. Gdy towar trafiał do Islandii, my pobieraliśmy należności celne w imieniu państwa islandzkiego. Teraz Amerykanie wymagają, abyśmy pobierali cła także dla nich, co całkowicie odwraca dotychczasowy porządek i w praktyce jest niewykonalne” – dodała.
Problem dotyczy systemów pocztowych, które nie są przystosowane do obsługi amerykańskich ceł. W podobnej sytuacji znalazły się także poczty w krajach nordyckich i wielu innych państwach Europy. Þórhildur zaznacza, że o nowych wymogach poinformowano ją dopiero 15 sierpnia i od tego czasu trwają prace nad rozwiązaniem.
„Większość poczt na świecie nie ma narzędzi, aby realizować obowiązek nałożony przez USA. Dlatego niemal wszystkie kraje europejskie zdecydowały się wstrzymać przesyłki towarowe do Stanów Zjednoczonych”. Oprócz Islandii na podobny krok zdecydowały się dotąd Szwecja, Dania, Norwegia, Belgia, Polska, a także niemiecka spółka DHL.
Þórhildur przyznaje, że sprawa jest wyjątkowo skomplikowana. Nadal można wysyłać listy, dokumenty oraz paczki z prezentami o wartości do 100 dolarów (ok. 12 400 koron islandzkich).
„Jeśli na przykład wydziergam rękawiczki dla wnuka w Stanach i ich wartość nie przekroczy stu dolarów, mogę je wysłać” – wytłumaczyła.
Inaczej wygląda sytuacja w przypadku przesyłek handlowych. Jeśli islandzki sklep wyśle do USA ręcznie robiony sweter, którego wartość zawsze przekracza 12 400 koron, Pósturinn musi pobrać od niego 15% cła na rzecz USA. Gdyby włóczka do jego produkcji pochodziła z Chin, należałoby dodatkowo pobrać 50% cła od materiału i 15% od pracy.
„Nie możemy po prostu nałożyć 15% cła na każdą przesyłkę, bo często nie wiemy, co jest w środku ani skąd pochodzi towar” – dodała.
Podkreśla, że Íslandspóstur chce zrobić wszystko, aby przesyłki docierały do adresatów, ale obecnie nie ma narzędzi pozwalających monitorować kraj pochodzenia produktów.
Þórhildur wskazuje, że brytyjska poczta pracuje nad rozwiązaniem technologicznym, które w przyszłości mogłyby wykorzystać także inne kraje, w tym Islandia.
„Chciałabym powiedzieć, że takie rozwiązanie będzie gotowe jutro, ale w rzeczywistości zajmie to kilka tygodni. Jest ono tworzone i testowane, a dopiero później będzie można je wdrożyć u nas” – zaznaczyła.
Według niej sytuacja jest wyjątkowo frustrująca: „To nienormalne, że jakieś państwo może w ten sposób narzucić obowiązki innym krajom i przerzucić na nie odpowiedzialność. Cały system staje na głowie”.
Najbardziej dotknięte zmianami są islandzkie sklepy internetowe. Þórhildur uważa, że w pierwszej kolejności muszą one zadbać o przejrzystość dokumentacji i jasno wskazywać kraj pochodzenia produktów. „Faktury powinny być przygotowane tak, aby amerykański konsument widział, że pobierane cło trafia do USA. To będzie konieczne”.
W praktyce jednak firmy będą musiały przerzucić te koszty na klientów. „Nie widzę innego rozwiązania, niż podniesienie cen. Amerykanie zapłacą więcej za zakupy w europejskich sklepach internetowych. Mam tylko nadzieję, że przedsiębiorcy będą jasno wskazywać w rachunkach, że wynika to z opłat celnych, a nie chęci osiągnięcia dodatkowego przychodu przez sprzedawcę”.
Firmy muszą przekazać doliczone cła do Íslandspóstur, a ta z kolei do amerykańskich organów celnych.
„Nie mamy odpowiednich uprawnień. Zawsze to wyglądało tak, że w kraju docelowym działała lokalna administracja celna. Teraz jednak Amerykanie chcą, byśmy to robili za nich, a na to nie jesteśmy przygotowani” – podsumowała Þórhildur.




