Żywia w zeszłym roku skończyła studia na Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu, pochodzi ze Śląska Cieszyńskiego. Jej przygoda z rekonstrukcją zaczęła się od Grunwaldu, później, podczas spotkań z grupą rekonstrukcyjną zaczęła zajmować się wczesnym średniowieczem – tam też poznała Mojmira. Mojmir – imię to oznacza człowieka posiadającego posłuch. Urodził się na Podkarpaciu. Zamiłowania historyczne przejawiał już od dzieciństwa – nieobcy był mu „Dzikowy Skarb” Karola Bunscha czy „Stara baśń” Ignacego Kraszewskiego. Średniowiecze jest mu szczególnie bliskie ze względu na zamiłowanie do walki w lekkim opancerzeniu.
Wiktoria: Co sprawiło, że wylądowaliście w Islandii?
Mojmir: Chcieliśmy zarobić na inny wypad, który mamy w planach – jest to podróż do Azji Południowej. Poza tym – Islandia jest daleko od Polski, jest krajem bardzo ciekawym, więc stwierdziliśmy, że możemy skorzystać z okazji przebywania tutaj i zarobić sobie, a przy okazji zwiedzić Islandię.
Żywia: Dla mnie Islandia od wielu lat była miejscem, które chciałam odwiedzić. Od dziesiątego roku życia wiedziałam, że chcę tutaj przyjechać.
W.: Czy oprócz Islandii pociągają was inne państwa skandynawskie?
M.: Mnie pociągają wszelkie obce kraje – obydwoje lubimy zwiedzać. W Skandynawii bardziej od jej kultury pociągają mnie uroki natury.
Ż.: Jak wszędzie zresztą – wolimy ustronne, niezatłoczone miejsca i atrakcje naturalne.
W.: A co do tej pory podobało wam się tutaj najbardziej – zarówno z naturalnych, jak i kulturalnych miejsc?
Ż.: Wszystkie specyficzne miejsca są tutaj rewelacyjne. Zrobiliśmy wstępne rozpoznanie pól geotermalnych, jutro wybieramy się tam oraz na klif, żeby podglądać ptaki na południowym wybrzeżu. Mnie dotychczas najbardziej ujęły źródła geotermalne, kolory ziemi…
M.: …i uroczy zapach siarki (śmiech). Gulfoss jest ładny i robi wrażenie, aczkolwiek dla mnie jest miejscem zbyt „cywilizowanym”. Zdecydowanie wolę przejść się kawałek i przynajmniej poczuć, że się pomęczyłem i że dotarłem do jakiegoś miejsca. Pola geotermalne również robią wrażenia. Z kulturalnych rzeczy – podobają mi się islandzkie swetry.
Ż.: Mówiąc o kulturze, to na razie nie mieliśmy nawet okazji zetknąć się z miejscowymi. Jeśli mamy wolną chwilę to wybieramy raczej wyjazdy za miasto, niż poznawanie miejscowych zwyczajów.
M.: Te krótkie kontakty, które mieliśmy z miejscową kulturą, czy też raczej mentalnością, sprawiają, że wciąż jesteśmy w szoku kulturowym. Są pewne rzeczy, które Polakowi ciężko pojąć, na przykład frywolny stosunek Islandczyków do pracy, niedokładność, spóźnialstwo, brak pośpiechu.
Ż.: To nie tylko nasze zdanie, ale i wszystkich Polaków, których dotychczas tutaj spotkaliśmy.
W.: A co ze zdecydowanie uprzejmiejszym niż w Polsce traktowaniem przechodniów przez osoby zmotoryzowane?
M.: Na zachodzie Europy nie jest to coś niezwykłego. Mnie chyba jednak bardziej odpowiada sytuacja w Polsce – gdyby przechodnie na przykład w Warszawie zachowywali się jak ci w Islandii, cała stolica Polski stałaby w wiecznym korku.
Ż.: Jedna z pierwszych rzecz, która uderzyła nas po zjechaniu z promu podczas jazdy bezdrożami, gdzie samochód spotyka się raz na 20 minut i nie ma żadnych krzykliwych billboardów czy reklam, to to, że niesamowicie odpoczywają oczy – bardzo mi się to podobało.
W.: Czym zajmujecie się, będąc na Islandii?
Ż.: Pracujemy w hotelu. Ja jestem pokojówką…
M.: …a ja człowiekiem od wszystkiego – robię to, co akurat trzeba zrobić: posprzątać, poprawić, pomalować.
W.: Jak długo planujecie tutaj zostać?
M.: Około pół roku. Chcemy wypłynąć ostatnim promem.
Ż.: Z racji tego, że mamy ze sobą samochód musimy postarać się wydostać się stąd przed zimą, tak więc prawdopodobnie zostaniemy tutaj do końca września – wszystko zależy od rozkładu kursów promów. Później będziemy przygotowywać się do wyjazdu do Azji.
W.: A co zamierzacie robić w Azji?
M.: Dotrzeć tam – a potem wyruszyć na wędrówkę z plecakami, która będzie trwała około pół roku. Docelowo chcemy dotrzeć do Oceanii. Być może pojedziemy Koleją Transsyberyjską do Pekinu.
Marta M.: Czym oprócz pracy zajmujecie się, będąc w Islandii?
Ż.: Interesujemy się średniowieczem, jesteśmy przygotowani na pokazanie tego, co przywieźliśmy ze sobą turystom zatrzymującym się w hotelu, w którym pracujemy – mamy nadzieję, że będąc tutaj będziemy mogli zajmować się tym, co najbardziej lubimy i dobrze umiemy, czyli pokazami historycznymi.
M.: Obydwoje zajmujemy się rekonstrukcją historyczną, próbujemy odtworzyć życie mieszkańców państwa Polan z początku XI wieku. Jako że znaleziono tutaj chaty podobne do słowiańskich, można wywnioskować, że Słowianie również w pewnym momencie zawitali w Islandii, także nasza rekonstrukcja historyczna wcale nie jest taka nie na miejscu. Poza tym są tutaj raczkujące grupy rekonstrukcyjne, z którymi staramy podzielić się naszymi doświadczeniami.
MM.: Czyli Islandczycy potrzebują waszego ukierunkowania?
Ż.: Tak, grupa jest młoda, musi współpracować z kimś, kto ma większe od nich doświadczenie. Póki co, pojawiamy się na ich spotkaniach, treningach; staramy się im tłumaczyć pewne rzeczy, mamy również zamiar brać udział w przygotowaniach do festiwalu, który odbędzie się za kilka miesięcy.
MM.: Czym dokładnie zajmujecie się podczas rekonstrukcji?
M.: Ja walczę – miecz i tarcza to moja podstawowa i ulubiona broń, oprócz tego używam czasem topora dwuręcznego i włóczni. Staram się być miarę wszechstronny, chociaż najgorzej radzę sobie z łukiem, jednak i tak jest lepiej od większości. Jak na razie ci, którzy zajmują się rekonstrukcją w Islandii walczą jeszcze niebezpiecznie, nie wiedzą jak robić to tak żeby wygrać, a nie uszkodzić przeciwnika – to tylko sport. Widzę jednak efekty w ich nauce. Poza tym zajmuję się rzemiosłem: pracuje w skórze i w rogu, szyję – robię sobie to, co akurat jest mi potrzebne.
Ż.: Ja nie walczę, zajmuję się natomiast rzemiosłem – szyję i pracuję głównie w wełnie techniką „na igle” (naalbinding). Wszystkie części garderoby zrobiliśmy sobie sami. Oprócz tego zajmuję się wszystkim, co jest związane z tkaninami – przędę, farbuję naturalnymi barwnikami; ostatnio zrobiłam kurs tkacki i noszę się z zamiarem zbudowania warsztatu tkackiego pionowego, aby odtwarzać tkaniny na jak najwyższym poziomie rekonstrukcyjnym. Ostatnio naszym najgłówniejszym (ulubionym) zajęciem w rekonstrukcji są przemarsze historyczne – co innego jeździć na komercyjne festiwale, a co innego wyjść w dzicz z małą grupką osób bez widzów i turystów, aby sprawdzić swój sprzęt, umiejętności i dowiedzieć się, jak w tamtych czasach mogły odbywać się podróże.
M.: Jeśli chodzi o festiwale, to ja mam czasami dość słyszenia, że jestem rycerzem, Indianinem lub kimś podobnym. Kiedy ruszamy na wyprawę, zabieramy ze sobą tylko sprzęt historyczny (i oczywiście aparat). Na takich wyprawach chodzi o to, żeby wczuć się w sytuację osoby, która żyła tysiąc lat temu – używać narzędzi, których ona mogła używać, nocować w sposób, w jaki ona mogła nocować i tak dale. W ten sposób możemy zbliżyć się do nich, przez analogię do tamtych czasów i zrozumieć tamte czasy. Dochodzą do tego elementy survivalowe, dotyczące ekstremalnych warunków pogodowych podczas wypraw zimowych – kiedyś na jednej z nich nocowaliśmy w lesie przy -30 stopniach Celsjusza w Bieszczadach mając ze sobą tylko futra, koce i jedną pałatkę. Po tej nocy nikt się nie przeziębił, nie zmarzł, nikt nawet nie kaszlał ani niczego sobie nie odmroził. W ten sposób można udowodnić sobie i innym, że skoro „oni” potrafili, to my też, tym bardziej, że w dzisiejszych czasach ludzie są znacznie bardziej delikatni, niż dziesięć wieków temu.
Ż.: Poza tym jest to niesamowita przygoda, oderwanie od rzeczywistości i otoczenia, odcięcie od wszystkiego, co współczesne. Kierujemy się w miejsca, gdzie nie spotyka się ludzi. Czasami jest to dość problematyczne, bo przypadkowo trafiamy na park krajobrazowy, ale zawsze udaje nam się z tego jakoś wyjść.
MM.: Czy oprócz Dni Wikingów w Hafnarfjörður macie zamiar pojawić się na innych wydarzeniach?
Ż.: Ta grupa wikingów wspominała, że sama chce coś zorganizować, więc pewnie im w tym pomożemy. Ja chętnie pokazałabym im, na czym polega przemarsz, może niekoniecznie na samym początku z nocowaniem, dlatego że nie mają do tego odpowiedniego sprzętu, ale po prostu, żeby zobaczyli jak to wygląda i czy im się to spodoba. Są bardzo ciekawi naszych zamkniętych imprez, bo zupełnie tego nie znają – oni kojarzą tylko te wielkie, masowe festiwale historyczne.
W.: Czy wiecie o jakichś wydarzeniach tutaj w Islandii, które mogą przybliżyć to, czym się zajmujecie osobom, które chciałyby dowiedzieć się więcej na ten temat?
M.: Zbliżają się dni międzykulturowe, na których Polacy mają mieć swoje stoisko i my też pokażemy się tam z naszym kramem i w historycznych strojach. Mężczyzna z pary Polaków, która udzieliła nam noclegu w naszej drodze z promu do Hafnarfjörður okazał się również zajmować rekonstrukcją historyczną – krótko, bo krótko, ale zawsze. Może są też tutaj inni ludzie, którzy zechcieliby się poudzielać w tym temacie, jeśli tak, to zapraszamy do współpracy, wytłumaczymy, poradzimy i powiemy, jak zacząć.
Ż.: Większość grup zajmujących się tym tematem w Polsce kładzie nacisk na aktorstwo i widowiskowość zamiast na to, co jest naprawdę ważne – prawdziwe umiejętności, poprawność, odtwórstwo, autentyczność i technika.
M.: W Polsce jest bardzo dużo festiwali historycznych – nie da się uczestniczyć we wszystkich, dlatego zazwyczaj wybieramy sobie te, które najbardziej nas interesują, czyli te lepsze pod względem rekonstrukcyjnym.
MM.: W samej Islandii jest parę specjalnie wyznaczonych tras historycznych. Czy macie zamiar się przejść jedną z nich?
Ż.: Ja myślałam o tym i mam nadzieję, że uda nam się przejść jedną z tych tras, żeby być jak najbliżej historii – nocleg pewnie nie wyjdzie, ale chciałabym żeby to było w jakiś sposób zbliżone do przemarszów, które zazwyczaj sobie robimy.
Żywia prowadzi bloga, na którym opisuje to, czym zajmują się z Mojmirem na codzień – również w Islandii. Kliknij tutaj http://swiatoslav.blogspot.com/, żeby go odwiedzić. Jeśli chcesz zadać im jakiekolwiek pytanie, możesz napisać e-mail na adres mojmir@onet.eu lub ania_krajewska@wp.pl.