Kolejny odcinek z cyklu Podsumowanie muzyki islandzkiej. Dzięki Marcinowi Kozickiemu poznacie najciekawsze zespoły z gatunku progressive /stoner /alternative-rock /post-punk /noise /shoegaze.
Islandzka scena rockowa i post-punkowa skrzy się od udanych eksperymentów i stylistycznych fuzji. Muzycy wydają się w pełni oddawać swobodzie twórczej, nie narzucając sobie żadnych ograniczeń. Nie boją się przekraczania ram gatunków, bawią się muzyką i wciąż poszukują nowych rozwiązań. Do woli manipulują motywami i elementami uprawiając ciekawą żonglerkę swoimi wpływami i inspiracjami. W sposób udany udaje im się przemycać kapitalne pomysły i kreować intrygujące dźwięki. Dodatkowo zazwyczaj w ich twórczości jest ogromna wrażliwość estetyczna, odpowiednie wyczucie oraz specyficzny nastrój i chwytliwa melodia. Prawdopodobnie to czyni ich muzykę tak nietuzinkową.
Islandzkie zespoły nadal pozostają dowodem na to, że we współczesnej muzyce gitarowej można być innowacyjnym, wnosić do tej nieco świeżości, a przy okazji też pięknie się wyróżniać spośród grona innych kapel. Szczerze muszę przyznać, iż cieszy moje uszy fakt, że wśród pojawiającej się na około miernej muzyki, którą nie warto się zajmować, Islandia wciąż dostarcza ciekawych wydawnictw. Wydawnictw, które nie tylko dobrze się słucha, ale które nawet dostarczają gigantycznej przyjemności. Poniżej przedstawiam kilkanaście przykładów na potwierdzenie tej tezy.
Agent Fresco wydali w tym roku zjawiskowy album. „Destrier” to rzecz absorbująca i mocna, która dodatkowo wymyka się jednoznacznym klasyfikacjom stylistycznym, gdy muzyka ta jest wypadkową wielu stylów – eksperymentalny rock progresywny, post rock/metal, alternative math/art rock, neoclassic i jazz. Jakościowo, a zwłaszcza technicznie, mamy tutaj do czynienia z materiałem z najwyższej półki. Jest to bez wątpienia wydawnictwo wielowymiarowe i nieokiełzane, ale też doniosłe i pełne wdzięku. Zachwyt wzbudzają tutaj bardzo liczne eksperymenty, które układają się w genialne i pełne niespodzianek wątki melodyczne i rytmiczne oraz hipnotyczne kaskady dźwięków. Album porywa motoryką, mnogością hipnotycznie rozwijających się motywów i polirytmicznością basowo-perkusyjnych struktur. W sposób zachwycający łączy się tutaj zjawiskowy kameralizm z monumentalną przestrzenią. Zespół czaruje narastającym napięciem i miażdży niesamowicie wysokim natężeniem emocji. To jedno z najbardziej interesujących i absorbujących wydawnictw, jakie słyszałem w tym roku. (recenzja TUTAJ)
Dobrą poza-islandzką passą cieszy się grupa Fufanu, która wydała „długogrający” debiut „Few More Days To Go” skrzący feerią barw z okolic post-punk, alternative rock, new wave, cold/dark wave, shoegaze i psychedelic. Muzycy zanurzają się mocno w brzmieniach muzyki przełomu lat 70-tych i 80-tych. Ale umiejętnie przemycają także elementy charakterystyczne dla alternatywy lat 90-tych czy muzyki jeszcze bliżej nam współcześnie (future rock?). Z uwagą i wyczuciem eksplorują światową historię alternatywnej muzyki i twórczo przekładają na swój własny język. Zespołowi udało się wykreować na swojej płycie specyficzny psychodeliczny nastrój niesamowitości, niepokojącej obojętności, chłodu i wciągającego mroku. Ta atmosfera potęgowana jest jeszcze bardziej przez śpiew wokalisty – pełen powagi (śmiertelnej), tęsknoty i melancholii, być może zrezygnowania, ale też rozmarzenia.
Æla zaprezentował swój drugi album zatytułowany „Vettlingatök”. W tych Islandczykach jest moc. Płonie w nich prawdziwy punk-rockowy ogień. Stąd w każdym dźwięku słychać całkowite zaangażowanie i pełną szczerość. Ich energia i osobliwa perwersja przewija się również w muzyce zespołu oraz tekstach. W muzyce zespołu słychać oczywiście punkowy nerw, obecny jest również chłód cold wave’u. Muzycy jednak idą jeszcze dalej i w swoich muzycznych poszukiwaniach i eksperymentach wykraczają poza nurt post-punk. Wszechobecny jest tutaj na przykład zgrzyt noise rocka i przyjemnego rzężenia alternatywnych gitar niekonwencjonalnego rocka lat 90-tych, spomiędzy których dodatkowo wylewa się gęsto psychodelia. Zespół balansuje także w okolicach post-rocka i stoner-rocka. Podąża także ciekawie po progresywnych ścieżkach. To jeden z zespołów, który robiąc hałas pisze wspaniałe piosenki. W ich wykrzyczanej ”brudnej” twórczości pojawia się dużo chwytliwych struktur, a w gitarowej plątaninie można odnaleźć niejedną „ładną” melodię, trzeba tylko odpowiednio się wsłuchać. (recenzja TUTAJ)
Mocno sentymentalnie ujęła mnie grupa Casio Fatso. Zespół określa swoje brzmienie mianem ‚modnine rock’, który jest skrótem od modern nineties rock nawiązującym do modern rocka i rocka alternatywnego lat 90-tych. Na swoim debiutanckim albumie „Controlling The World From My Bed” grupa w sposób wyśmienity przywołuje atmosferę i ducha muzyki gitarowej lat 90-tych. Muzyka prezentowana przez Islandczyków wydaje się absolutnie nasiąknięta tamtymi czasami, nagrana z ogromną pasją. To naprawdę wspaniała sentymentalna podróż w czasie. Muzycznie styl grupy oscyluje gdzieś pomiędzy alternatywnym rockiem, a grunge’m. Z naleciałościami nurtów shoegaze i cold wave. Nie brakuje tutaj jednak akcentów charakterystycznych dla bardziej nowoczesnej sceny rockowej. Ten album jest pozycją obowiązkową dla każdego miłośnika rocka alternatywnego. (recenzja TUTAJ)
Ottoman to nowa siła na alternatywnej rockowej scenie Islandii. Dowodem tego jest wydana w bieżącym roku EP’ka „Heretic”. Muszę przyznać, że muzyka z tego krążka jest ożywczym powiewem wiatru w świecie rocka. Muzycy przygotowali bezkompromisowy, ciężki i prawdziwie nie poddający się jednoznacznym klasyfikacjom rockowy album. Brzmienie ich muzyki jest szorstkie i złożone, ale nie brak jej rock’n’rollowej energii i niebanalnej melodyki. Słychać, że grupa lubi poeksperymentować, do tego z całkiem niezłym rezultatem. Muzyczna dramaturgia jest również genialnie budowana przejmującym głosem wokalisty, posiadającym ciekawą barwę i duże możliwości ekspresji. Kluczem do sukcesu zespołu okazuje się nie tylko umiejętne korzystanie z tradycji ogólnie mówiąc alternatywnego rocka, ale także, a może nawet przede wszystkim bezpretensjonalność i energia. (recenzja TUTAJ)
https://youtu.be/kTjsOV7dxe4
Moje osobiste, prywatne odkrycie – Not A Crook – solowy projekt niezwykle utalentowanego islandzkiego muzyka Steinara Guðjónssona. Muzykę zamieszczoną na debiutanckim krążku można określić jako fusion rock. Pojawiają się w niej brzmienia rocka alternatywnego lat 90-tych, elementy rocka progresywnego, jak i nawiązania do stoner rocka i grunge’u. Swoją grą na gitarze i śpiewem muzyk nadaje kompozycjom charakterystycznej barwy. Udowadnia, że przy odrobinie talentu i zaangażowania można nagrać interesującą rock’n’rollową płytę. Bez zbędnego nadęcia, czy też prób zmiany oblicza współczesnej muzyki, za to konsekwentnie do przodu z rockowym żarem w sercu. Ta muzyka oddycha pełną piersią – mix sentymentu, swobody i radości. To naprawdę wspaniała płyta przywołująca echa nieodżałowanych dla muzyki alternatywnej lat 90-tych.
Eldberg to obecnie jedni z głównych przedstawicieli islandzkiego progresywnego rocka. Projekt ambitny, dokonujący czegoś zdecydowanie istotnego dla tradycji tego gatunku. W tym roku grupa powróciła z nowym wydawnictwem “Þar er heimur hugans”. To płyta solidna, której nie sposób odmówić wartości. Muzycy ponownie wykazali się wysoką klasą łącząc rock progresywny z wpływami klasycznymi, symfonicznymi i psychodelicznymi oraz space rockiem. Jak zwykle z odniesieniem do gitarowej muzyki lat 70-tych oraz zamiłowania do dźwięków organów Hammonda M3 i analogowych brzmień. W przypadku tej muzyki powrót do przeszłości jest jak najbardziej kompletny i do tego w jak najlepszym wydaniu. To naprawdę kawał genialnego rocka progresywnego i trzeba wiedzieć, że takie albumy należą dziś do rzadkości. (recenzja TUTAJ)
Pink Street Boys określają siebie mianem „najgłośniejszego zespołu w Islandii”. Ich drugi album „Hits #1” pokazuje, że panowie nie schlebiają niczyim gustom i w żaden sposób nie przymilają się do słuchacza. Zespół stawia na surowość i naturalność. To muzyczny cios prosto w oczy. Avant-garde, noise, post-hardcore, drone, shoegaze, psychodelia, rock’n’roll – to tylko niektóre wątki, jakie punk rockowcy poruszają na swojej płycie. Zespół rozsadza energia i mnogość pomysłów. Ich twórczość dowodzi, że wciąż można zaprezentować świeże spojrzenie na wyeksploatowany, zdawałoby się, styl. W dobie radiowej miałkości zespół potwierdza tezę, że muzyka (punk)rockowa jeszcze się nie skończyła.
Fræbbblarnir – legenda islandzkiej sceny punkowej, najstarsza kapela punkowa w Islandii. Na swoim najnowszym albumie „Í hnotskurn” muzycy nadal podążają swoimi pop-punkowymi ścieżkami. Jak przystało na dzieło punkrockowców, krążek przynosi muzykę raczej przewidywalną, chociaż chwytliwą i urzekającą specyficznym klimatem. Ich utwory są krótkie, melodyjne i zazwyczaj szybkie. Co prawda panowie sięgają po najprostsze środki, ale czynią to niezwykle skutecznie. Przy tym wydają się wyśmienicie bawić formą i melodią. Dodatkowo całość ma pozytywne brzmienie. Nie spodziewałem się, że muzycy ciągle są w stanie wykrzesać z siebie tyle przekonującego pop-punka w najlepszym starym stylu. Ich muzyka jest naprawdę bardzo pogodna, nośna i niestarzejąca się. To po prostu luźne granie, super melodyjne i nieobciążające, które pozostawia po sobie same pozytywne wrażenia. (recenzja TUTAJ)
Singapore Sling poruszają się w mrocznej narkotyczno-psychodelicznej przestrzeni muzycznej kojarzonej popularnie nazywanej shoegaze. Ich najnowszy album „Psych Fuck” serwuje nam kolejną porcję mrocznych kompozycji utrzymanych w duchu shoegaze z wpływami rocka i hipnotycznymi drone’ami. Islandzka grupa po raz kolejny wydała solidną i dobrą, jak przystało na siebie płytę. Rozmyte, brudne i chropowate brzmienie grupy wprowadza nas po mistrzowsku w wyjątkowy trans. Muzycy postawili na umiarkowane tempa, balladowe „rozespane” melodie i zimnofalowe klimaty. Płyta przeszywa niesamowitą tajemniczością i smutkiem. To kwintesencja mrocznego romantyzmu, w którym słodkie melodie zatopione są w gorzkim garażowym brzmieniu poszarpanych gitar, a całość polana jest jeszcze melancholią. Przyjemnie pobyć w takiej surowej atmosferze.
Ten rok nowym albumem przyjemnie ubarwiła grupa wesołych punk rockowców ze Skerðing. Zespół punktów za oryginalność na pewno nie zdobędzie, ale to nic, bo z nawiązką nadrabia to swoją szczerością i zaraźliwą energią oraz antytezą powagi w muzyce. Muzyczna zawartość „Gunnar” nie pozostawia co do tego żadnych złudzeń. To przebojowe, zagrane bez kompleksów radosne rock’n’rollowe piosenki okraszone chwytliwymi melodiami i punkową jazdą. Muzycy serwują swoją muzykę lekko i kpiarsko, ale bez tandety i żenady. To szczera i czysta zabawa. Chłopaków z Islandii nie da się po prostu nie lubić. Słucham ich z przyjemnością. Dzieje się tak zapewne za sprawą w pełni gitarowego naturalnego brzmienia, bujającej motoryki oraz prostoty muzycznego przekazu w mocnym stylu.
W ciągu ostatnich miesięcy dużą sympatią obdarzyłem debiutancki album “From Party to Apocalypse” stoner rockowego trio Churchhouse Creepers. Grupa czerpie mocno ze stonerowej tradycji, czyli energetycznego grania na granicy hard rocka, metalu i punku z charakterystycznym, basowym brzmieniem gitar. Ta ekipa przebojowość i luz ma we krwi, stąd są świetnymi kompanami do dobrej zabawy. Muzycy stawiają przede wszystkim na groove i przyjemne kamienne riffy, a także wkręcającą pracę buzującego basu i perkusji nadającej ich zapiaszczonej muzyce odpowiedniego kolorytu. Dawno nie słyszałem tak przyjemnego i łatwo przyswajalnego materiału ze stylistyki okołopustynnej.
Intrygująco przedstawia się art-punkowy zespół Tófa, który wydał swój debiutancki album zatytułowany „Fleetwood Max”. Przyznam szczerze, że jestem pod wrażeniem brzmienia tej płyty z pozoru punkowej, ale w rzeczywistości mieniącej się wieloma różnymi barwami. Bo odnajdziemy tutaj motywy nie tylko post-punkowe, ale też między innymi elementy noise, shoegaze, alternative-, garage- i post-rocka oraz ambientu. Jest też dużo psychodelii i klimatu a’la punk-poetry. Dodatkowo muzycy potrafią ukręcić naprawdę znakomite melodie, tworząc tym samym bardzo dobre piosenki. Grupa łączy w sobie punkową szorstkość z alternatywną melodyjnością i islandzką emocjonalnością.
Ring of Gyges to kolejni ważni przedstawicieli współczesnej muzyki progresywnej na islandzkiej scenie, która w tym roku zadebiutowała krótkim albumem “Ramblings of Madmen”. Chociaż zespół jest mocno zainspirowany progresywnym rockiem lat 70-tych, w ich brzmieniu pojawia się także wiele wpływów metalowych oraz elementów zaczerpniętych ze współczesnej sceny progresywnej. Ich muzykę cechują niekonwencjonalne struktury, które są wielowarstwowe i wielowątkowe. Atmosfera na płycie jest epicka i wzniosła, zbudowana zazwyczaj z rozległych muzycznych pejzaży, którym towarzyszą filozoficzne teksty. Ale bez obaw ta muzyka w cudowny sposób łączący artystyczne ambicje z przystępnością. Efektem tego jest niezwykle wielobarwny album, który mimo żonglerki stylistykami i nastrojami cechuje spójność i którego bardzo dobrze słucha się jako całości. Dojrzali słuchacze odnajdą tutaj dużo wspaniałych melodii i mnóstwo barw układających się w klimat ulotnej melancholii.
tekst: Marcin Kozicki
Zapraszamy was również do zapoznania się z wcześniejszymi częściami Podsumowań muzyki islandzkiej z 2015 roku. Część V – jazz/blues/fusion/funk znajduje się TU w artykule znajdziecie także linki do wcześniejszych artykułów.