Z Dagą i Daną spotkałam się w foyer hotelu Canopy w Reykjaviku w czwartkowy poranek. Spodziewałam się krótkiej rozmowy, bo plan zajęć przed sobotnio-niedzielnymi wydarzeniami zespół ma napięty i wyszło nam bardzo intensywne półgodzinne spotkanie. Rozmowa z osobami pełnymi pasji to zawsze nie lada gratka. W tym przypadku nie było inaczej.
J.s.G.: Jest rok 2008. Jak się poznajecie?
Dana: Było to na warsztatach jazzowych w Krakowie. Jako studentka Wydziału Kompozycji w Konserwatorium Lwowskim wraz z zespołem Shokolad przyjechałam zgłębić swoją wiedzę o jazzie. Zaczynaliśmy grać jazz w restauracji Dynamo Blues we Lwowie, a do Krakowa, na warsztaty, przyjechaliśmy razem. I tam, na zajęciach z wokalistki, spotkałam Dagę.
J.s.G.: Czy Daga prowadziła te zajęcia, czy była uczestniczką?
Dana: My byliśmy wszyscy jeszcze bardzo, bardzo nowi w temacie. I Daga zaśpiewała bardzo ciekawą solówkę. Zrobiło to na mnie takie wielkie wrażenie, że zdecydowałam się do niej podejść. Powiedziałam jej wtedy, że ma niesamowite pomysły na swój głos, na muzykę, tylko musi się rozwijać muzycznie, bo widać, że jeszcze brakuje jej kunsztu. I tak się poznaliśmy.
J.s.G: A z Twojej strony, Daga, jak to wyglądało?
Daga: Z mojej strony wyglądało to tak, że ja byłam przerażona, bo ja nie znałam żadnych jazzowych standardów, oprócz dwóch, i nie byłam po żadnej szkole muzycznej. Byłam w trakcie studiów geoinformatyki. Chciałam być glacjologiem i badać lodowce na Islandii i na Svalbardzie. To dzięki Danie w ogóle jakakolwiek edukacja muzyczna poszła gdzieś dalej. Wcześniej uczyłam się grać na pianinie, ale jedyne doświadczenia, jakie z tego wyniosłam to trauma. To jednak opowieść na inny temat i inne nastroje. W każdym razie rozmowy z Daną i jej wiara w moje możliwości zainspirowały mnie do nauki i skończyłam Studium Piosenkarskie im. Czesława Niemena w Poznaniu. W kolejnym roku spotkałyśmy się ponownie na krakowskich warsztatach. Potem pojechałam odwiedzić Danę i znajomych do Lwowa i tam dowiedziałam się, że ona dostała ze swoim zespołem stypendium od polskiego Ministra kultury i koniec końców przyjechała do Polski. I tak się zaczęło.
Dana: Przez dwa lata przyjacielskich kontaktów poznałyśmy się lepiej, a właśnie dzięki stypendium można było pomyśleć o czymś większym niż po prostu spotkania.
J.s.G.: Czyli w tym momencie rozpoczyna się Wasza muzyczna przygoda…
Daga: Tak. Szybko zaczęłyśmy współpracować. Każdy chciał się lepiej poznać, a żeby lepiej się poznać i pokazać, co ma fajnego w swoim kraju, to w naturalny sposób muzyka tradycyjna została na te próby przyniesiona. Po prostu pokazywałyśmy sobie piosenki, jakie mamy w naszych kulturach, ale były też nasze kompozycje. To nie był żaden pomysł, jak ma wyglądać zespół, tylko po prostu chciałyśmy razem muzykować i stąd nazwa „Dagadana”, bo na początku byłyśmy we dwie.
J.s.G.: Tak, to jest cudowne, sama nazwa, bo ona jest tak wdzięczna i folkowa, jakby z brzmienia. Tylko pogratulować takiego połączenia.
Daga: Dziękujemy.
J.s.G.: Jak to się dzieje, że dokonujecie takich, a nie innych wyborów? Skąd czerpiecie inspirację na teksty i muzykę?
Dana: Mogę powiedzieć, że jesteśmy cały czas w procesie twórczym i nigdy nie wiadomo, w którą stronę nas popchnie w danym momencie. W naturalny sposób, tak jak Daga mówiła, z początku naszej kariery interesowaliśmy się i przenosiliśmy na próby muzykę tradycyjną z naszych dwóch państw. Cieszyliśmy się podobieństwem języków, podobieństwem tematów, ale też i różnorodnością zarazem. Na przykład w 2012, czy 2013 roku trafiła do nas poezja Janusza Różewicza, starszego brata Tadeusza, który niestety skończył swoje życie dość wcześnie, w wieku 26 lat. Został rozstrzelany w obozie w Łodzi, dlatego jego bracia, Tadeusz i Stanisław, chcieli, żeby jego twórczość też wybrzmiała. I przez przypadek do nas trafiła ta poezja i tak się nam spodobała, że nagraliśmy całą płytę z poezją Janusza Różewicza. Teraz współpracujemy z poetami współczesnymi w Ukrainie, w Polsce. Z Sofiją Andruchowycz, Ostapem Sływynskim, Hałyną Kruk. I bardzo nam się to podoba. Jesteśmy sami sobie reżyserami. Czyli to, na co mamy ochotę, to staramy się robić w swoim życiu. Na pewno ten trzon, czyli muzyka etniczna i te walory, które ona przynosi do naszej muzyki, to jest taka rzecz, która w nas też istnieje na poziomie krwi. Nawet kiedy robimy własne kompozycje, to ta słowiańskość, taka polsko-ukraińska, szeroko pojęta dusza, wybrzmiewa w naszej muzyce. Teraz natomiast jesteśmy w trakcie pisania. Wybrzmiewania nowych utworów i to wszystko będą nasze oryginalne kompozycje. I powiem szczerze, że bardzo się cieszę, że my mamy taką swobodę w swoim życiu, że mamy muzykę, którą chcemy tworzyć. Ale też możemy z tego zawodu żyć. Że niekoniecznie trzeba robić disco polo, żeby móc żyć z muzyki. Oczywiście nie mówię o jakichś wielkich zarobkach, jakichś jachtach, futrach i szampanach do śniadania.
J.s.G.: …ale jest to godne życie.
Dana: Tak. Mówię o tym, że można robić muzykę, sztukę taką, która odpowiada Twojemu gustowi. Ale też z tego żyć i uważam, że to jest wielkie błogosławieństwo. Wystarczy nam na chleb i masło. Mamy w co się ubrać. Uważam, że jesteśmy w pewnym sensie bardzo bogaci i bardzo szczęśliwi, że możemy dzielić się tym, co do nas jest ważne.
J.s.G.: Chłopaki w zespole, Bartek i Mikołaj. To wy ich ściągnęłyście do zespołu? Jak się oni się pojawili?
Daga: To my ich ściągnęłyśmy do zespołu. Od razu właściwie po pierwszych graniach chciałyśmy basisty. Dzwoniłyśmy do Mikołaja Pospieszalskiego, który był na tych samych warsztatach, ale on nie mógł do nas dołączyć. Miał jakieś obowiązki rodzinne. Ale dodzwoniłyśmy się do niego później. Przez jakiś czas graliśmy w trio. Potem dołączył do nas Frank Parker z Chicago, który grał z nami od trzeciej płyty. I wreszcie przy okazji wyjazdu, a dokładnie zaproszenia do Chin, pojechał z nami pewien wspaniały bębniarz, który nazywa się Bartosz Mikołaj Nazaruk – gra na co dzień z Zakopower. No i on nie gra, tylko on po prostu maluje na tych bębnach kolory niesamowite. I tak już jesteśmy w czwórkę, chociaż czasami mamy gości. I są to przeróżni goście. Od sekcji dętych po instrumentalistów. Instrumentalistów w dalekich krajach. I tak dla nas Islandia, choć dla Was kraj, w którym teraz żyjecie, jest odległym miejscem i bardzo nam zależało na tym, żeby przyjeżdżając tutaj, pochwalić się tym, co przywozimy. Tak wielu tutaj Polaków mieszka, a nie wiem na ile Islandczycy znają naszą kulturę? Jest to niesamowita okazja do tego, żeby pochwalić się tym, co mamy w Polsce, co mamy w Ukrainie. Tutaj jest też wielu Ukraińców, których przez wojnę przybyło na Islandię, szukając azylu. To jest dla nas ważne. Bardzo liczymy na to, żeby wielu Polaków i Ukraińców przyszło i żeby przyprowadzili swoich islandzkich przyjaciół. Pokazujemy naszą kulturę w sposób nowoczesny. I tutaj będziemy mieli także niesamowitych gości na scenie. Zaprosiliśmy Islandzki Chór Uniwersytecki, który wykona z nami trzy utwory. Jeden z Polski, jeden z Ukrainy i jeden islandzki. Będziemy śpiewać po islandzku, co dla nas jest nie lada wyzwaniem, ale pewnie i dla nich jest czymś wyjątkowym dołączyć do polskiej i do ukraińskiej piosenki. Koncert będzie miał miejsce w Harpie w niedzielę, a w sobotę zapraszamy wszystkie rodziny z dziećmi na warsztaty, gdzie będą polskie i ukraińskie gry i zabawy. Sobotnie wydarzenie skierowane jest nie tylko do Islandczyków, ale także Polaków i Ukraińców. Od samego początku, od pierwszych spotkań z organizatorami, chcieliśmy połączyć rodziny. Połączyć właśnie wszystkie mniejszości, nacje. Pokazać, że na tym się trzeba skupiać, bo żyć osobno to tak, jakby tracić jedno życie.
J.s.G.: Wrócimy do tematu islandzkiej ziemi za chwilę, natomiast ciekawią mnie źródła Waszych już nie tyle inspiracji, co dosłownie informacji. Na Islandii działa Kaśka Paluch ze swoim projektem Noise from Iceland, która Was pozdrawia.
Daga: Dziękujemy, Kasiu.
J.s.G.: I Kaśka przy swoim projekcie korzysta z islandzkiego archiwum Ísmús i stamtąd czerpie tradycyjne pieśni, które wciąga w swoje rytmy, w swoją muzykę, w swoje nagrania terenowe z całej Islandii. Czy korzystacie z czegoś takiego? Z tego typu źródeł w Waszej twórczości? I podążając tym tropem, kto i jak dokonał wyboru pieśni islandzkiej na niedzielny koncert?
Daga: W Polsce nie ma jako takiej jednej głównej bazy wszystkiego. Jest wiele rozsianych źródeł. Jest np. archiwum Polskiego Radia, ale tam tak łatwo się nie dostaniesz. Musisz przyjść, zrobić zamówienie i po prostu szperać, odsłuchiwać. Jest Biblioteka Narodowa, w której dużo dzieł jest zdigitalizowanych. Dla nas przede wszystkim, przynajmniej dla mnie, największą wartością, póki żyją twórcy, jest spotkanie z twórcami. Przy ostatniej płycie sięgaliśmy do książek i szukaliśmy utworów mało znanych. Współpracowaliśmy, jeśli chodzi o Polskę, z Bartkiem Gałązką, etnografem z Krosna. Jest bardzo dużo wspaniałych utworów zarejestrowanych przez Polskie Radio i nagranych, wydanych jako płyty. Jednak największa wartość tkwi w spotkaniach. Kiedy ktoś jest nadal między nami, kiedy spotykasz wiejskich muzykantów. Jest dużo taborów i spotkań, na których możesz tych muzykantów usłyszeć, zaprzyjaźnić się z nimi. Dla mnie to jest największa wartość.
Dana: U nas jest dość żywa tradycja. Powiem szczerze, że często daleko nie trzeba było chodzić, żeby usłyszeć wiele ciekawych pieśni.
J.s.G.: Mnie śpiewność osób z Ukrainy w bardzo przyjemny sposób zaskoczyła. Na przykład we Wrocławiu, gdzie po wybuchu wojny diaspora ukraińska zwiększyła się znacznie i jest widoczna np. w takich sytuacjach jak wspólne śpiewanie na wrocławskim rynku. To się dzieje zarówno w sytuacjach protestów przeciw działaniom wojennych, jak i przy okazji jakby samo tworzących się spotkań. Nagle ileś osób zebranych w koło zaczyna śpiewać, pięknie razem śpiewać.
Dana: Tak to wygląda w nas w Ukrainie, że często jak się spotykamy, to śpiewanie wychodzi nam samoistnie. To jest, można powiedzieć, narodowy sposób rozrywki. Przy rozmowach, żartach, gdzieś od czasu do czasu, jakaś pieśń się pojawi na trzy, w porywach do czterech głosów. A czasami, jak się trochę doda procentów, to może i wiele takich głosów, które już nie będą głosami zaplanowanymi. A mówiąc poważnie, mamy bardzo dużo źródeł i różnych rodzajów pieśni. Są olbrzymie biblioteki dźwięków na przykład jest strona www.polyphonyproject.com i tam możesz po prostu zobaczyć nagrania w postaci filmów wideo. To jest projekt, który powstał niedawno i bardzo się cieszę, że powstał przed wybuchem wojny, bo udało się ponagrywać stareńkich mistrzów w całym kraju. Wszystkie rodzaje, od muzyki obrzędów kalendarzowych, czyli zima, wiosna, lato, jesień, przez rodzinne, po pieśni z tekstami we wszystkich dialektach. Kiedy dostęp jest wyłącznie do audio i pieśń jest wielogłosowa, to możesz wysłuchać poszczególnych „babuś”, co oni śpiewają.
J.s.G.: Ogromny projekt.
Dana: Tak, to jest ogromny projekt. Był robiony wspólnie z węgierskimi etnomuzykologami, którzy przyjeżdżali i nagrywali to wszystko. Ale to nie jest tylko jedna strona, gdzie można czerpać z ukraińskiej muzyki tradycyjnej. Wracając do twojego pytania o dobór pieśni islandzkiej. Kiedy powstał pomysł, że będziemy współpracować tutaj z chórem, podczas spotkania online z dyrygentem Gunnsteinn Ólafsson, zaproponowałam, że skoro będziemy w Islandii, to zaśpiewajmy jeden ukraiński, jeden polski i jeden islandzki utwór. Poprosiłam, żeby to właśnie on według własnego uznania wysłał jakieś propozycje. Dostałam najpierw trzy kompozycje, ale powiem szczerze, nie bardzo przypadły do mojego serca. Po dłuższych przygodach dostałam jeszcze jeden utwór. W pewnym sensie mnie to zdziwiło, bo jeżeli ktoś by mnie zapytał o ukraińską muzykę, to bez większego zastanowienia otrzymałby od mnie od razu z 20 utworów do wyboru. Koniec końców oddaliśmy się w ręce przedstawiciela Islandii i za wiele dyskusji nie było. Przygotowaliśmy utwór, który jest bardzo mroczny, o wronie, o krummi. Podróżujemy po całym świecie, poznajemy różne kultury, mentalności, cechy charakterystyczne dla jednego narodu. Kiedy przetłumaczyłam tę piosenkę myślałam, że… Boże mój, życie na Islandii musi być na pewno bardzo trudne. Wczoraj lądując, widząc pozostałości od wulkanów – mieliśmy okazję widzieć najnowszy erupcję – zrozumiałam, że jednak to jest bardzo charakterystyczny kraj i mentalność ludzi, jak i kultura jest też zupełnie inna. Z jednej strony utwory etniczne, które mi udało się usłyszeć poprzez innego naszego folklorystę biją takim niesamowitym pięknem, lekkością, mają bardzo ciekawe harmonie. To jest zupełnie coś innego. Z drugiej strony też jest dużo mrocznych elementów. Powiem tak… Zawsze myślałam, że Ukraińcy są takim narodem bardzo płaczącym w naszej kulturze etnicznej, ale już wiem, że w porównaniu do Islandii my jesteśmy naprawdę super wesołym narodem. Oczywiście tutaj mówię tak z wielkim dystansem i na wyrost. Cieszę się, że mogliśmy z islandzkiej kultury też coś zaczerpnąć. Odwiedziliśmy już 33 państwa. Zawsze staramy się sięgnąć po miejscową kulturę, bo przez pieśń, przez język, przez kuchnię możesz głębiej poznać inność, tych samych ludzi na całym świecie. Mamy wszyscy dwie nogi, dwie ręce. Zmieniają się polityczne ustroje, religie, mentalność, która się bierze z jakby całego wora różnych rzeczy, które wpływają na to jak tworzy się naród. To jest bardzo ciekawe. Dodam jeszcze tylko, że zdajemy sobie sprawę, że islandzkie piosenki to jedne z najstarszych, jakie są znalezione na ziemi i nieporównywalne jest życie kiedyś i dzisiaj, kiedy ludzie mają samochody, mogą sobie sprowadzać smakołyki różne samolotami, kontenerowcami. Życie teraz na Islandii jest dużo prostsze, więc ludzie, których poznaliśmy są nieporównywalnie szczęśliwsi.
Daga: Zależało nam też na zaproszeniu do współpracy kogoś, kto gra na instrumencie langspil, który jest przez wielu Islandczyków zapomnianym, a był to jeden z głównych instrumentów, na którym grano w domach, który służył do przekazywania tradycji. Jakieś trzy lata temu miałam przyjemność być na festiwalu w Siglufjörður. W programie festiwalu było spotkanie prezentujące właśnie langspil. Było bardzo ciepło, a prezentacja była w górnym pomieszczeniu w kościele, gdzie było jakieś 300 stopni. Myślę sobie idę. Było tam siedem może osiem osób. Upał. I ja się zakochałam. Co za dziwny, piękny instrument i sobie tak wymarzyłam, że jeżeli w ogóle dojdzie do naszego koncertu w Islandii to musi z nami zagrać langspilista. Co ciekawe jednym z najlepiej grających na langspil ludzi w Islandii jest Brytyjczyk, Chris Foster, który do nas dołączy w niedzielę w Harpie. Będzie też krótka prezentacja tego, co Islandia miała, czym może się szczycić. Tylko do tego trzeba ludzi, którzy będą chcieli na nowo zaciekawić się własną tradycją.
J.s.G.: Długo Wam zajęło zorganizowanie koncertu? Podczas środowego spotkania w Radio 357 wspomniałaś Dago o trzech wyjazdach na Islandię.
Daga: Tak, to był taki właściwie proces, bo można by było pojechać i gdzieś zagrać koncert, ale na pewno nie byłoby tych wszystkich rzeczy dookoła, więc musiał być mój wyjazd na festiwal do Siglufjörður, czyli musiałam zobaczyć langspil. Poznać zupełnym przypadkiem Gunnsteinna, który był szefem tego festiwalu, a jest dyrygentem chóru, o czym na tamten moment nie wiedziałam, to się okazało później. Potem pojechałam dwa razy z misją handlową Music Export Poland. Dzięki nim mogłam poznać różnych ludzi. Spotkać się najpierw z organizatorami festiwalu Iceland Airwaves, zaciekawić ich. Kolejny przyjazd to już rozmowy o koncercie. Koncert w Harpie będzie nagrany i retransmitowany przez islandzkie radio RÚV. Szykujemy naprawdę przepiękne spotkanie i nie przyjeżdżamy tu co miesiąc, więc tym bardziej zachęcamy Polaków i Ukraińców, żeby wzięli swoich islandzkich przyjaciół i przyszli pochwalić się tym, co mamy fajnego. A my nie gramy stricte tradycyjnie. Łączymy muzykę folkową z elementami jazzu, elektroniki, rocka, a nawet czasami z muzyką klasyczną. To jest wielka mieszanka tego, co nas zachwyca, co nazywa się muzyką świata, ale w polsko-ukraińskim wydaniu z gośćmi z Islandii i Wielkiej Brytanii.
J.s.G.: Braliście między innymi udział w tworzeniu muzyki do filmu „Chłopi”, który zdobył uznanie. Muzyka folkowa pojawia się w ostatnich miesiącach jako podkłady muzyczne na rolkach w social mediach. Czy czujecie wywarty impakt na kulturze mainstreamowej w ostatnim czasie?
Daga: Jest wielkie zainteresowanie młodzieży, takie odrodzenie i bardzo dobrze. Cieszymy się z tego. Zagramy też co nieco z filmu „Chłopi”, więc tym bardziej zapraszamy. Jestem przekonana, że większość z tych utworów, które wybrzmią na koncercie, nawet jeżeli ktoś ich nigdy na uszy nie słyszał, dadzą się poczuć gdzieś we wnętrzu, wyciągną z każdego pierwiastek słowiański.
J.s.G.: Dziękuję Wam za piękne spotkanie!
Daga/Dana: Dziękujemy!
Rozmawiała Justyna Sajja Grosel