Pięć dni z polskim kinem

Dodane przez: INP Czas czytania: 3 min.

Dni Filmu Polskiego to festiwal zorganizowany w Bíó Paradís w Reykjaviku, na który można było wybrać się 23-27 marca. W repertuarze znalazło się pięć filmów polskiej produkcji, wszystkie wyświetlane z angielskimi napisami. Obrazy pokazywane na festiwalu to: „Różyczka”, „Erratum”, „Matka Teresa od kotów”, „Chrzest” oraz „Wszystko, co kocham”. Wszystkie cieszyły się bardzo dużym zainteresowaniem, a poszczególne projekcje odbywały się przy niemal pełnej widowni.

Wybór repertuaru, trzeba przyznać, ambitny i poważny. Organizatorzy zadbali o to, by zabrakło głupkowatych pseudokomedii, jakimi hańbi się ostatnio polska kinematografia. Filmy emitowane w Bíó Paradís były nagradzane na festiwalach i zbierały bardzo dobre recenzje w prasie. Jeden z nich („Wszystko, co kocham”) był nawet polskim kandydatem do Oscara w 2010 roku.
To, jaki obraz naszego kraju wyłania się z nich w oczach Islandczyków, to już zupełnie inna sprawa. Cieszy bowiem fakt, że podczas pokazów na sali było wielu mieszkańców Islandii zainteresowanych produkcją filmową z dalekiego kraju, którego obywatele stanowią największą mniejszość na wyspie. Cóż zatem zobaczyli Islandczycy? Dysfunkcyjną rodzinę z warszawskiej Pragi, w której dwóch braci brutalnie zabija własną matkę („Matka Teresa od kotów”, nota bene chyba najlepszy ze wszystkich pięciu filmów); krwawe porachunki gangsterów z warszawskiego półświatka tyranizujących młodego mężczyznę, który kiedyś nieszczęśliwie z nimi zadarł („Chrzest”); niekończące się rozliczenia z komunizmem i obraz Polski lat 60. („Różyczka”). Utrzymane w łagodnym, wyciszonym klimacie nieco poetyckie „Erratum” pokazuje, że w życiu liczą się nie tylko pieniądze i kariera. A na wskroś muzyczne „Wszystko, co kocham” przenosi widza w świat młodzieńczych ideałów i wartości.

- REKLAMA -
Ad image

I oto Polska w pigułce. Jej zawikłana historia i współczesność, duże pieniądze i bieda, nowoczesna Warszawa i spokojna prowincja, miłość, przyjaźń i rodzina. W sumie nieźle. Nie ma wątpliwości, że Polska jawi się jako kraj bardzo różnorodny, potwornie rozwarstwiony, chwilami bardzo niebezpieczny (w porównaniu do spokojnej Islandii), a chwilami sielski i błogi.

Upraszczając, gdyby Islandczyk – inspirowany obejrzanymi filmami – postanowił Polskę odwiedzić, z pewnością musiałby ominąć Warszawę jako siedlisko największego zła i patologii („Matka Teresa…” i „Chrzest”), a udać się na wieś, gdzie człowiek może być sobą („Erratum” i „Wszystko, co kocham”).

Organizatorami Dni Filmu Polskiego byli Konsulat Generalny RP w Reykjaviku i Bíó Paradís.

Udostępnij ten artykuł