Zapraszamy na pierwszą część podsumowania muzyki islandzkiej 2015 roku. Specjalnie dla Iceland News Polska serię przygotowuje miłośnik muzyki islandzkiej, dziennikarz muzyczny zakochany w Islandii – Marcin Kozicki.
Zawsze kiedy pojawia się pomysł na przygotowanie podsumowania wydawnictw islandzkich danego roku pada na mnie blady strach. Czuję się sparaliżowany świadomością sytuacji, w której musiałbym wybrać jedynie kilka tytułów, tzw. „najlepszych albumów”, spośród ogromnej ilości płyt jakie się pojawiają na Islandii. Postanowiłem, że w tym roku będzie inaczej. Wychodzę naprzeciw swojemu „kudłatemu strachowi” tudzież „biorę byka za rogi”. Idę na całość przedstawiając podsumowanie muzyki islandzkiej 2015 roku w kilku odsłonach, w serii artykułów podzielonych na „konkretne” gatunki muzyczne. Słowo konkretne biorę świadomie w cudzysłów z tego powodu, iż co by nie powiedzieć o muzyce islandzkiej to z pewnością rzadko mamy tutaj do czynienia z „czystością gatunku”, stąd każdy mój cykl opowiadał będzie o danym gatunku w bardzo szerokim ujęciu. Inaczej się nie da.
Zapraszam na część pierwszą cyklu „Podsumowanie muzyki islandzkiej 2015” z podtytułem „indie electro/synth/dream-pop/IDM”.
Islandzka muzyka elektroniczna od wielu lat utrzymuje się na wysokim poziomie, a jej innowacyjność tudzież oryginalność bądź intrygujące brzmienia są atrakcyjne dla odbiorców z całego świata. Wystarczy wspomnieć takich artystów jak chociażby Björk, Gus Gus, Worm is Green, Kiasmos, Samaris, FM Belfast, czy Bloodgroup, aby przekonać się o tym, że islandzka elektronika jest nie tylko znana w wielu zakątkach naszego globu, ale też bardzo ceniona, a na kolejne wydawnictwa wspominanych wykonawców czeka się z wypiekami na twarzy.
W roku 2015 pojawiło się na Islandii wiele albumów, których muzyczna zawartość oscyluje wokół stylistyki elektronicznej. Oczywiście nie sposób napisać tutaj o wszystkich, jednakże chciałby zwrócić uwagę na „kilka” wydawnictw, które moim zdaniem zasługują na największą uwagę. Wśród nich znajdują się zarówno artyści dobrze nam już znani, jak również ci dopiero debiutujący (przynajmniej w tej odsłonie gatunkowej).
Myślę, że to podsumowanie nie można rozpocząć inaczej niż od Björk, która w tym roku oddała w ręce fanów swój dziewiąty studyjny krążek zatytułowany „Vulnicura”. Artystka zbudowała go na koncepcji wynikającej z emocji i uczuć towarzyszących kobiecie po rozpadzie związku i utracie miłości. W ten oto sposób otrzymujemy pewnego rodzaju muzyczny pamiętnik wypełniony nie tylko myślami, ale i emocjami. Do tego dojrzałymi, autentycznymi i szczerymi. Być może muzyka z nowego krążka pozostaje mniej eksperymentalna i odkrywcza w porównaniu do wcześniejszych wydawnictw. Niemniej jednak jej wartość przez to wcale nie zostaje umniejszona. To wciąż jest muzyka bardzo interesująca, z fenomenalnie budowanym napięciem i nastrojem tkanym z ciekawych mozaikowych fragmentów elektronicznych i orkiestrowo-smyczkowych. Całość przybiera formę pieśni, które czarują, hipnotyzują i olśniewają i to nie tylko aranżacjami, ale też świetnymi tekstami i oczywiście wyjątkowym wokalem. (recenzja TUTAJ)
Z pewnością uwadze polskich fanów dźwięków z Islandii nie umknęło również nowe wydawnictwo Sóley zatytułowane „Ask the Deep”. Tym razem muzyka, mimo że równie przewrotna i nierealna co wcześniej, to jednak płynie o wiele spokojniejszym nurtem. W tej swoistej muzycznej krainie dark fantasy pojawia się więcej powietrza, światła i przestrzeni. A w niepokojącej aurze unoszącej się nad kompozycjami więcej jest też nadziei. Sóley udało się umiejętnie i perfekcyjnie wprowadzić nowe elementy, instrumenty i rozwiązania aranżacyjne, zachowując ciągłość surrealistycznej i bajkowo-baśniowej atmosfery swojej muzyki. Dlatego nadal możemy nazywać tę muzykę magiczną i poruszającą do głębi. (recenzja TUTAJ)
Ciekawie prezentuje się również (piąty już w dotychczasowej dyskografii) album Láry Rúnars o tytule „Þel” (ang. Core). To w przeważającej części zręcznie przygotowany melancholijny synth-pop wypełniony nieszablonowymi rozwiązaniami oraz naszpikowany emocjami i pewnym mistycyzmem. Dźwięki bez pośpiechu nurzają się tutaj w pogłosach budując nierealny i hipnotyczny klimat. W tak onirycznym muzycznym pejzażu w sposób piękny wybrzmiewa wysmakowany anielski głos Láry, który jest niczym głos syreny odbijający się echem o klify burzliwych fiordów, który chwyta za serce i nie pozostawia słuchacza obojętnym. Lára ma tendencje do rozmarzonych i romantycznych kompozycji z nutą smutku, a kierując się swoją kobiecością i wrażliwością w sposób ciekawy łączy światło z cieniem i liryczność z tajemnicą. (recenzja TUTAJ)
Wśród utalentowanych pań nie może zabraknąć projektu Dj. Flugvél og Geimskip (ang. Dj. Airplane and Spaceship), który tworzy Steinunn Eldflaug Harðardóttir. To moje osobiste odkrycie tego roku. Muzyczną zawartość swojego trzeciego już albumu zatytułowanego „Nótt Á Hafsbotni” (ang. „Night At The Bottom Of The Ocean”) Islandka określa terminem „electronic music horror with space twist”. Swoiste kosmiczno-horrorowe brzmienie przenikające jej muzykę to wynik nie tylko zabawy lo-fi klawiszami i bitami automatu perkusyjnego, nie jest to również wyłączna zasługa chwytliwych melodii i czarującego falsetu wokalistki, ale przede wszystkim jej dystansu do otaczającej ją rzeczywistości. Można nawet odnieść wrażenie, że ta muzyka pochodzi spoza czasu i przestrzeni. Paranoja wylewa się tutaj zewsząd, stąd nie bądźcie zaskoczeni, iż towarzyszy wam ciągłe uczucie niepokoju i odrealnienia. Zresztą jej nowy albumu opowiada o podwodnej otchłani, dalekiej i mrocznej głębinie. (recenzja TUTAJ)
Świetną niespodziankę przygotowała nam z pewnością Eivør. Wiem, że pochodzi z Wysp Owczych, no ale przecież to tuż obok Islandii. Artystka wydała w tym roku dwa albumy „Bridges” i „Slør” (ang. „Veil”). Wydawnictwa wypełnia muzyka wspaniała, piękna i wzruszająca. Perfekcyjnie skomponowana i zagrana. To w dużej mierze spokojne utwory o poetyckich tekstach, zachwycające wysmakowanymi partiami akustycznych instrumentów oraz subtelną elektroniką, w których Eivør daje wyraz swoim uczuciom i tęsknotom, smutkom i radościom. Wydawnictwa budują absolutnie niesamowity nastrój. Ta muzyka sprawia wrażenie, jakby została napisana w innym świecie. Jakby była stworzona przez anielską istotę, której wrażliwość i spojrzenie jest znacznie głębsze i przenikliwsze od typowo ludzkiego, a przez to dotykającej rzeczy o wiele ważniejszych. Głos Eivør jest fascynujący i uzależniający, onieśmielający swym pięknem i elegancją. (recenzja TUTAJ i TUTAJ)
Jeśli miałbym wskazać faworytkę wśród tegorocznych debiutantek to byłaby to Mr. Silla (znana przede wszystkim z zespołu múm, a także z duetu Mr. Silla & Mongoose oraz zespołu Snorri Helgassona) ze swoim albumem „Mr Silla”. Artystka proponuje nam własną wersję alternatywnego electro synth-popu. Jest to muzyka przede wszystkim elektroniczna i syntezatorowa, nawiązująca swoim brzmieniem tak do lat 80-tych, jak i współczesnych. Dodatkowo uzupełniona ciepłymi liniami basu oraz przestrzennymi partiami subtelnych post-rockowymi gitar. Sama muzyka rozwija się często w swobodnych rytmach i umiarkowanej dynamice, podszyta jest w pewnym stopniu chillwaveem i etheralem. Całość otula ramionami piękny i niezwykły wokal Islandki, który przyjemnie płynie po onirycznej tafli melancholii. Mr. Silla w swojej muzyce stawia zdecydowanie na nastrój i przekaz emocjonalny. (recenzja TUTAJ)
Do bardzo udanego tegorocznego debiutu zaliczyłbym również album „I Am You Are Me” zespołu Mosi Musik, który zwykł określać swoją muzykę mianem Experimental Organic Electro Love Pop. To ciekawe, alternatywne i innowacyjne spojrzenie na electro pop, soul i r’n’b. Stąd niektórzy przyklejają im etykietkę future pop. Lubię taki rodzaj zawieszonego romantyzmu i sentymentu, przełamanego pulsującym rytmem i hipnotycznymi pasażami syntezatorów nadającymi muzyce tęsknego, słodko-smutnego klimatu. Obok muzyki kluczowe są tutaj wokale. Piękny i elektryzujący głos Tinny nasycony zmysłowością, jak i melancholijny wokal Mosi’ego. (recenzja TUTAJ)
Wiele przyjemnych godzin można spędzić przy nowym albumie projektu Bang Gang tworzonego przez Barði Jóhannssona. Muzyka z jego najnowszego albumu “The Wolves are whispering” to kolaż różnych stylistyk, np. muzyki filmowej, trip-hopu, dream-popu, down-tempo, shoegaze i indie/electro popu. Niejednoznaczna muzyka z nowego album artysty utrudnia przypisanie go danego gatunku. Podobnie niejednoznaczny klimat tej muzyki sprawia, że jedni postrzegają ją jako mroczną, inni jako smutną, a kolejni jako radosną. Sprawdźcie sami. Na płycie znajduje się wiele małych, ale niezwykle wciągających eksperymentów brzmieniowych, dźwiękowych i aranżacyjnych. Ta muzyka nie byłaby jednak taka jaka jest bez charakterystycznego głosu artysty. Jest to głos delikatny, miękki i kojący, ale nie pozbawiony emocjonalnej głębi. W jego śpiewie jest sporo smutku, a może raczej melancholii, jednak jednocześnie przynosi on dużo nadziei, działa pokrzepiająco. (recenzja TUTAJ)
Mocno zachwycił mnie czwarty album Skurken zatytułowany „Nonfjall”. To solowy projekt stworzony przez wysoko cenionego artystę Jóhann’a Ómarsson’a, który od wielu lat kładzie podwaliny pod islandzką scenę elektroniczną/IDM. Swoją elektroniczną muzykę artysta opisuje jako „glitchy electronica – z mniejszym naciskiem na glitche, a większym na stare, dobre melodie”. Jeśli chodzi o wpływy muzyk wskazuje na szeroki przedział – od ballad lat 80-tych, po drum&bass lat 90-tych, a także motywy ze starych gier komputerowych i współczesną muzykę elektroniczną. W moim odczuciu strona muzyczna „Nónfjall” to przede wszystkim luźno pływające elektroniczne dźwięki dryfujące tak po spokojnych atmosferycznych wodach egzaltowanego ambientu, jak i nieco wzburzonych falach IDM podbijanych intensywnym bitami. Ktoś kiedyś opisał muzykę Skurken jako „trip w dolinie muminków”. Ładnie i trafnie. (recenzja TUTAJ)
Bardzo obiecującą zaprezentował się nowy electro-alternatywny duet Toneron ze swoją debiutancką EPką „Toneron”. Pomimo, że nie uświadczymy tutaj gitar, to jednak Gísli Brynjarsson i Sindri Ágústsson tak umiejętne wykorzystują saksofon i perkusję oraz partie pianina, syntezatorów i elektronicznych efektów, iż brzmią bardziej alternatywnie niż niejeden gitarowy zespół pretendujący do tego tytułu. Brzmienie ich debiutanckiego albumu śmiało można uznać za nowatorskie. Dodatkowy plus za nieprzewidywalność. Gęsto tutaj od różnych dźwiękowych niespodzianek. Dowolność i swoboda w doborze motywów i środków jest na tej płycie prawdziwie fascynująca. Nie sposób również pominąć genialnego głosu wokalisty, który sprawia, że kompozycje wypadają jako niesamowicie megnetyczno-chwytliwe. (recenzja TUTAJ)
Z sentymentem wspominam również Japanese Super Shift (znany też jako Japanese Super Shift and the Future Band) tworzony przez Stefnir’a Gunnarsson’a. Jego nowy album „Double Slit Album” można opisać jako electro-synth-pop-rock utrzymany w konwencji retro. Specyficzna atmosfera tej muzyki jest wynikiem jego miłości do dźwięku syntezatorów, elektronicznych brzmień lat 80-tych, okresu starych gier komputerowych i klawiszy Casio, itp. W tej muzyce króluje pełne uroku uczucie ciepłej nostalgii. Cieszą również czarujące rozmarzone melodie i wycofany nieco głos Stefnir’a. Artysta zgrabnie połączył trendy obowiązujące we współczesnej muzyce tanecznej z niebanalną rytmicznością oraz przebojowością, a całość przyprawił charakterystycznym synth-popowym brzmieniem będącym wynikiem wyraźnej fascynacji ejtisową estetyką. (recenzja TUTAJ)
Intrygująco przedstawia się projekt Gunnar Jónsson Collider tworzony przez multiinstrumentalistę Gunnar’a Jónsson’a. Na swoim trzecim w dyskografii albumie EP zatytułowanym „Apeshedder” artysta eksperymentuje z muzyką elektroniczną, popową i ambientem. I okazuje się, że na tym obszarze ma dużo do powiedzenia. Brzmienie jego muzyki zbudowane jest z syntezatorowych pasaży, sampli, glitchy, ambientowych wstawek oraz rozmarzonej popowej melodyki oraz dynamicznego rytmu. I coż mogę powiedzieć – te kompozycje zachwycają swą nieoczywistą aranżacją. (recenzja TUTAJ)
https://youtu.be/a49COSdPrvw
Nie mniej ciekawie wypada też Daveeth – projekt Davíð’a Hólm’a Júlíusson’a. Jego debiutancki album “Mono Lisa” to zbiór eklektycznych brzmień pełnych ciekawych beatów oraz melodyjnych i chwytliwych partii syntezatorowych tworzonych bez ustalonych zasad czy czystości gatunku. Znaleźć tu można wiele analogowych barw i muzycznych smaczków. Ujmują też niezwykle klimatyczne i zaawansowane sekwencje zestawione momentami z brzmiącym na wpół amatorsko automatem perkusyjnym. Moje pierwsze wrażenie po przesłuchaniu tej płyty to odczucie, że atmosfera krążka i jego poszczególne kompozycje łączą się w swoisty soundtrack do wyimaginowanej podróży. (recenzja TUTAJ)
W moim odtwarzaczu długo gościł też Buspin Jieber, tak tak to nie pomyłka ani literówka. To nowy pseudonim artystyczny Gudmundur’a Ingi Gudmundsson’a, jednego z wiodących islandzkich producentów muzyki elektronicznej. Artysta od 20 lat tworzył muzykę pod nazwą Murya, projektu którego twórczość najkrócej można opisać jako IDM. Jego drugi album nagrany pod nazwą Buspin Jieber o tytule „We Came As We Left” oferuje nam brzmienia, które możemy opisać takimi określeniami jak retro-wave lub retro-futurism. To ciepły, lekki i przestrzenny synth-pop, w którym muzyk dzieli się swoją miłością do syntezatorowych brzmień lat 80-tych. Muzyk dostarcza nam mnóstwa przyjemnych i sentymentalnych brzmień elektronicznych i syntezatorowych. To piękna, sentymentalna podróż do muzyki sprzed trzech dekad, odbieranej z perspektywy czasu jako naturalnej, błogiej i beztroskiej. (recenzja TUTAJ)
Niespotykane rozwiązanie zaproponował Bigital, czyli nowy kolektyw muzyczny utworzony przez islandzkiego singer-songwritera, producenta i scenarzystę filmowego Birgir’a Örn’a Steinarsson’a. Wydał on album „10 short stories”, który składa się z dziesięć krótkich muzycznych opowieści. Każda z nich stanowi zdecydowaną odrębność od pozostałych. Poszczególne kompozycje należy rozpatrywać wyłącznie indywidualnie, bo wszystkie różnią się od siebie stylistycznie. Artysta zaprasza nas do alternatywnego electro-akustycznego świata folk-popu, w rejony rapu i hip-hopu, intryguje alternatywnym folk-rockiem, zachwyca tajemniczym i niepokojącym trip hopowym klimatem, a także ujmuje brzmieniami post-raggae oraz soul/r’n’b. Birgir rezygnując z wszelkich zasad i ograniczeń uczynił ciekawą kompilację, której różnorodność gatunkową i brzmieniową postrzegam jako zaletę. (recenzja TUTAJ)
Jeśli mówimy o utalentowanych kobietach nie sposób pominąć DíSA – projektu muzycznego tworzonego przez 25-letnią singer-songwriterkę o imieniu Dísa Jakobs. W tym roku artystka wydała długo oczekiwany album EP zatytułowany „Sculpture”. Jej debiut zainspirowany jest twórczością takich artystów jak Brian Eno i Fever Ray. Stąd krążek przynosi muzykę, która tchnie skandynawską dziką naturą. Brzmienie jest bardzo eteryczne i przestrzenne. Z jednej strony odbierać możemy je jako chłodne, nieco mroczne i tajemnicze. DíSA przy użyciu minimalnych partii gitary i akordów pianina, a bardziej posługując się bogactwem elektronicznych dźwięków buduje niezwykłe i ciekawie rozwinięte formy muzyczne. W swoim natchnionym, uduchowionym śpiewania ciekawie posługuje się elementami r’n’b, dzięki temu oferuje nam wiele eleganckich i zachwycających rozwiązań wokalnych. (recenzja TUTAJ)
W tym roku zaskoczył mnie Loji – islandzki singer-songwriter, którego pełne nazwisko brzmi Logi Höskuldsson. Artysta od przeszło dziesięciu lat jest bardzo aktywny na alternatywnej scenie Islandii – Sudden Weather Change, Prinspóló, I:B:M, WASEN. Jego trzeci solowy album zatytułowany „Bullandi í bílnum” jest zapowiedzią zupełnej zmiany dotychczasowego stylu i brzmienia. Artysta tym razem zaproponował swoim słuchaczom muzykę instrumentalną (z drobnymi wokalizami), a to tego elektroniczną (od czasu do czasu, epizodycznie w tle pojawia się rozmyta gitara). Tematem jego najnowszego albumu „Bullandi í bílnum” jest samochodowa podróż dookoła Islandii. Zawartość „Bullandi í bílnum” to pokłady fascynujących retro melodii, rytmów, harmonii, wibracji i klimatów zaklętych w syntezatorowej przestrzeni. To bardzo emocjonalny krążek pisany rozgrzanymi ludzkimi uczuciami, zimnymi rozedrganymi syntezatorami i syntetycznym rytmem, przy tym jednak urzekający lekkością brzmienia, który spaja refleksyjny jedwab. Przekonuje mnie indie synth-pop w jego wykonaniu.
Dark ambient/industrial – w tej kategorii w tym roku zdecydowanie wygrywa duet Gjöll swoim czwartym pełnowymiarowym albumem “The Background Static Of Perpetual Discontent”. Album wypełniają dark ambientowe pejzaże dźwiękowe podbijane industrialnym rytmem. Gęsta elektroniczna przestrzeń posklejana z sampli i wielowarstwowych syntezatorów rozdrapywana jest przez szorstkie bity, a następnie wygładzana mocno zniekształconymi elementami post-rocka. W takiej intensywnej nawiedzonej atmosferze pojawiają się równie złowieszcze wokale – szepty i krzyki.
W tym roku swoją drugą EPkę o tytule „Circles” zaprezentowali muzycy z Vök. Główny trzon ich muzyki stanowi senna elektronika wsparta syntezatorami, uzupełnia go melodyjny wokal, a także rozmyte partie gitary i dźwięk saksofonu. Brzmienie z pogranicza indie-electro i dream-popu zachwyca wyczuciem i zmysłowością. Vök cały czas rozwija się i dojrzewa. Licznymi występami (także w Polsce) buduje ciągle swój status. Zespół wart uwagi. Czekam na pełnowymiarowy album przebierając z nogi na nogę.
W tym roku pojawiło się wznowienie albumu „Muted World” projektu Muted, za którym stoi Bjarni Rafn Kjartansson. Muzyk od wielu lat związany jest ze sceną elektroniczną i hip-hopową. Muzyka z jego najnowszego krążka charakteryzuje się eksperymentalnym podejściem i koncentruje się wokół wielu odmian elektroniki i nagrań terenowych zarejestrowanych w różnych miejscach w Islandii. Jej najważniejsze atuty to miękka i senna atmosfera, z wolno poruszającym się powietrzem. Całość ma hipnotyczny charakter i wywołuje przyjemne poczucie relaksu i bezwładności. (recenzja TUTAJ)
Kolejnym intrygującym solowym projektem elektronicznym jest Tonik Ensemble należący do Antona Kaldala Ágústssona. Zadebiutował on w tym roku albumem „Snapshot”. Prasa wskazuje, iż muzyka tego projektu przypadnie do gustu miłośnikom brzmień spod znaku Kiasmos, Godspeed You! Black Emperor i SOHN – zespołów, które w sposób wyjątkowy łączą wrażliwość, zmysłowość i głęboką emocjonalność z elektroniką. Fundamentem brzmienia tego projektu jest subtelna elektronika, a także partie instrumentów klawiszowych i smyczkowych. Duże znaczenie ma tutaj również sfera wokalna. Atmosfera muzyki wywołuje poczucie surrealizmu i niebiańskiej lekkości. W twórczości islandzkiego projektu dominują około ambientowe przestrzenie i emocjonalne, uduchowione pejzaże dźwiękowe.
Na koniec pragnę wskazać jeszcze jeden solowy projekt, mam na myśli muzykę Daði Freyr’a Pétursson’a (z zespołu RetRoBot) działającego obecnie pod szyldem Mixophrygian i jego debiutancki album o takim samym tytule. Muzyka Mixophrygian to mieszanka synth popu, dance, elektroniki i alternatywy. Świetne, ciekawe utwory i nowoczesne aranżacje, bardzo dobre wykonanie, do tego profesjonalna produkcja na wysokim poziomie. Nic tylko brać!