Przed nami święta i dużo czasu na to aby zasłuchać się w nowych dźwiękach, dlatego zapraszamy na kolejną, trzecią już odsłonę podsumowania muzyki islandzkiej 2015. Tym razem Marcin Kozicki przybliży islandzką muzykę z gatunku metal/post-metal/hard-rock/grindcore.
Świat metalowy rządzi się swoimi prawami. Sympatycy muzyki metalowej są dość mocno zintegrowany, dlatego przepływ informacji odbywa się pomiędzy nimi płynnie i bez zbędnej zwłoki. Tak naprawdę nie istnieją dla nich granice, czy to pomiędzy państwami, czy kontynentami. Jeśli gdzieś w jakimś zakątku świata powstaje album wart uwag, informacja od razu obiega cały świat. Pewnie dla niektórych będzie to nieprawdopodobne jak dodam jeszcze, że odbywa się to wszystko bez przekaźników typu telewizja, radio czy prasa (chociaż prasa swój udział czasami jednak ma). Po prostu magia Internetu. Chociaż kiedy nie było Internetu (tak takie czasy też były i to niedawno) świat metalowy też sobie dobrze radził. Ale to opowieść na inny wieczór.
Wróćmy do islandzkiej muzyki metalowej. Islandia to miejsce równie atmosferyczne i piękne, co surowe, mroczne i bezwzględne w swej naturze. Okazuje się, że to miejsce wręcz sprzyja powstawaniu mocarnej, klimatycznej muzy, z charakterystyczną tylko dla niej atmosferą i tym CZYMŚ. Islandzki metal posiada wiele różnych odcieni i przybiera wiele ciekawych form. Każdy metalowy album z wyspy smakuje inaczej, a większość z nich jest wysoce atrakcyjna dla osób poszukujących wrażeń w tej mrocznej odmianie muzyki. Islandzcy muzycy również w tej estetyce muzycznej pokazują, że dawno minęły czasy, w których zespoły trzymały się jednego, konkretnego stylu muzycznego i w nim tworzyły. Obecni muzycy zdecydowanie nie boją się eksperymentów i chwała im za to, gdyż wychodzi im to wyłącznie na dobre. A że przy tym nie odnosimy wrażenia obcowania ze sztucznie spreparowaną muzyką, ale z czymś szczerym i autentycznym to dodatkowy plus.
Szczerze polecam kilkanaście islandzkich wydawnictw metalowych (a czasem prawie metalowych) z 2015 roku, które prezentuję poniżej. Warto poświęcić czas na wysłuchanie tych fascynujących dźwięków
Najmocniej zachwycił mnie album „Vegferð Tímans”. To trzecia odsłona muzycznego oblicza melancholic post-black metalowego zespołu Dynfari. Najnowsze wydawnictwo jest kwintesencją fuzji black metalu z islandzką wrażliwością i nieograniczoną wyobraźnią artystyczną. Stąd powstała muzyka tak mocno hipnotyczna – paraliżująca lodowatym pięknem, przyciągająca tajemnicą mroku i magnetyzmem ciemności. Umiejętnie wyważona produkcja płyty pozwoliła na stworzenie idealnej równowagi i odpowiedniej proporcji pomiędzy tym co czyste, a tym co surowe i organiczne. W nowych kompozycjach Islandczyków obok znanych już metalowych patentów pojawiają się m.in. czyste barytonowe wokale, miękkie partie akustycznych gitar, partie smyczkowe, czy kobiecy wokal. Zespół nie stroni od eksperymentów. Dla nich black metal jest „jedynie” punktem wyjścia, podstawą, na której zbudowali większą unikalną konstrukcję. Black metal już dawno nie był tak intymny. Uspokajam jednak wszystkim, że nie brakuje tutaj oczekiwanej black metalowej brutalności i surowości. To wielkie i magiczne dzieło. (recenzja TUTAJ)
Świetnie zaprezentowali się również post metalowcy z Momentum, którzy powrócili do nas z nowym albumem “The Freak Is Alive”. Na swojej drugiej płycie zespół w pięknym stylu łączy progressive death metal z elementami post-metalowej przestrzeni i doom’ową atmosferą, okraszając je wątkami psychedelic/sludge/black metalowymi. Pojawia się też jakiś pierwiastek etniczny. Muzycy poszerzają granice metalowe sięgając także poza podstawowe instrumentarium. Korzystają z dźwięków sitar, fortepianu i skrzypiec, które wplatają bądź wtapiają w gęstą masę gitarowych riffów, linii basowych i przejść perkusyjnych, bo to te rzeczy generalnie stanowią tutaj podstawę i dominują nad resztą. W atmosferycznym brzmieniu muzyki w sposób znakomity przeplatają się miękkie, głębokie i czyste wokale z przyjemnym choć agresywnym growlem. Niezależnie od rodzaju ekspresji wokal zawsze prezentuje się dostojnie i majestatycznie. Śpiew jest intensywny i pełen emocjonalnego zaangażowania. Ich muzyka jest bardzo złożona i wielowymiarowa. (recenzja TUTAJ)
W tym roku ukazała się też druga płyta Kontinuum zatytułowana „Kyrr”. Na swoim nowym wydawnictwie zespół prezentuje się z muzyką, która ukazuje ich nowe, jakże odmienne i intrygujące post-metalowe oblicze. Hipnotyczne i spirytystyczne brzmienie albumu to pierwszorzędna próba zderzenia się kilku światów szeroko rozumianej gitarowej alternatywy. Jest to również wynik umiejętnego i perfekcyjnego balansu pomiędzy dwoma muzycznymi światami: melodyjnym alternatywnym rockiem, a progresywnym atmosferycznym post-metalem. Do tego należy dorzucić jeszcze post-rockową przestrzenność, zimnego ducha post-punk, post-doomową tęsknotę, melancholię gotyku oraz eteryczny ambient. Zespół inkorporuje elementy tych estetyk do zbudowania własnej tożsamości. To idealnie wyważona mieszanka melancholii, smutku i niesamowitego nastroju umieszczona gdzieś pomiędzy subtelną melodią, a nawałnicą dźwięków. (recenzja TUTAJ)
https://youtu.be/U97paO3vPNo
Dużym uznaniem cieszy się debiutancki pełnowymiarowy album Misþyrming zatytułowany „Söngvar elds og óreiðu”. Zespół oprócz serwowania nam dźwiękowej destrukcji, hipnotyzuje miażdżącymi riffami i niesamowitą atmosferą. Klimat i brzmienie albumu w dużej mierze osadzone jest w black metalowej otchłani chłostanej zimnymi wiatrami agresywnych gitarowych riffów i perkusyjnych blastów. Z tej czarnej czeluści agresji dolatuje też do nas death metalowa wściekłość, nad którą unosi się doomowa upiorność i ponurość. Niemniej jednak ciemność tej otchłani w pewnych momentach jest delikatnie oświetlana dark ambientowymi pasażami i ubrudzonymi melodiami. Zespół ma świetną dynamikę, intrygującą strukturę kompozycji i wyśmienite surowe brzmienie. Muzycy sięgają do skandynawskiej tradycji black metalu, do korzeni i esencji tego gatunku, wyciągając z niej co najlepsze. Zespołowi udało się uchwycić harmonię między surowym black metalem o pozornie niskiej jakości dźwięku, a wysmakowaną głębią i przestrzenią. (recenzja TUTAJ)
Metalowemu światkowi nie umknął również Show Me Wolves. To solowy projekt Hörður‘a Lúðvíksson’a, od wielu lat dobrze zaznajomionego z islandzką sceną undergroundową. Debiutancki album „Between Man, God and False Idols” to intrygująca mieszanka, która generalnie stara się poruszać wokół rdzenia progressive black/death metal. Oprócz wymienionych wyżej wpływów dostrzec można także inspiracje stylami metalcor oraz sludge i melodic metal. Ponadto pomiędzy gęsto serwowane riffy wkradło się także kilka budujących atmosferę sampli. Jednocześnie w warstwie wokalnej również nie jest jednowymiarowo. Mamy tutaj growl, krzyki, wrzaski i czysty śpiew. Show Me Wolves potrafi grać furiacko, agresywnie i mrocznienie, a jednocześnie niekonwencjonalnie i chwytliwie. Umiejętne łączenie ekstremalnego przekazu i progresywnego podejścia do black metalu. To dobry debiut. Przede wszystkim z pomysłem.
Do gustu przypadł mi także najnowszy album Logn zatytułowany „Í sporum annarra” (ang. „In other’s shoe”/”In steps”). Płyta pokazuje zespół, który zanurza się w ekstremalne odmiany wielu muzycznych stylistyk i czerpie z nich inspiracje, aby zbudować coś własnego, co równocześnie byłoby wyjątkowe i świeże. Zespół gwarantuje naprawdę ciekawą i unikalną interpretację stylistycznych wpływów: crust, grindcore, hardcore, mathcore i black/death/sludge metal. Tu nie ma miejsca na miękką grę. Grupa potrafi uderzyć znienacka z niszczycielską siłą pędzącego huraganu. Determinacja muzyków, unikalna pomysłowość oraz wspominane wpływy uczyniły z islandzkiego zespołu ciężką i masywną maszynę, która swoim brzmieniem jest w stanie przyćmić nie jednego konkurenta metalowej sceny. Zespół czyni sztukę hałasu, zgiełku, brudu i jazgotu przyjemną i wciągającą, nie pozbawioną też szaleństwa.
Islandzcy hard rockowcy z The Vintage Caravan wydali swój trzeci album zatytułowany „Arrival”. Islandzkie trio kontynuuje swoją retro-przygodę z klasycznym hard’n’heavy rockiem lat 70-tych z wpływami prog-rocka i heavy-bluesa. Ich gra wciąż jest mocna, energiczna i pełna swobody, a równocześnie precyzyjna i staranna. Zespół wpisuje się znakomicie w retro-vintage’ową rockową stylistykę. Nie można być obojętnym na niezaprzeczalny talent Islandczyków do tworzenia zgrabnych i chwytliwych riffów oraz układania dobrych melodii. Choć grupa nie odkrywa nowych muzycznych lądów to jednak czerpiąc pełnymi garściami z dokonań największych artystów ciężkiego rocka, muzycy potrafią zaproponować również coś własnego i współczesnego. Przywracają tym samym nadzieję i wiarę w to, że rock się nie skończył. Gitarowe energetyczne rzemiosło wsparte ożywczym groovem i spowite nutką psychodelicznej, nierealnej aury sprawia, że słucha się go znakomicie i co więcej, chętnie do niego wraca. Jeśli więc chcecie usłyszeć prawdziwą rockową petardę – ta płyta jest dla was!
Muck potwierdzili swoją mocną pozycję na islandzkiej scenie hardcore/punk kolejnym albumem „Your joyus future”. Wierni tradycjom gatunku i własnemu brutalnemu brzmieniu tworzą muzykę bezkompromisową, opartą na szybkim, wariackim tempie oraz szalonej i agresywnej ekspresji wokalnej. Przerwy na złapanie oddechu jest tutaj niewiele. Mamy za to dzikość i nieprzewidywalność, ale tez kilka melodyjnych fragmentów. Podejście muzyków do tego co robią jest niewymuszone i niepodyktowane żadną modą. Brak tu miałkości, półśrodków, dostajemy bowiem dosadny materiał, którego siła, cieżar i moc uderza w nas bez litości. Ta muzyka, pełna pasji i prostego czadu, poruszyłaby umarłego. To jedna z najbardziej wściekłych płyt jaką słyszałem w tym roku. Ten album powinien stanowić obiekt pożądania każdego fana tego gatunku.
Końcem roku w pięknym stylu zadebiutował projekt Niðafjöll dowodzony przez multiinstrumentalistę Sigurboðiego Grétarssona. Album „Endir” wypełnia muzyka z gatunku symphonic pagan black metal. Chociaż można odnaleźć tutaj szeroką paletę także innych inspiracji muzycznych, począwszy od melodic death metalu poprzez viking metal, folk, a nawet muzykę klasyczną i celtycką.Zawartość krążka jest zachwycająca i imponująca, tym bardziej kiedy uświadomimy sobie, że artysta jest samoukiem, a płyta powstawała w niemal spartańskich warunkch. Ta muzyka z pewnością wyróżnia się na tle islandzkiego metalu. Rzecz to bowiem ciekawie zaaranżowana i wykonana, bogata instrumentalno-wokalnie i wypełniona intrygującym mrocznym klimatem fantasy. Muzyka zebrana na płycie niesamowicie działa na wyobraźnię słuchacza.
W tym roku nie brakuje tajemniczych i intrygujących projektów metalowych. Kolejnym jest Waves Consuming Sea. Na albumie EP „Pure Manifest Wisdom” znajdziemy muzykę zbudowaną z wielu różnorodnych warstw gitar, basu, wokalu, syntezatorów, instrumentów smyczkowych oraz efektów komputerowo-elektronicznych. Nie ma tutaj perkusji. To dialog dwóch wydawałoby się skrajnych gatunków muzycznych, ambientu i black metalu. Z tym, że ten ambientowo-black metalowy dialog, żeby było jeszcze trudniej, rozgrywa się w post-rockowej przestrzeni gęsto wypełnionej shoegazem. To porywający strumień szerokich inspiracji tworzących mistyczną całość. Po pierwsze piękna okładka. Po drugie pierwsze piękny grindcore. Zapewniam, że w obliczu dzisiejszych zespołów poruszających się na polu metal/grind/hardcore, World Narcosis to powiew świeżego powietrza. Chociaż użycie słowa „świeże” w przypadku tak ekstremalnie wściekłej i „brudnej” muzyki nie do końca jest fortunne. W surowym i agresywnym brzmieniu ich ekstremalnej muzyki zamieszczonej na debiutanckim albumie “World Coda” widoczne są obok grindcore wyraźne wpływy takich gatunków jak black/death metal, match-core, sludge i screamo. Muzycy posiedli ten dar, dzięki któremu z pozornie odpychającego jazgotu i „brzydkiej muzyki” potrafią wydobyć coś co intryguje i przyciąga. Szokują i wywołują ciekawość. Z pewnością wydawnictwo zadowoli każdego fana szybkiej i brutalnej muzyki. (recenzja TUTAJ)
Następny z szufladki – tajemniczy. Nocebo zadebiutował albumem „Metaphysical Warfare”. Jego brzmienie można najkrócej opisać jako atmospheric/progressive black metal, chociaż to tak w ogólnym zarysie. Przyznam szczerze, że ta muzyka po prostu wciąga mnie i intryguje. Trudno się jej oprzeć, ale z drugiej strony po co walczyć z tym magnetycznym przyciąganiem, skoro dostarcza tyle satysfakcji. Punktem wyjścia jest tutaj black metal, ale droga jaką zespół prowadzi swoją muzykę nie jest oczywista i prosta. Jest ona pełna zakrętów i niespodzianek. To black metal, ale przepuszczony przez pryzmat indywidualnej optyki i intrygującej wyobraźni muzyków Nocebo. Dlatego obok przysłowiowej miazgi i ściany dźwięku są też inne rzeczy, nie mniej smakowite, a na pewno równie intrygujące i pogłębiające mroczną nastrojowość.
Rok 2015 przywitał również nowe wydawnictwo metalowej legendy Bootlegs. Album zatytułowany „Ekki fyrir viðkvæma (Not for the sensitive)” potwierdza, że legenda wciąż żyje i ma się bardzo dobrze. To wyśmienita stara szkoła thrash/speed metalu, która na początku beztroskich lat 80-tych sięgała korzeniami do punk(hard)rocka. Kondycja zespołu jest zachwycająca! Kwartet muzyków od pierwszego numeru serwuje nam porcję ciężkich gitar, masywnej sekcji i growlująco-krzyczanych wokali tym samym spuszczając wszystkim swoim fanom thrash-punkowy łomot. Muzycy Bootlegs grają zadziornie i przekonująco, aż do szpiku kości. To pozycja wręcz obowiązkowa dla wszystkich tęskniących za thrash metalem lat ’80, bezkompromisowym i swobodnie baraszkującym w punku. (recenzja TUTAJ)
Duże zdolności i potencjał zademonstrował również Abominor na swoim albumie EP „Opus: Decay”. To surowy i brutalny black/death metal dryfujący momentami obok zimnych post-metalowych torfowisk, a czasami zwracający się ku doom’owej atmosferze. Materiał klaustrofobiczny, wysoce nasycony wściekłością, ale ze zgrabnie wplecionymi subtelnymi melodiami. Demoniczne techniczne riffy, pulsujący bas i mocne wybuchy perkusji świadczą o bezkompromisowości i bezwzględności zespołu. Potwierdzają to również growle, złowieszcze pomruki i bluźniercze krzyki wokalisty.
Grit Teeth wydał krótki album, bardzo krótki, ale przedstawione utwory nie pozostawiają żadnych złudzeń co do tego, że w sercach muzyków gra przede wszystkim hardcore punk/grindcore. Panowie nie marnują czasu, jest zatem szybko i diabelsko brutalnie. Dlatego mamy motoryczną perkusję, wyraźny bas i odjechane partie gitar plus rozjuszone krzyki wokalisty. Przekaz jest jasny i konkretny. Nie ma lekko. No, ale w końcu przecież tutaj właśnie chodzi o intensywność i agresję. Nikt nie oczekuje, że to będzie wyrafinowana muzyka. Zachwyca natomiast destrukcyjna moc perkusji i zmiany tempa, a jeszcze bardziej świetne, sludge’owe i doom’owe riffy, które czasem zmieszają się z zagrywkami death/thrash metalowymi, a innym razem z punkowymi. Żal tylko, że całość jest tak krótka.
Kolejny krótki, ale ciekawy krążek wydał również zespół Svartidauði. Album „The Synthesis of Whore and Beast” zawiera dwa apokaliptyczne hymny, obrazoburcze i mantryczne. Otrzymujemy przede wszystkim black metal, choć z wpływami death metalowymi, nutki doom’u też tutaj nie brakuje. Posępna atmosfera choć wzbudza strach i lęk, to jednak przyciąga i wciąga. Ta muzyka to wyrafinowany klimat klasycznego kina grozy z poczuciem odosobnienia i szaleństwa balansującego pomiędzy psychozą a utratą świadomości. Przytłacza nie tylko barbarzyńskim brzmieniem potężnych ścian gitar i bestialską pracą perkusji, ale również swym autentyzmem i sugestywnością. Brutalna atmosfera tworzona przez zespół jest nie tylko mroczna i pełna niepohamowanej furii, ale również epicka i psychodeliczna.
https://youtu.be/n4GAzJOallA
Ostatni (ale nie najgorszy) z „intrygujących i tajemniczych” to black metalowy zespół Toska. Oczywiście black metal stanowi tutaj rdzeń, ale najciekawsze rzeczy dzieją się wtedy, kiedy grupa wychodzi poza gatunkowy schemat i łamie brzmieniowe oraz strukturalne konwenanse, a czyni to bardzo często. Zespół buduje nietypowe konstrukcje intrygujące eksperymentalnymi brzmieniami. Jest tu dużo dobrych chwytliwych riffów, jak i solówek. Muzyka jest bardzo plastyczna, z podskórną melodyką przykrytą swoistym gitarowym brudem. To rzeczy balansujące pomiędzy kanonami gatunku a pewną formą ekstrawagancji. Całość robi niemałe wrażenie co rusz wymykając się sztywnym gatunkowym fundamentom.
Zapraszamy do zapoznania się z wcześniejszymi artykułami:
Podsumowanie muzyki islandzkiej 2015 – cz.I – z podtytułem „indie electro/synth/dream-pop/IDM”
Podsumowanie muzyki islandzkiej 2015 – cz. II – indie folk/pop/rock/alt country.
Marcin Kozicki