Júlía Ingvarsdóttir jest jedną z ośmiorga Islandczyków, którzy utknęli w Tanzanii z powodu krwawych zamieszek, jakie wybuchły po wyborach prezydenckich, określanych przez opozycję jako „hańba dla demokracji”.
„W całej Tanzanii trwają akty terroru. Na ulicy, przy której mieszkamy, doszło do kilku strzelanin, a w powietrzu czuć strach” – stwierdziła Júlía w rozmowie z mbl.is.
Niepokoje w Tanzanii wybuchły w związku z kontrowersyjnymi wynikami środowych wyborów prezydenckich. Według doniesień setki osób miały zginąć w wyniku zamieszek, a w całym kraju wyłączono dostęp do Internetu.
„Mamy szczęście, że możemy być względnie bezpieczni w naszym mieście, ale atmosfera jest dziwna. Jeden z miejscowych, którego znamy, powiedział, że nigdy wcześniej nie widział swojego miasta w takim stanie” – relacjonowała Júlía.
Przebywa ona w Tanzanii z grupą ośmiorga młodych ludzi w wieku od 18 do 21 lat. „Część z nas chodzi do szkoły, część pracuje jako wolontariusze. Jesteśmy tu od sierpnia i mamy wrócić do domu w grudniu – o ile nic się nie zmieni” – dodała.
Urzędująca prezydent Tanzanii, Samia Suluhu Hassan, ogłosiła wczoraj swoje zwycięstwo w wyborach, w których – jak donosi BBC – miała zdobyć 98% głosów przy 87% frekwencji.
Partie opozycyjne odrzuciły wyniki wyborów, nazywając je „hańbą dla procesu demokratycznego”, ponieważ główni rywale prezydent mieli zostać uwięzieni lub pozbawieni możliwości kandydowania.
„To wszystko zaczęło się w ubiegłą środę, kiedy rozpoczęły się protesty przed wyborami prezydenckimi, i wtedy wybuchły zamieszki” – powiedziała Júlía. „Od tego czasu Internet jest wyłączony i trudno zdobyć informacje o tym, jaka jest sytuacja”.
Z powodu godziny policyjnej, wprowadzonej w celu ograniczenia zamieszek, Júlía i jej towarzysze są uwięzieni w swoim hostelu od czwartku.
Grupa otrzymała pierwsze informacje o panującej sytuacji dopiero w piątek. Powiedziano im wtedy, że zginęło ponad 700 osób, w wielu miejscach wybuchły walki, a lokale wyborcze zostały doszczętnie spalone.
„Po raz pierwszy mogliśmy wyjść w sobotę – tylko po to, aby przejść do hotelu po drugiej stronie ulicy. Nie widzieliśmy więc zbyt wiele na własne oczy, ale słyszeliśmy serie z karabinów maszynowych, krzyki i płacz, a miasto jest pełne żołnierzy z różnym sprzętem. To coś nowego nawet dla miejscowych”.
Zgodnie z relacjami mediów w protestach uczestniczą głównie młode osoby, które twierdzą, że wybory były niesprawiedliwe, a rząd kraju podważa demokrację, uniemożliwiając start głównym rywalom prezydent.
Ponieważ dostęp do Internetu został w Tanzanii odcięty, trudno zweryfikować liczbę ofiar, o której mówi Júlía. Według stacji BBC, powołującej się na źródła dyplomatyczne w Tanzanii, istnieją jednak wiarygodne dowody na to, że życie straciło co najmniej pięćset osób.
Islandczycy przebywający na miejscu twierdzą, że sytuacja nieco się poprawia, ale ich kontakt ze światem zewnętrznym nadal jest ograniczony, co utrudnia im komunikację z bliskimi.
„Mamy zarezerwowaną podróż do Namibii w przyszły piątek i musimy przejechać przez Dar es Salaam, gdzie sytuacja jest najgorsza” – poinformowała Júlía.
Grupa wciąż czeka na informacje, czy podróż będzie możliwa ze względu na panujące warunki i czy godzina policyjna zostanie wkrótce zniesiona.
„Osoby, które mają zaplanowaną podróż do Tanzanii, powinny się dwa razy zastanowić, dokładnie zapoznać się z sytuacją i zadbać o własne bezpieczeństwo. Nikt tutaj nie doświadczył wcześniej takich zamieszek – to coś zupełnie nowego także dla miejscowych”.




