Z pewnością jest mnóstwo miejsc do których można zajrzeć w sobotnie popołudnie będąc w Reykjaviku. Turystów wabią charakterystyczne budynki, sklepy z pamiątkami oraz typowo islandzkie restauracje (z nieśmiertelnymi hot-dogami Clintona na czele). Islandczycy zazwyczaj biesiadują w tym czasie w gronie bliższych lub dalszych członków rodziny, w iście eucharystycznym stylu popijając czerwonym winem ofiarę z baranka. Tymczasem w samym środku miasta można natknąć się na grupę ludzi uprawiających w najlepsze społeczno-gastronomiczną rewolucję – rozdających jedzenie za darmo.
Food not bombs to ruch, którego początki sięgają lat 80-tych i antynuklearnych demonstracji w Cambridge, USA. Swymi korzeniami idea ta opiera się na mocnych humanistycznych fundamentach: zakończeniu głodu i wojen na świecie, a także ukróceniu cierpienia zwierząt przeznaczonych na rzeź (rozdawane jedzenie jest wyłącznie wegetariańskie). Jakkolwiek utopijnie by to nie brzmiało, Food not bombs działa już w około 50 miastach świata i coraz więcej ludzi przyłącza się do ruchu. Jedzenie jest zdobywane w sieciowych sklepach spożywczych, piekarniach i innych punktach, gdzie istnieją nadwyżki żywności, która ostatecznie trafiła by do kontenera ze śmieciami. Pamiętać jednak należy, iż nie jest to i nigdy nie była działalność charytatywna – to raczej światło ostrzegawcze dla społeczeństwa, ukazujące brutalnie skalę naszego marnotrawstwa. To również pytanie skierowane do możnych tego świata: czy nie dałoby się wyżywić w ten sposób całej ludzkości, gdyby rządy zaprzestały marnotrawienia środków na zbrojenia a korporacje powściągnęły swoje apetyty na pieniądze i władze? Bo Food not bombs to również manifest polityczny, antywojenny i antykapitalistyczny; często nad stołami z jedzeniem powiewają anarchistyczne flagi oraz kłujące sumienie hasła. Jednak komu ta cała rewolucyjna otoczka nie przypadnie do gustu, zawsze może się skupić na konsumowaniu wybornego wegetariańskiego posiłku.
W Reykjaviku na Lækjartorgu, wokół stołów z żywnością gromadzą się ludzie. Podczas mycia naczyń można spotkać zarówno robotników spieszących na budowę, turystów z monstrualnymi plecakami jak i lokalne osobistości islandzkie (np. Jónsi z Sigur Rós). Przy jedzeniu na świeżym powietrzu (niezależnie od pogody!) poruszane są najbardziej aktualne tematy dotyczące zarówno spraw Islandii jak i świata. Nierzadko słychać cytaty Fukuyamy, Malatesty, Mandeli czy nawet Banksy’ego (artysty ulicznego) i jestem w stanie uwierzyć, że część z ludzi tam obecnych jest politycznie uświadomiona bardziej niż niejeden polityk. O dziwo nikt tego nie nadzoruje, nikt się nie wywyższa – wszystko działa sprawnie w oparciu o najczystsze ideały anarchizmu.
Bardzo możliwe, że po przeczytaniu tego tekstu nie popędzisz bracie i siostro do najbliższego oddziału Food not bombs, nie będziesz podpisywać się pod nieswoimi ideami, może nawet z daleka obejdziesz tę bandę „przebierańców”. Jednak i tak zdarzyć się może, iż przy następnej wizycie w sklepie spożywczym, przy następnym sięgnięciu po serek czy jogurt przypomnisz sobie, że oto w twojej własnej lodówce rezyduje taki sam serek czy jogurt, którego jedyną winą byłoby przekroczenie terminu ważności o dwa dni, skutkiem czego musiałby w otchłań kosza na śmieci osunąć się bezpowrotnie. Zdarzyć się również może, że gdy po ciężkiej pracy do srebrnego ekranu zaniesiesz swoje najszczersze modlitwy o spokojne popołudnie, na ekranie tym zobaczysz następujące po sobie obrazy głodujących ludzi i wojen i może w tym momencie w twej głowie przeskoczy ta znacząca iskra łącząca te dwa obrazy, która to iskra na twarzy wywoła choćby cień, choćby nieuświadomiony grymas niezgody. Od tego już krok do rewolucji.
Wszystkich, którzy jednak widzą jakikolwiek sens w promowaniu idei „jedzenia zamiast bomb” lub choćby dostrzegają niezaprzeczalne walory darmowego posiłku na mieście – zapraszamy w każdą sobotę o godzinie 14.00 na Lækjartorg w centrum Reykjavíku.
{AdmirorGallery}2010/11/islandia/ciekawostki/food_not_bombs{/AdmirorGallery} |