Turystów oraz emigrantów przybywających na Islandię na samym progu pozytywnie zaskakuje fakt, że miejscowi doskonale opanowali język angielski.
Na lotnisku, w hotelu, na ulicy – wszędzie znajdziecie znaki i informacje w języku angielskim. Na pewno dogadacie się także z tubylcami, którzy zrobią wszystko, aby Wam pomóc (w końcu przemysł turystyczny to tutaj lukratywny biznes).
Oprócz tego, że zapomnicie tu o pojęciu „bariera językowa”, szybko zauważycie, że Islandczycy posługują się pewną swojską odmianą języka angielskiego, którą nazywa się „Icelish”. Oto niektóre jej cechy.
1. Nie potrafią powiedzieć „w”… chociaż potrafią
Słuchajcie uważnie, a przekonacie się, że wielu Islandczyków nie umie wymówić głoski „w”, jak w słowach very albo village. Może się wydawać, że to dlatego, że taki dźwięk nie funkcjonuje w ich rodzimym języku. To nieprawda – islandzkie „w” istnieje i wymawia się je identycznie jak angielskie.
Wymowa „w” w islandzkich słówkach – takich, jak vera (być) czy nazwa miejscowości Vik – nie stanowi dla miejscowych najmniejszego problemu. Ta zdolność jednak magicznie znika, kiedy Islandczycy zaczynają mówić po angielsku; zamiast tego, wychodzi im coś podobnego do polskiego „ł”, dźwięk, którego nie ma w języku islandzkim. Zastanawiające.
2. Nie wytłumaczycie im, że nie każdy budynek to „house”
W języku islandzkim istnieje słowo hús, łudząco podobne w wymowie i znaczeniu do angielskiego house (dom), z tą różnicą, że tutaj określa się nim praktycznie każdy budynek. Ta tendencja często przechodzi do języka „Icelish”, dlatego dowiecie się, że „W tym house (domu) mieści się dwadzieścia firm”, a „Tam jest house dla koni i owiec”.
A kiedy spróbujecie wytłumaczyć Islandczykom, że house odnosi się raczej do konkretnego rodzaju budynków mieszkalnych, a dwudziestopiętrowy drapacz chmur niekoniecznie zalicza się do tej kategorii, czasem grzecznie wam podziękują. Zazwyczaj jednak będą się upierać: „Nie, to też jest house”.
3. Jak wiele innych języków, Islandzki przesiąkł angielskimi przekleństwami, które straciły przez to na mocy.
Słowa na F i na S zdewaluowały się do tego stopnia, że pojawiają się w codziennej mowie Islandczyków.
Nawet posługując się językiem angielskim, tutejsi używają przekleństw bez wahania, nie zastanawiając się nad rejestrem swojej wypowiedzi czy przyzwoitością takiego słownictwa.
Niech więc Was nie zdziwi i nie zgorszy fakt, że mówiąc w języku „Icelish” Islandczycy bluzgają na prawo i lewo. Jak spytacie się Islandczyka o to czy podobał mu się film, który ostatnio widział, to nie bądźcie zaskoczeni odpowiedzią typu: „To był jakiś f**king s**t”.
4. Wszystko jest cosy. Dosłownie wszystko.
Słówko cosy (przytulny, miły) używa się za granicami Islandii od wielkiego dzwonu, zazwyczaj wspominając wieczór w szlafroku i kapciach, spędzony przed kominkiem. Jednak Islandczycy korzystają z kósý bardzo często. Opisują nim niemal każdy aspekt swojej egzystencji.
To zapożyczenie dotyczy nie tylko tego, co faktycznie jest przytulne, miłe ale też tego, co relaksujące, przydatne, wygodne, towarzyskie. W języku islandzkim to bardzo wdzięczne słówko, ale zdania z nim, przetłumaczone na angielski, często brzmią po prostu dziwnie.
Na Islandii słyszy się, że cosy są bary, swetry, a nawet interfejs komputera.
5. Dźwięki podobne do sz, dż i z to pułapki!
Żadna z tych głosek nie występuje w islandzkim, dlatego miejscowi mogą mieć poważne problemy z ich wymową w takich słowach, jak shadows czy juices.
Czasami można zdziwić się o co chodzi naszemu rozmówcy. Usłyszeć można np.„souss” zamiast shoes.
Ale takie Eyjafjallajökull to już żaden problem…
mbl.is/Ilona Dobosz