Na tę podróż czekałem ponad pół roku – od momentu, w którym dowiedziałem się, że Wizzair uruchomił połączenie lotnicze z Islandią z Katowic. Zakupiłem bilety i od jesieni ekscytowałem się weekendem majowym na wyspie.
Wystartowaliśmy 28 kwietnia o 17:10, zgodnie z planem, ale już w Katowicach poinformowano nas, że lot będzie dłuższy, gdyż musimy lądować w norweskim Stavanger, by uzupełnić braki paliwa. Już to dało mi do myślenia, jak linie Wizzair traktują klienta. Chyba sprawa zapewnienia odpowiedniego zapasu paliwa przed planowanym lotem jest kwestią tak oczywistą jak każda kontrola techniczna lub to, że my, pasażerowie, mamy się poddać warunkom odprawy określanym przez przewoźnika. Lądując w Norwegii, nie spodziewaliśmy się, że nie będzie to ostatnie z międzylądowań rejsu. Tymczasem na międzynarodowym lotnisku w Keflaviku wydarzył się incydent z udziałem innego samolotu i port lotniczy zamknięto. Chwilowo.
My dowiedzieliśmy się o tym w momencie, w którym każdy już szykował się na lądowanie w miejscu docelowym. Otrzymaliśmy informację, że zmierzamy do Glasgow, gdzie – ponownie – mieliśmy tankować, a potem… wrócić do Katowic. Wizzair rozesłał nam wszystkim SMS-y, gdy byliśmy w powietrzu i nie mogliśmy ich odebrać. Treść lakonicznej informacji brzmiała następująco: „Lot Katowice-Keflavik odwołany, w celu zmiany rezerwacji wejdź na naszą stronę”.
Oburzenie mieszało się z niedowierzaniem. Nikt z nas nie kwestionował decyzji pilota, który uznał, że niemożliwe jest lądowanie w Keflaviku, choć potem zaczęły do nas docierać informacje, iż Islandia zaproponowała naszemu samolotowi możliwość zakończenia lotu na lotnisku innym niż międzynarodowe. Emocje wybuchły dopiero w Glasgow. Ponad dwie godziny przepychanek słownych, ostateczne ustalenia linii lotniczej: powrót do portu, z którego wylecieliśmy, możliwość opuszczenia pokładu w Szkocji przez część osób. Nie wiem, jakie były ich dalsze losy, ale spośród ponad 170 pasażerów znaczna część wysiadła bez gwarancji dotarcia do celu, gdyż Wizzair nie obsługuje połączeń z tego miejsca. Nerwowa atmosfera podsycana była sprzecznymi informacjami, niemożnością zdecydowania, co robić dalej, zamieszaniem z bagażami – ci, którzy pozostali na pokładzie, musieli najpierw poczekać, aż rezygnujący z powrotu odbiorą swoje rzeczy w hali przylotów, a potem wyjść z samolotu i identyfikować swoje bagaże, które zostały ponownie zapakowane do luku. W eskorcie szkockiej policji i radiowozów migających kogutami w mroku.
Wizzair zniszczył mi plany i radość, którą hołubiłem od dawna. Nie tylko ja byłem w takiej sytuacji. Część pasażerów również leciała turystycznie, pojeździć kilka dni po Islandii. Wiem, że zrezygnowali z podróży – jak ja. Nie zaproponowano nam żadnej logicznej opcji w zamian. Wizzair oczywiście zwróci koszty podróży, ale co z innymi kosztami, co z doświadczonymi nerwami i niepewnością? Rozczarowanie, gniew, żal, smutek i złośliwości – tego, co działo się na pokładzie naszego samolotu w Glasgow, nie da się opisać. Nie mogliśmy zrozumieć, dlaczego samolot po postoju w Szkocji nie kontynuował lotu do celu. Rozumiem, że całościowo – łącznie z powrotem – piloci byliby za sterami dłużej niż to konieczne, ale ostatecznie wróciliśmy do Katowic po 4:00 nad ranem, czyli i tak dwie godziny później, niż gdyby rejs planowo dowiózł nas do Keflaviku, przepakował pasażerów i bez zbędnych nerwówek wrócił do Polski. Ponoć rejs Wizzaira z Budapesztu był w podobnej sytuacji, ale tamten samolot po międzylądowaniu w Glasgow dotarł do celu. Zamknięte chwilowo lotnisko w Keflaviku oczekiwało nas z opóźnieniem (był wyświetlony przylot), gdy my tymczasem dowiadywaliśmy się o odwołaniu rejsu.
To wszystko jest skandaliczne nie tylko dlatego, że dziesiątkom ludzi pokrzyżowało plany, a tym, którzy mieli się stawić do pracy na Islandii, sprawiło sporo nieprzyjemności i zamieszania. Absurdalne są decyzje – nie wiem czyje – każące nam być ponad siedem godzin w powietrzu i prawie dwanaście godzin w samolocie, za co rekompensatą była rozdawana za darmo woda.
Bulwersujący jest fakt, że Wizzair nie zaproponował zastępczego lotu następnego dnia. Od momentu startu, gdy poinformowano nas, że będziemy lądować na tankowanie, wiedzieliśmy wszyscy, jak traktuje pasażerów przewoźnik. Moi współtowarzysze podróży musieli zmierzyć się z niedogodnościami dużo większymi niż ja – wróciłem po prostu do domu i musiałem zapomnieć o wspaniałej wycieczce. Wycieczka zamieniła się w podniebny i naziemny koszmar, nic nie zrekompensuje nam strat, a zwroty pieniędzy za lot to chyba jednak za mało. Mam nadzieję, że odezwą się osoby, które w wyniku feralnego przelotu Katowice-Keflavik w dniu 28 kwietnia zostały narażone na nieprzyjemności. Dajcie znać, co zrobiliście po opuszczeniu samolotu w Glasgow. Jak potoczyły się losy pasażerów czekających na lot powrotny do Katowic, którymi nikt się nie zajął? Chciałbym, żeby te słowa poszły w świat medialną drogą. Ku przestrodze, bo niekompetencja Wizzaira jest oczywista. Jesteśmy wdzięczni pilotom, którzy mimo wszystko bezpiecznie odstawili nas do Katowic, ale nie możemy zrozumieć powodów, dla których musieliśmy to wszystko przeżyć. I nie przeżyć tego, co było planowane na Islandii.
Jarosław Czechowicz