Amerykański kajarz Chriss Duff prawdopodobnie zginąłby na morzu, gdyby nie ratownicy z Þorbjörn w Grindavíku.
– Ocaliliście mnie, żyję dzięki wam! Nie płaczę ze smutku, a z radości, że przeżyłem – powiedział Duff ratownikom.
Misja ratunkowa trwała 24 godziny, a dokładną relację można znaleźć na stronie Þorbjörn na Facebooku.
Chris Duff jest znanym na całym świecie kajakarzem. Od roku 1983, pokonał już 14 tysięcy mil morskich i niejednokrotnie ustanawiał żeglarskie rekordy. Niesprzyjająca pogoda przy południowo-zachodnim wybrzeżu Islandii sprawiła jednak, że w miniony weekend sportowiec wpadł w poważne tarapaty.
Jak ocenił Otti Rafn Sigmarsson, który brał udział w misji ratunkowej, warunki na morzu były tego dnia okropne. Fale piętrzyły się wyjątkowo wysoko, a w miejscu, w którym przebywał Duff, spotykają się prądy morskie z północy i południa, tworząc rodzaj kotła. Kajak, którym podróżował sportowiec, był wykonany ręcznie. W sobotę rano, Chris Duff wysłał sygnał SOS. Jego stan fizyczny i psychiczny gwałtownie się pogarszał: żeglarz był na granicy wycieńczenia, a kajak napełniał się wodą. Chrisowi udało się jednak wypuścić latawiec, z nadzieją, że będzie on bardziej widoczny dla ratowników niż łódź.
W końcu przez radio VHF usłyszał: „Chris Duff, Chris Duff, tu ekipa ratunkowa z Grindaviku, czy nas słyszysz?” Łączność utracono, ale po chwili znów odezwali się ratownicy: „Tu ekipa ratunkowa z Grindaviku, widzimy twój latawiec, jesteśmy około 3,5 mili od ciebie, dotrzemy na miejsce za dwadzieścia minut”.
Duff tracił już przytomność, kiedy wciągnięto go na łódź ratunkową. Po wydarzeniu, żeglarz skomentował: – Nigdy wcześniej nie spotkałem się z takim profesjonalizmem. Załoga przywitała mnie uśmiechami, cieszyli się, że jestem na pokładzie.
Próbowano uratować również kajak, ale po sześciu godzinach holowania, ratownicy musieli go zostawić na morzu. Na znak wdzięczności, Chris Duff podarował ratownikom ogromne wiosło.
Ilona Dobosz