Chociaż prawie cała energia wytwarzana na Islandii, jest uważana za zieloną energię odnawialną, na papierze wygląda to zupełnie inaczej. Tylko 13 procent energii elektrycznej jest wytwarzanej przez odnawialne źródła energii, 63 procent wytwarza się przy użyciu węgla i ropy, a 24 procent przez energię jądrową.
Islandzkie firmy i gospodarstwa domowe muszą płacić za to aby móc powiedzieć, że zużywana przez nich energia elektryczna to zielona energia.
Dane dotyczące pochodzenia energii elektrycznej w Islandii z 2021 roku, można znaleźć na stronie Orkustofnun. Liczby te mogą zaskoczyć nie jedną osobę i rodzi się pytanie co do tego doprowadziło?
Islandzkie firmy energetyczne sprzedawały licencje zagranicznym firmom energetycznym na nazywanie części ich brudnej energii – zieloną energią, co nazywa się koncesjami. W ten sposób np. niemiecka elektrownia węglowa może kupić świadectwo pochodzenia od Landsvirkjun i na papierze, sprzedawać zieloną energię swoim europejskim klientom.
Z drugiej strony Landsvirkjun lub inne przedsiębiorstwa energetyczne otrzymują w swoich księgach „brudną energię”. Dlatego około 63 procent całej energii elektrycznej sprzedanej na Islandii w 2021 r. stanowiła brudna energia.
Islandczycy są zatem uważani za dużych użytkowników energii produkowanej z węgla i energii jądrowej, pomimo tego, że taka energia nie jest produkowana w Islandii.
Minister środowiska Guðlaugur Þór Þórðarson powiedział w programie Bitin w Bylgjan, że można to przypisać porozumieniu o Europejskim Obszarze Gospodarczym.
„Nie zmienia to faktu, że cała nasza energia jest zielona. To jakiś układ, który ma zachęcić do inwestowania środków w produkcję większej ilości zielonej energii. Takie jest myślenie” – powiedział Guðlaugur Þór.
Islandzkie koncerny energetyczne kładą duży nacisk na sprzedaż świadectw pochodzenia energii, z której dochód wyniósł około 850 mln koron. Liczba taka padła w wypowiedzi ministra przemysłu w 2018 roku.
Minister środowiska mówi, że koncerny energetyczne mają już spore dochody ze sprzedaży świadectw pochodzenia europejskim koncernom energetycznym, które produkują energię np. z węgla.
„Teraz oni muszą kupować sobie takie koncesje. Koncesje kupuje się od producentów zielonej energii, którzy mogą przeznaczyć pieniądze na produkcję większej ilości zielonej energii” mówi Guðlaugur Þór.
Ale w tym samym czasie, gdy europejskie firmy energetyczne mogą w ten sposób zapomnieć o swoich grzechach, islandzkie firmy energetyczne zostają z nimi na papierze i muszą sprowadzić tę brudną energię do ceny energii.
Teraz firmy te zamierzają sprzedawać „zielone świadectwa” innym islandzkim firmom i gospodarstwom domowym, tylko po to by użytkownicy płacili wyższą cenę za „certyfikację” zielonej energii, która już jest zielona.
Berglind Rán Ólafsdóttir, dyrektor wykonawczy Orku náttúrunnar, mówi, że doprowadzi to do wyższych cen energii dla tych, którzy chcą certyfikacji.
„W tej chwili są to wzrosty od pięciu do piętnastu procent. Można się ich spodziewać w nadchodzących miesiącach i latach. Tak więc rozwój zależy od tego, jak kształtuje się cena gwarancji pochodzenia w Europie” mówi Berglind Rán
Chociaż obecnie tylko 13 procent islandzkiego źródła energii jest uważane za odnawialne, mówi, że możliwe jest zaspokojenie potencjalnego zapotrzebowania wszystkich hut i innych firm w kraju na certyfikowane źródła. Certyfikacja dla określonej ilości energii jest zwykle sprzedawana na krótki okres czasu i dlatego może być sprzedawana nowym nabywcom.
„Jeszcze nie tak dawno dla wielu firm posiadanie certyfikatu energii odnawialnej było po prostu dobrym pomysłem, ale niekoniecznie było to wymagane” mówi Berglind Rán Ólafsdóttir.