„32 lata, 182 cm wzrostu, nie będę przytaczał żadnych danych sportowych” – tak Irek Bieleninik zapowiadał Marcina Najmana, który wygwizdywany przez kibiców wchodził do „klatki” by wyrównać porachunki z Przemysławem Saletą. Komentatorzy także nie byli zbyt wyrozumiali dla El Testosterona, „jeden zawodnik i Pan który chce zostać zawodnikiem”. Gdy Najman ruszył na Saletę w stylu przypominającym bardziej atak pod „nocnym sklepem” niż jakikolwiek styl sportowy, komentator kontynuował: „mówi się że, gdy testosteron uderza do głowy, mężczyzna nie myśli, ten człowiek nazwał się testosteronem” po czym się zaśmiał. Kilka sekund później śmiali się już wszyscy. Najman kopał, kopał, aż nagle na nodze Salety, sam doznał kontuzji, kulejąc odszedł, i dał znać sędziemu że nie może kontynuować walki. Wszystko to w 54 sekundzie. Saleta bezradnie rozłożył ręce i odszedł do swojego narożnika, śmiejąc się pod nosem. „Prawdopodobnie złamałem nogę” usprawiedliwiał się Najman, „nie zdążyłem się zmęczyć” powiedział po walce Saleta. Trener Najmana zapewniał o bardzo poważnej kontuzji, „tutaj nie ma żadnego oszustwa czy symulowania”. Noga Najmana która niby miała być złamana, złamana nie była. Na pytanie Bieleninika „kto opracował taktykę na dzisiejszy pojedynek” publiczność zaśmiała się a trener odpowiedział ze stoickim spokojem „Marcin, po prostu”. Znów, jeszcze większy śmiech. „Może trzecie starcie, nie wiem, niech sobie Marcin Najman wybierze w formule może szachy, warcaby” skwitował komentator. Choć i w takiej formule „Testosteron” nie miał by szans z Saletą.