Można powiedzieć, że w ostatnim czasie nastała prawdziwa „moda” na strajki w Islandii. Strajkują położne, technicy od rentgena, weterynarze a nawet pracownicy punktów pobierających opłaty przy wjeździe / wyjeździe do tunelu Hvalfjarðargöng. Teraz swój strajk zapowiadają pracownicy firm, które należą do Unii Związków / Starfsgreinasamband Islands. W tym strajku ma wziąć udział ponad 10 tyś osób i jak zapowiadają związki, potrwa on dwie doby.
A jaka jest rzeczywistość? Czy Islandczycy umieją strajkować i czy są do tych strajków dobrze przygotowani?
Oto opis strajku w jednym z zakładów przysłany przez naszą czytelniczkę. Pani „Maria” opisuje zdarzenia jakie miały miejsce podczas strajku który rozpoczął się dnia 30 kwietnia.
Witam,
chciałabym napisać kilka słów na temat strajku, który rozpoczął się 30 kwietnia. Nie chcę podawać chwilowo moich prawdziwych danych, nie podam też w jakim zakładzie pracuję, ani do jakich związków zawodowych należę. Opiszę tylko w jakiej sytuacji znalazłam się ja i moi znajomi, którzy zdecydowali się pilnować, aby nikt nie łamał zasad strajku.
Zacznę od tego, że na spotkaniu informacyjnym z przedstawicielem związków zabrakło wielu informacji. Przede wszystkim, w tej chwili, nikt nie wie jak zostaniemy poinformowani, że strajk się zakończył. Nie została wyznaczona żadna osoba, która byłaby łącznikiem między strajkującymi a związkami zawodowymi. Wiele rzeczy zostało niedopracowanych i pominiętych. Nie wspomnę już o tym, że Islandczyk, który jako pierwszy wyrwał się do nadzorowania łamistrajków, wyszedł z zakładu pracy, 30 kwietnia o godz. 12, jako pierwszy (zresztą jak kilka innych zdeklarowanych działaczy).
Wyznaczono natomiast osoby które wg formuły znajdującej się na ulotkach informacyjnych: „prowadzą nadzór nad tym, aby nikt nie łamał zasad strajku„. I tutaj spotkało nas nieprzyjemne zderzenie z rzeczywistością. Na placu boju zostały trzy osoby. Zrobiliśmy jeden obchód zakładu, żeby sprawdzić czy nikt nie pracuje na naszych stanowiskach pracy i czy nikt nie łamie zasad strajku. Odczekaliśmy trochę czasu i ruszyliśmy na drugi obchód. Na koniec właśnie tego drugiego obchodu (około godz. 15, chyba po tym jak doczytano sobie jakieś informacje) zatrzymał nas jeden z szefów zakładu (strasznie wzburzony, blady i prawie nie mógł wydusić z siebie słów po angielsku) i zaczęła się dyskusja: dlaczego my w ogóle wkraczamy na działy gdzie pracujemy. Nie mamy takiego prawa. Wybiliśmy się przecież o godz. 12 z pracy i jako już „nie-pracownicy” a strajkujący, nie możemy nawet wejść na teren zakładu. Tylko i wyłącznie dzięki jego dobrej woli możemy przebywać na terenie stołówki zakładowej i TYLKO TAM. Podkreślił też, że jako pracownicy tegoż zakładu, nie powinniśmy w ogóle przeprowadzać w nim kontroli. Stwierdził, że te zasady są wyłącznie dla naszego bezpieczeństwa, na wypadek jakichkolwiek konfliktów, które mogłyby sprawić, że zostaniemy zwolnieni z pracy.
Jak dla mnie, to cała ta sytuacja była już rodzajem konfliktu, po którym możemy wkrótce wylecieć z pracy.
Nie wiem czy Państwa redakcja odniesie się do mojego maila w jakikolwiek sposób, czy zostanie opublikowany, chciałabym tylko prosić, żeby inne osoby zostały przestrzeżone przed takimi sytuacjami. Nie wiem, co myślał sobie szef związków zawodowych wysyłając nas do naszych własnych zakładów, każąc nam „prowadzić nadzór” nad szefami i innymi pracownikami, skory my tego nie możemy robić, nie powinno nas nawet być na terenie zakładu. Czy to jest także wina ich niedoinformowania? Czy może zrobione było to umyślnie? Bo dlaczego niby (jak już o tym wspomniałam) Islandczyk który miał pomagać w nadzorze, uciekł jako pierwszy?
Z poważaniem,
„Maria”