Świąteczny wywiad z Panią Anetą Potrykus, nauczycielką która mieszka na północy Islandii, w miejscowości Þórshöfn.
Informacje: Jak długo mieszka Pani na Islandii? Jak to się stało, że wybrała Pani właśnie Islandię?
Aneta Potrykus: Mieszkamy tutaj trzy lata. Jak to się stało? Przypadek.
Zawsze fascynowały mnie kraje dalekiej północy, literatura islandzka, opowieści eskimoskie itd. jednym słowem klimaty Centkiewiczów, wiatr zamrażający oddech, lodowe, puste przestrzenie i walka człowieka z nieujarzmioną przyrodą. Marzyłam o podróży do Islandii, ale nawet w najśmielszych marzeniach nie przypuszczałam, że tu zamieszkam.
Przez przypadek mąż spotkał starego kolegę, który właśnie pracował w Islandii, potrzebowali ludzi- mieliśmy dwa tygodnie na podjęcie decyzji, spakowanie się, kupno biletów itd.
To nie była łatwa decyzja (byliśmy w trakcie budowy domu, ja kończyłam studia i byłam w piątym miesiącu ciąży z naszym czwartym dzieckiem), przerażała mnie świadomość, że zostanę sama, ale z drugiej strony – lubimy wyzwania, oboje.
Po dwóch latach decyzja – tak się nie da żyć, wszyscy cierpią – mąż w Islandii, my w Polsce, tak się długo po prostu nie da.
To co? Islandia!
Czy wraca Pani do Polski na czas Świąt bądź Sylwestra? Jeśli tak/nie, to dlaczego?
Nie, nie wracamy. Oczywiście brakuje nam w tym szczególnym okresie dalszej rodziny, ale niestety, czasami nie można mieć wszystkiego. Bilety dla sześcioosobowej rodziny to niezły wydatek, a urlop świąteczny jest krótki. Tu też czujemy magię świąt, jesteśmy razem, to jest najważniejsze.
Jakie odczucia budzi w Pani widok pięknie zaśnieżonej Islandii w czasie przygotowań świątecznych? Czy nie tęskni Pani wtedy bardziej za ojczyzną?
Islandia jest przepiękna, podoba mi się to niemal przesadne strojenie domów – każdego okna, dachu, masztu, tarasu kolorowymi światełkami. Chociaż w Islandii nie ma typowej nocy polarnej (w końcu się rozjaśnia na 3-4 godzinki), to jednak bardzo szybko się ściemnia – a w ciemności te niezliczone świąteczne światełka nabierają wręcz bajkowego wyglądu.
Mieszkamy w maleńkiej miejscowości, więc tu tak się nie odczuwa tej gorączki przedświątecznej- szału zakupów, szukania prezentów. Lubię atmosferę świąt, przygotowywanie ozdób, pieczenie ciasteczek. Uwielbiam dzień przed Wigilią, gdy cała nasza miejscowość spotyka się wieczorem przy wielkiej choince – wspólne śpiewanie, przytupywanie, tańce wokół choinki z podekscytowanymi dzieciakami, oczekującymi na przyjazd rozrabiających islandzkich mikołajów.
Czy tęsknię za Ojczyzną? Troszkę, jak zawsze… I chyba nie bardziej, niż w innym czasie. Dziwniej mi jest np. w okresie Wszystkich Świętych, bo to zwyczajny dzień w Islandii.
Czy Polka na Islandii jest w stanie stworzyć typowo polskie święta?
Jeśli chodzi o stronę kulinarną, to nie widzę problemu-są polskie sklepy, nawet dosyć dobrze zaopatrzone, więc nic nie stoi na przeszkodzie. Gorzej z duchowymi potrzebami, niestety. Nie ma typowego przeżywania adwentu, tego czasu oczekiwania, w naszej miejscowości msza jest tylko raz na miesiąc (o ile dopisze pogoda i dojedzie ks. David z odległego ponad 200 km Reyðarfjórður). Nie ma pasterki, kolędników, żłobka w kościele.
Islandzka kuchnia zasadniczo różni się od naszej ojczystej. Jak wygląda Wigilia Polki na Islandii? Czy jest Pani wierna polskim makowcom, kutii i innym tradycyjnym potrawom?
Muszę się przyznać, że nie jestem zatwardziałą tradycjonalistką, w dodatku lubię czerpać z kuchni islandzkiej, wiele islandzkich przepisów już zagościło na stałe w mojej kuchni, nawet tej świątecznej. Jednak pewnych tradycyjnych, świątecznych rzeczy nigdy w naszym domu nie zabraknie – opłatka, pachnącej, żywej choinki, sianka pod obrusem, dodatkowego nakrycia dla niespodziewanego gościa, barszczu.
Nie gotuję przez trzy dni, nie robię 12 potraw, tylko te, które lubimy. Nie przepadamy za wielogodzinnymi posiedzeniami przy stole, zazwyczaj po kolacji idziemy razem na długi spacer. I oczywiście dzwonimy do Polski z życzeniami, wspominamy, rozmawiamy, słuchamy kolęd. To czas dla rodziny, spokojny, bez pośpiechu i stresu.
Kot Świąteczny i Jólasveinar nie istnieją w polskiej tradycji bożonarodzeniowej. Ale czy zamieszkały w tradycji Pani świąt?
Oczywiście! W końcu Jólasveinar mieszkają na górze za naszym domem-nasze dzieci widziały, jak stamtąd przyjeżdżają do przedszkola z wizytą, a także w Wigilię rano, by rozwozić kartki świąteczne i prezenty!
A tak na poważnie – wyobraźnia dzieci jest w stanie pomieścić niezliczoną ilość nadprzyrodzonych istot, znajdzie się też miejsce na islandzkie trole, elfy i Mikołaje – rozrabiaki. Skoro zdecydowaliśmy się na mieszkanie w Islandii, to myślę, że warto poznać kulturę islandzką także od strony tradycji świątecznych, warto też włączać się aktywnie w przeżywanie tego szczególnego okresu z Islandczykami, to ciekawe doświadczenie.
Nasze dzieci dostają prezenty, tak jak i islandzkie dzieci – przez trzynaście dni do Wigilii od jólasvienar (to zazwyczaj są drobiazgi- małe zabaweczki, słodycze), a 6 grudnia i pod choinkę-od Św. Mikołaja.
Dziękujemy Pani za wywiad i życzymy rodzinnych oraz wesołych Świąt Bożego Narodzenia!
Wywiad przeprowadziła Adriana Bednarczyk.