Silne opady śniegu na Fiordach Zachodnich, pokrzyżowały kilka dni temu plany pewnemu francuskiemu podróżnikowi.
Mężczyzna utknął między dwoma wrzosowiskami, w fiordzie Arnarfjörður, a panujące warunki pogodowe sprawiły, że droga stała się nieprzejezdna. Dlatego musiał czekać aż droga zostanie ponownie otwarta. Trwało to pięć dni, a czas umilał sobie czytaniem, spaniem, pracą na komputerze i przede wszystkim, podziwianiem niesamowitych widoków.
Jeden z najpiękniejszych wodospadów na Islandii
Do fiordu Arnarfjörður można dostać się na dwa sposoby. Pierwszy z nich przeznaczony jest dla tych, którzy podróżują z północy. Wówczas muszą oni obrać sobie drogę przez Hrafnseyrarheiði. Jeśli zaś zaczynają z południa, najlepiej wybrać Dynjandisheiði. W zimie droga prowadząca przez te dwie przełęcze nie jest odśnieżana, dlatego bywa i tak, że przez kilka tygodni fiord jest „odcięty” od reszty kraju.
Drogi były oczyszczone w marcu, jednak obfite opady śniegu doprowadziły do tego, że już w kwietniu nie można było przez nie przejechać. Utrudnia to dotarcie do wodospadu Dynjandi – jednego z najpiękniejszych islandzkich wodospadów, który znajduje się w Dynjandisheiði.
Podróżowanie po Islandii, bywa w zimie bardzo zdradliwe i wymaga od kierowcy nie tylko dobrych umiejętności jazdy, ale także znajomości terenu i przede wszystkim monitorowania pogody. Przykładem tego jak zima potrafi „zaatakować”, były opady śniegu na Fiordach Zachodnich, które doprowadziły do tego, że podróżujący samotnie francuski turysta został odcięty od od reszty świata.
Jak podaje RÚV, francuski turysta Thomas Chrétien, przyjechał do Arnarfjörður w sobotni wieczór pierwszego kwietnia. Noc spędził w fiordzie. Kiedy obudził się następnego ranka, dostrzegł, że śnieżyca zasypała wszystko wokół, uniemożliwiając mu powrót. Mężczyzna w rozmowie z dziennikarzami RÚV powiedział, że kolejne pięć dni spędził w samochodzie.
„Byłem przygotowany na podróż. Zabrałem ze sobą zapas jedzenia i picia. Nie było więc tak źle. Po prostu czekałem, czytałem, pracowałem na komputerze, a czas mijał. Czekałem przez pięć dni, bo nie wiedziałem, co robić.”
Piątego dnia Thomasa zabrała łódź, która pozostawiła go w pobliskiej wiosce Bíldudalur. Przeczekał tam weekend i dopiero w poniedziałek mógł odebrać swoje auto.
Mimo tego, że Thomas przegapił swój lot, wydawał się podchodzić do sprawy wyjątkowo optymistycznie. W rozmowie z RUV powiedział, że winić może jedynie siebie: „Nie dostałem żadnych błędnych informacji. To było moje zadanie, aby być uważnym!”.
ruv.is/Alicja Kłos