Sobotni wieczór w Kinie Bió Paradis, w Reykjaviku, zapowiada się bardzo ciekawie, a to za sprawą polskiego filmu, który zostanie tam pokazany.
Nieczęsto mamy możliwość oglądać polskie produkcje w Islandii, tymbardziej cieszy fakt, że Bió Paradis zaprezentuje najnowszy film Juliusza Machulskiego – Volta. Przypominamy, że film będzie prezentowany 23. września o godzinie 20:00. Bilety są do nabycia na stronie tix.is oraz w kasie kina.
WYWIAD Z REŻYSEREM: KOBIETY SĄ CIEKAWSZE!
Tematem „Volty” jest niby historyczno-sensacyjna intryga, ale źródłem komizmu są napięcia między mężczyznami i kobietami. Co było najpierw?
Historyczno-sensacyjna historia była pierwsza, ale nie potrafiłem znaleźć odpowiedniej dla niej narracji. Potem miałem pomysł na team kobiet, które robią skok taki jak w „Vabanku” czy w „Vinci”. Pewnego dnia pomyślałem, żeby te dwa pomysły połączyć, i tak powstał punkt wyjścia do scenariusza „Volty”. W procesie oblekania we współczesną opowieść historycznej intrygi zrozumiałem, że chciałbym, żeby mój bohater, nieco negatywny, bo taki jest Bruno Volta, zderzył się z fajnymi, współczesnymi dziewczynami, które nie ustępują mu w inteligencji, a przewyższają błyskotliwością.
Po raz kolejny w Pańskiej twórczości kobiety wykazują się sprytem, inteligencją, umiejętnością działania zespołowego. Co fascynuje Pana w kobietach?
Mężczyzn znam na wylot, kobiety są ciekawsze i jako bohaterki filmu, i życia. Zaskakują bez przerwy, ale także wnoszą pewien ład i moderują wszechpanujący testosteron, który wyrządza światu tyleż dobrego co złego. Nie czuję się z tego powodu osobnym reżyserem. François Truffaut powiedział kiedyś, że „smutkiem bez granic są filmy bez kobiet”. I miał rację. Poza tym lepiej się patrzy na ekranie na kobiety z charakterem niż na mężczyzn z charakterem, którzy pod naszą szerokością geograficzną są synonimem „macho”.
Żartuje Pan z naszej odległej historii, jak w „Volcie”, ale też humorem oswaja Pan traumy, jak w „AmbaSSadzie”. Czy uznaje Pan jakieś granice dowcipu?
Warunkiem sine qua non dobrego humoru jest, by żarty były śmieszne. Wydawało się, że tematem tabu dla filmu komediowego jest np. Holocaust, ale Roberto Benigni w „Życie jest piękne” udowodnił, że może być inaczej, i dostał za to nawet Oscara. Wydaje mi się, że dziś szczególnie nie ma tematów tabu, jeżeli rzeczywiście żartuje się z czegoś, ale nie kpi czy wyśmiewa. Chociaż rysownicy „Charlie Hebdo” zapłacili za przekraczanie tej granicy najwyższą cenę.
Co sądzi Pan o poprawności politycznej? W „Volcie” śmiało dworuje Pan sobie z Polaków, naszej naiwności, kombinowania i nieznajomości historii.
Poprawność polityczna w polityce i sferze publicznej jest moim zdaniem niezbędna. Inaczej osuwamy się w chamskie rejony zacofanych prymitywów. Natomiast w obrębie sztuki niekoniecznie. Dobrze jest czasem zawołać jak to dziecko: „Król jest nagi!”. Przyznajmy, że jest sobie z czego dworować. Zwłaszcza ostatnio. Ci wszyscy tak zwani prezydenci czy tak zwani politycy, zwłaszcza po prawej stronie, są niewyczerpanym źródłem humoru. Kabarety nie mają sensu, bo nie nadążają wymyślać humorystycznych sytuacji, którymi z nabzdyczoną miną nasi politycy sypią jak z rękawa. Bruno Volta – którego pięknie zagrał Andrzej Zieliński – to archetyp takiego Polaka „kierownika kuli ziemskiej”, któremu nikt nie podskoczy, bo wszystko wie najlepiej, a w rzeczywistości w lukach w wykształceniu i obyciu zmieściłby się Pałac Kultury.
Jak ocenia Pan poczucie humoru Polaków?
Kiedy zaczynałem 38 lat temu robić filmy, byłem w wieku tzw. idealnego widza, więc zakładałem, że to, co śmieszy mnie, rozśmieszy także innych widzów, moich rówieśników. Od tamtej pory minęło trochę czasu, ale bywa, że nadal udaje mi się rozśmieszyć widownię. Myślę, że polscy widzowie mają poczucie humoru większe niż polscy filmowcy, dlatego tak długo udaje mi się robić komedie, które ludzie lubią. Zawsze próbuję robić filmy składające się z kilku warstw narracyjnych, żeby trafić do jak najszerszej widowni, ale oczywiście nie sposób trafić do wszystkich.
Nad „Voltą” po raz kolejny pracował Pan z osobami, z którymi spotkał się Pan już wcześniej.
Ekipę od jakiegoś czasu staram się mieć tę samą – to bardzo pomaga. Kiedy ma się sprawdzonych ludzi na kluczowych pozycjach kręcenie idzie sprawniej. „Voltę” nakręciłem z tą samą ekipą, z którą zrobiliśmy „Kołysankę”. Tu także mi zależało, żeby opowieść na ekranie była wysmakowana i wystylizowana. Podobnie jak w „Kołysance” wyglądało na to, że zdjęcia, scenografię i kostiumy zrobiła jedna i ta sama osoba. W rzeczywistości to był Arek Tomiak, Wojtek Żogała i Ewa Machulska – świetnie uzupełniający się zespół.
Scenariusz pisał Pan już z myślą o konkretnych aktorach?
Zaczynając pisać scenariusz, podstawiam sobie konkretne twarze pod wymyślane postaci i charaktery – choć zdarza się, że potem grają je inne aktorki lub aktorzy. Staram się obsadzać postaci psychofizycznie, a nie tylko aktorami, których znam i lubię. Ale oczywiście jak długo będę miał rolę dla Roberta Więckiewicza, a jemu będzie chciało się grać w moim filmie, to zawsze z radością się spotkamy. Teraz czuję, że takim aktorem, którego będę chciał często spotykać, jest Andrzej Zieliński. Poznaliśmy się, pracując przy dwóch teatrach telewizji i przy „Volcie”. Łączy nas podobne poczucie humoru i punkt widzenia na wiele spraw – w tym otaczającą rzeczywistość, więc to dobrze rokuje. Bruna Voltę pisałem dla niego. Bruno to dość niesympatyczna osoba, ale Andrzej jest tak sympatycznym aktorem, że na tych dwóch sprzecznościach zbudowaliśmy charakter postaci tak, żeby widz nie będzie mu specjalnie kibicował, ale na koniec będzie współczuł. Postać Dolnego pisałem pod Jacka Braciaka. Wiedziałem, że jak Jacek nie będzie mógł tego zagrać, to mam problem. Na szczęście mógł i zrobił to, przekraczając moje najśmielsze oczekiwania. „Dycha” to od pierwszych słów był Michał Żurawski – ochroniarz o twarzy dziecka. Michał dodał bardzo charakteru tej postaci. Widziałem też, że w retrospekcjach te niewielkie role kameo powinni zagrać bardzo znani aktorzy – i tak się też stało. Tomek Kot i Robert Więckiewicz odpowiedzieli natychmiast, a potem dołączyli do nich Antek Pawlicki i Bartek Porczyk, który gra już u mnie trzecią rolę w obcym języku – po niemieckim i holenderskim teraz po francusku.
Podobnie było z aktorkami?
Najtrudniej było wymyślić kwartet kobiecy. Role Olgi Bołądź obserwowałem od dłuższego czasu i napisałem dla niej postać Wiki. Z Olą Domańską spotkaliśmy się wcześniej dwa razy i wiedziałem, że to ona jako Aga będzie musiała przekonać widza do swojej postaci, która może wydawać się na początku dwuznaczna – młoda dziewczyna związana ze starszym, bogatym partnerem. Ola bardzo ładnie wybroniła swoją postać, a ma potencjał na wspaniałą aktorkę, o której jeszcze usłyszymy. Kasia Herman miała małą, ale bardzo istotną rolę, która zapada w pamięć. Nie wiem, jak ona to zrobiła, ale zagrała tylko trzy sceny, a wydaje się, jakby miała jedną z ważniejszych ról w filmie. Wreszcie Joanna Szczepkowska, która idealnie uosabia profesor Dąbrowską i która ma ogromne poczucie humoru, a z którą od dawna pragnąłem się spotkać w pracy.
W „Volcie” istotną rolę odgrywa Lublin, tak jak w „Vinci” ważny był Kraków, a w „Deja vu” Odessa. Jak dobiera Pan lokacje?
Kiedy zacząłem pisać scenariusz, z lenistwa umieściłem akcję na wybrzeżu, w okolicach Sopotu, bo tam mam drugi dom. Ale Lublin – miasto mojego dzieciństwa, zawsze był mi bliski. Mieszkałem tam od drugiego do ósmego roku życia. Czyli tam nauczyłem się czytać, pisać, jeździć na rowerze i zawsze miałem wielki sentyment do tego miejsca. Kiedy więc na zaproszenie Teatru Starego w Lublinie napisałem i wyreżyserowałem sztukę o Niccolò Machiavellim, wiele czasu na nowo spędzałem w tym mieście i spotkałem dobrze życzących mi ludzi, którzy namawiali mnie, bym nakręcił również film w Lublinie. A ponieważ miasto szukało tematu na swoje 700-lecie, które przypada w tym roku, wydało mi się, że po kilku istotnych zmianach intryga scenariusza funkcjonować będzie lepiej w obrębie murów lubelskiego Starego Miasta. I tak się stało. Kolejną wersję scenariusza napisałem na Lublin i lubelski region, czyli również Nałęczów i Kazimierz Dolny. Dzięki kaplicy Świętej Trójcy na lubelskim zamku, Trybunałowi Koronnemu czy obrazowi Matejki „Unia Lubelska” powstały nowe, kluczowe dla intrygi fabuły sceny.