Książę Filip odwiedził północne miasteczko 1 lipca 1964 roku. Przyleciał z Reykjavíku samolotem Dakota o nazwie „Gullfaxi”, maszyną należącą do Flugfélag Íslands (Islandzki Związek Lotnictwa) w „największej ulewie, jaka może się wydarzyć latem w Akureyri” – jak relacjonowała gazeta Morgunblaðið. Maszyna wylądowała na lotnisku w Akureyri o godzinie 20:00. Prosto z lotniska droga wiodła do ogrodu botanicznego, gdzie wielu mieszkańców miasteczka oczekiwało na spotkanie z księciem. Sam Filip był w bardzo dobrym nastroju. Przewodniczący rady miejskiej, Jón G. Sólnes, powitał gościa krótką przemową, następnie głos zabrał sam książę Filip.
„Wybaczcie, że mówię tutaj po angielsku, ale wykorzystałem już cały zasób słów mojego islandzkiego wczoraj w Reykjavíku. Bardzo Wam dziękuję za tak ciepłe przyjęcie i jestem bardzo szczęśliwy, że mogłem przylecieć do Akureyri. Miałem szczęście, bo pogoda nie jest zbyt dobra na latanie. Musicie mi wybaczyć, że jestem spóźniony. My, ludzie, choć jesteśmy mistrzami w wielu sprawach, to niestety nie możemy decydować o pogodzie. Jeszcze raz Was przepraszam za moje spóźnienie, które sprawiło, że jesteście tak przemoczeni. Na pocieszenie powiem Wam, że w Wielkiej Brytanii też dużo pada. Dziękuję”.
Książę spacerował po ogrodzie dłużej niż się tego spodziewano i wymieniał uprzejmości z mieszkańcami. Rozmawiał m.in. z byłym mieszkańcem Londynu, stolarzem Roy’em Pritlove, który mieszkał na Islandii od dekady i przybył do ogrodu, aby zobaczyć Filipa na własne oczy. Po wizycie w ogrodzie botanicznym rada miejska wydała uroczystą kolację na cześć honorowego gościa. Książę skosztował gotowanego halibuta oraz steka z renifera podanego z ziemniakami i warzywami. Na stole pojawiła się również deska serów z krakersami i kawa.
Spotkanie zakończyło się o godzinie 23:00. Zaraz po nim książę Filip ze swoją świtą udał się w okolice jeziora Mývatn.