Nie tak dawno temu, bo od czwartku 18 września, nie tak za górami, za lasami, ale w Islandii, w Reykjaviku i Akureyri, ze spektaklem „Błękitna planeta” wylądował Teatr Miniatura z Gdańska.
Iceland News Polska porwane przez bohaterów spektaklu zaznało latania z motylami, radości z bycia razem, nauki dzielenia się tym, co dobre i jak pokonywać zło, które w podstępny sposób przejmuje nad ludźmi władze, przekonując, że nasze potrzeby są większe niż w rzeczywistości.
Mieliśmy też okazję spotkać się z aktorami oraz załogą teatru przed jednym ze spektakli. Rozmowa była radosna, a opowieściom nie było końca.
Wystąpili:
Edyta Ehrlich – aktorka, rola Huldy
Jakub Ehrlich – aktor, rola Brimira
Wioleta Karpowicz – aktorka, rola Loi
Agnieszka Kochanowska – public relations Teatru Miniatura, tłumaczka
Marta M. Niebieszczańska, Justyna Grosel – Iceland News Polska
Agnieszka Kochanowska, przedstawiciele zespołu Mum i autor książki Andri Snær Magnason
Iceland News Polska: Dlaczego „Błękitna planeta”?
Agnieszka Kochanowska: Wszystko zaczęło się od tego, że zainteresowaliśmy się Islandią. Poszukiwania informacji na temat kraju, jego kultury, literatury, doprowadziły nas do książki, która została nagrodzona Międzynarodową Nagrodą Literacką im. Janusza Korczaka w 2000 roku. Książki, która nie miała jeszcze polskiego tłumaczenia i to właśnie była „Historia Błękitnej Planety” Andriego Snæra Magnasona. Skontaktowaliśmy się najpierw z tłumaczem, następnie z autorem i obaj bardzo entuzjastycznie podeszli do pomysłu przełożenia opowieści na język polski i przedstawienia jej przez polski teatr. Nasz zachwyt historią po przeczytaniu jej tymczasem w wersji angielskiej dopełnił całości.
I.N.P.: Wiemy już skąd opowieść, ale droga do niej prowadziła przez zainteresowanie Islandią. Co przyniosło samą Islandię do Teatru Miniatura?
A.K.: Islandia pojawiła się w momencie, gdy chcieliśmy aplikować o środki z funduszu EOG, w którego obszarze współpracuje Norwegia, Liechtenstein i właśnie Islandia. Nasz wybór był oczywisty. Islandia przyciągnęła nas od początku. Kojarzy się z czymś magicznym…
Wioleta Karpowicz: …końcem świata?
A.K.: Dokładnie. Do tego okazało się, że książka ma swoją wersję sceniczną, napisaną przez samego autora, która z ogromnym sukcesem była wystawiana w Kanadzie. To jednak nie koniec plusów składających się na pewność, że warto inwestować nasze siły w „Historię Błękitnej Planety”. Od wielu lat przyjaźnimy się z wydawnictwem, z którym robimy różne projekty i zawsze chcieliśmy opublikować we współpracy z nimi książkę w momencie, gdy Teatr Miniatura będzie prezentował na scenie nowy spektakl. To dopełniło obrazu i dało nam pewność, że jest to historia, którą chcemy przedstawić w projekcie, starając się o dofinansowanie.
W.K.: Ważne jest również to, że zmieniła się filozofia Teatru Miniatura. Od 2011 mamy nowego dyrektora artystycznego [Romuald Wicza-Pokojski – przyp. redakcji], który stawia na współczesnych autorów. Jesteśmy nastawieni na nową literaturę, na przecieranie szlaków w sztuce teatru, na poszukiwania nowego. „Historia Błękitnej Planety” jest wyszukaną przez nas perełką.
I.N.P.: Czy było tak, że wszyscy zapaliliście się do nowego pomysłu, czy trzeba było kogoś troszeczkę przekonać?
A.K.: Wszystko rozpoczęło się od węższego grona, które znalazło książkę i przygotowało sam wniosek o dofinansowanie. Wiadomo, że nie jest pewne, czy fundusze się uzyska, więc na początek nie było sensu angażować całego teatru. Kiedy było wiadomo, że wniosek został przyjęty, dołączył zespół artystyczny.
W.K.: Radość była ogromna…
A.K.: …że pojedziemy na Islandię. [śmiech]
Edyta Ehrlich [śmiejąc się]: Oprócz mnie, bo nie lubię latać.
W.K.: Radość z projektu! [śmiech wszystkich] Fakt, że ze spektaklem wylądujemy na magicznej wyspie dodawał nam tylko energii do działania. Każdy z nas zapalił się do nowej przygody, w której scenariusz wpisana została współpraca islandzko-polska. Zespół artystyczny, scenografia, tłumaczenie, oprawa techniczna to Polacy, natomiast sam tekst oryginału, reżyseria i muzyka to Islandczycy. Dla obu stron było to niezwykłe wydarzenie.
I.N.P.: Jak się Wam współpracowało z Islandczykami?
W.K.: Pierwsze wrażenie, zanim się wszyscy dobrze poznaliśmy, to jednak zamknięcie przed nowym… (z uśmiechem) Może oprócz chłopaków z Múm, ale oni wciąż spotykają się z ludźmi, dużo podróżują.
E.E.: Powiedzmy szczerze. Od razu zakochaliśmy się z wzajemnością w chłopakach z Múm. [śmiech wszystkich] Erling [Jóhannesson, reżyser – przyp. redakcji] badał nas długo, my też jego, ale praca z nim była fantastyczna. Okazało się, że jako reżyser, przy tworzeniu „Błękitnej planety”, bazował na tzw. technice improwizacji. Dość dawno nie tworzyliśmy przedstawienia w ten sposób, więc powrót do takiej formy budowania historii na scenie bardzo wszystkim pasował, pozwalał na rozwinięcie możliwości aktorskich. Reżyser bardzo nam zaufał.
Jakub Ehrlich: Dużo intuicji zostało włożone w tworzeniu przedstawienia, bo nie wszystko w relacji aktor-reżyser da się przekazać, gdy strony mówią w nieznanych sobie wzajemnie językach. Za pośrednictwem tłumacza i języka angielskiego nie wszystko mogliśmy sobie opowiedzieć i musiała zadziałać intuicja.
E.E.: Mnie praca nad „Błękitną planetą” upewniła w myśli, że teatr posługuje się językiem uniwersalnym, że jeżeli ktoś czuje teatr to nieważne, czy rozumie tylko polski, angielski, czy jakikolwiek inny język. Język teatru jest ponad tym i jest niezależny od kultury, w jakiej ktoś został wychowany. I może jeszcze jedna ważna rzecz, co do której mam teraz pewność. Nieważne jest, czy robi się teatr dla dzieci, czy dla dorosłego widza. Praca jest taka sama. Podejście jest takie samo. Środki użyte są różne, ale aktorsko jest to równoważnie wymagająca praca nad rolą.
W.K.: Teatr to połączenie sztuk i tak jak czujemy i słyszymy z reakcji widzów, w przypadku „Błękitnej planety”, jest to kompozycja doskonała. Żaden z elementów nie wybija się ponad inne. A my aktorsko mogliśmy ujawnić naszą wrażliwość, pokierowani przez reżysera.
I.N.P.: Powiedzieliście o improwizacji na próbach. Ile z improwizacji pozostało w spektaklu? Czy improwizujecie podczas przedstawienia?
J.E.: Kiedy gramy „Błękitna planetę” to improwizacji już nie ma. Precyzja i działanie jak w zegarku.
E.E.: Tak, spektakl jest zamknięty w swojej formie, ale zbudowany na improwizowanych scenach. Erling sukcesywnie dobierał to, co według niego się sprawdza i tym sposobem stworzył całość.
J.E. [ze śmiechem]: W sumie to wczoraj jednak troszeczkę zmian wprowadziliśmy. Kiedy dotarliśmy do Reykjaviku okazało się, że tutejsza scena jest o wiele mniejsza niż nasza macierzysta i parę drobiazgów musieliśmy dostosować. Było sporo nerwów, ale myślę, że ostatecznie wszystko i wszyscy zagrało jak powinno.
I.N.P.: Jako widz mogę Was o tym zapewnić. Ogląda się Was z zapartym tchem, niezależnie od wieku. A jak Wy odbieracie siebie z tego spektaklu, jak oceniacie prace nad tekstem? Co czuje Wasze wewnętrzne dziecko? Czy uciekliście od dorosłości, będąc częścią tego przedsięwzięcia?
E.E.: Wiesz… Ja myślę, że z racji zawodu my…
J.E. i E.E.: …jeszcze nie wydorośleliśmy. [śmiech wszystkich]
E.E.: Może to wynika z tego, że Erling dał nam niesamowity spokój. Przy okazji premiery „Błękitnej planety” doświadczyłam czegoś niespotykanego. Ja się po postu nie denerwowałam. Nie było napięcia, strachu. Bycie na scenie było czymś tak naturalnym. Wchodzę na scenę i gram. Naturalnie robię swoje. Czy to się będzie podobać, czy nie to osobna kwestia, która dzięki podejściu reżysera nie spowodowała napięcia przed premierą, przed występami.
W.K.: To było zadanie aktorskie. W ramach budowania własnej roli mogliśmy czerpać z wewnętrznego dziecka, ale to jest po prostu zadanie aktorskie. Z racji tekstów, nad którymi pracujemy, wystawiania spektakli dla dzieci i młodzieży, często sięgamy do naszych studni młodości.
E.E.: Dobry tekst daje gwarancję, że przedstawienie wyjdzie. Jak jest zły tekst i wyjdzie to jest naprawdę sukces. [śmiech] Na początku mieliśmy obawy, bo w „Historii Błękitnej Planety” jest mnóstwo gadania. Nie chcieliśmy zanudzić widza, trudnego widza, jakim są dzieci i młodzież, ale sztuka jest tak napisana, że nie pozwala opaść emocjom do poziomu nudy.
A.K.: Będąc jednocześnie częścią Teatru Miniatura, jak i widzem, ja odbieram mocno fakt, że widać na scenie zespołowość. Widać, że jesteście grupą, że jesteście w relacji cały czas, nie tylko na scenie, ale też poza nią.
E.E.: Myślę, że to wynika z techniki improwizacji. Bardzo dużo pracowaliśmy ciałem. Sztuka jest kontaktowa. Jesteśmy blisko siebie. Biegamy, wpadamy na siebie, podnosimy się wzajemnie. Jest cieleśnie. Gramy dzieci i ta dziecięca relacja wpływa na nas.
W.K.: Dla mnie to na pierwszym miejscu zadanie aktorskie. Zgranie, zespołowość wynika z szeregu emocji, jakimi się dzielimy. To jest ważne.
I.N.P.: Czy „Błękitna planeta” jest Waszym pierwszym tego typu projektem międzynarodowym?
A.K.: Tak. To nasz pierwszy projekt.
I.N.P.: Więcej było zachwytów, czy obaw?
A.K.: To była duża próba. Pierwsze tego typu wyzwanie dla teatru. Zmiany odczuwamy od kilku lat, od zmiany na stanowisku dyrektora. Zaczęliśmy realizować więcej projektów zewnętrznych, ale „Błękitna planeta” jest pierwszym projektem międzynarodowym.
W.K.: Mamy nadzieję, że nie ostatnim. Apetyt rośnie w miarę jedzenia a możliwość pracy z międzynarodowym zespołem, wyjazdy to rozwija, pozwala poszerzyć horyzonty.
J.E.: Obserwowanie reakcji widzów, którzy tak jak w przypadku spektaklu w Reykjaviku, gdzie na sali było 70 procent dzieci islandzkich, to niezwykłe doświadczenie. Mam wrażenie, że takiego skupienia podczas całego przedstawienia jeszcze nie zaznaliśmy.
W.K.: Interakcja z widzami jest niesamowita. Dzieciaki reagują entuzjastycznie, emocjonalnie na wydarzenia na scenie. Głośno mówią, że coś im się nie podoba, żebyśmy uważali, żebyśmy nie ufali Nakręconemu. To cieszy wyjątkowo.
E.E.: Dziecięca widownia głosuje, sprzeciwia się temu, co się może nam zdarzyć. Pociesza nas.
W.K.: Jesteśmy szczęśliwi, że jesteśmy tutaj z „Błękitną planetą”. Islandia jest niezwykłym miejscem na ziemi. Mamy nadzieję jeszcze tu powrócić.
A.K.: Tymczasem przed Teatrem Miniatura jeszcze jeden spektakl w Reykjaviku i podróż na północ Islandii, gdzie w Akureyri sztuka zostanie pokazana dwa razy.
I.N.P.: Nie pozostaje nam nic innego tylko życzyć Wam szczęśliwej podróży przez krainę lawowych pól oraz wspaniałego przyjęcia kolejnych spektakli. Połamania nóg! Dziękujemy za spotkanie i do zobaczenia wkrótce!
Teatr Miniatura z Gdańska: Dziękujemy!
Pozdrawiamy Czytelników Iceland News Polska! Do zobaczenia!
Zdjęcia wykonano podczas spektaklu, który odbył się 18 września 2014 roku w Reykjaviku
fot. Iceland News Polska / Marta M. Niebieszczańska.