Kino poznało nową, dziwną parę z filmu „Prince Avalanche” (niskobudżetowej produkcji rozgrywającej się w odległych, strawionych ogniem teksańskich lasach) – to Paul Rudd i Emile Hirsch w rolach nieprawdopodobnej pary pracowników malujących oznakowania na pozornie niekończącej się drodze.
Nuda ich pracy powoduje kłótnie, konkurowanie i sprzeczki między nimi, które ostatecznie silnie wiążą ze sobą Alvina (Paul Rudd) i Lance’a (Emile Hirsch). „Prince Avalanche” Davida Gordona Greena to remake islandzkiego filmu z roku 2011 – “Either way”.
Na Berlińskim Festiwalu Filmowym film miał swoją premierę w środę I zebrał bardzo dobre recenzje, a Hollywood Reporter, nazwał go „dziwnym, małym klejnotem kina”.
Green, znany głównie ze swojej komedii dla palaczy („Boski chillout”), wykazał niezwykłe podejście do tematu kręcenia filmu: postanowił zrealizować adaptację islandzkiego obrazu jeszcze przed obejrzeniem go.
„Oglądałem ten film pierwszy raz i już miałem w głowie myśl o jego przerobieniu, co jest naprawdę dziwne” – opowiada Green berlińskiemu reporterowi.
Akcja rozgrywa się w późnych latach osiemdziesiątych – takie ustalenie pozwoliło reżyserowi umieszczenie bohaterów poza światem Skype’a, telefonów komórkowych czy iPadów – generalnie w czasie, gdy „rzeczy były przyjemniejsze”.
Między miłością a nienawiścią do natury
Hirsch odnalazł w tym filmie wiele punktów wspólnych z jego najbardziej popularną rolą w filmie Seana Penna „Wszystko za życie”, z roku 2007, gdzie grał Christophera McCandlessa, który odwrócił się od społeczeństwa i rozpoczął wędrówkę przez dzicz na Alasce.
W „Prince Avalanche” jego postać Lance’a jest dokładnym przeciwieństwem McCandlessa – młody włóczęga, który nienawidzi znajdować się poza zgiełkiem miasta i otoczeniem jego koleżanek.
„Kocham kręcić na łonie natury – to na pewno – ale myślę że jestem tak bardzo identyfikowany z rolą w >>Wszystko za życie<<, że spodobała mi się idea wcielenia się w postać, która nie lubi natury i nienawidzi egzystować w samotności od samego początku” – mówi Emile Hirsch. „Oczywiście, że kocham przyrodę i uwielbiam być na odludziu, ale wychowywałem się w Santa Fe (Nowy Meksyk) i Los Angeles (Kalifornia).”
David Gordon Green bardzo spieszył się z kręceniem filmu, co trwało raptem 16 dni – wszystko po to, aby uchwycić straty, jakie w 2011 roku spowodował pożar Parku w stanie Bastrop (Stany Zjednoczone).
Ograniczył ekipę do minimum – nie więcej niż dziesięciu ludzi na planie na raz – i pozwolił aktorom improwizować.
Wyjałowiony krajobraz parku, który z dnia na dzień odbudowywał się sam i z powrotem przybierał swoje naturalne kolory i witalność został uchwycony przez dyrektora zdjęć, Tima Orra.
Paul Rudd, jest głównie ze swoich ról komediowych, a ostatnio grał Alvina, chłopaka starszej siostry Lance’a w „40 lat minęło”.
Postać Alvina jest introwertyczna, poważna i dążąca do samodoskonalenia – mężczyzna m. in. używa kasety z językiem niemieckim do nauki w samochodzie.
Dla kontrastu – Lance nienawidzi spania w namiotach, polowania na jedzenie i malowania dróg i nie może się doczekać weekendu, kiedy wreszcie wróci do cywilizacji.
Krok po kroku, dwoje odszczepieńców zaczyna znajdować wspólny język – krokami milowymi jest kryzys egzystencjalny Alvina i skrzynka, pozostawiona przez starszego, tajemniczego kierowcę ciężarówki, w rolę wcielił się Lance LeGault. To właśnie jemu został zadedykowany „Prince Avalanche”.
Więcej o tym temacie „Kolejny amerykański remake islandzkiego filmu”.