Jak donosi RÚV, Przewodnicząca Konfederacji Islandzkich Związków Zawodowych (ASÍ) Drífa Snædal uważa za dziwne, że członkowie parlamentu, ministrowie rządu i prezydent otrzymują roczne wynagrodzenia oparte na wartościach procentowych, które znacznie przekraczają ten sam procent przyznany islandzkiej klasie robotniczej.
Wynagrodzenia tych urzędników państwowych i innych osób na najwyższych stanowiskach zostały podniesione o 5% w ostatni piątek. Oznacza to, że posłowie dostaną dodatkowo około 60 000 ISK, a ministrowie około 100 000 ISK miesięcznie. Parlament zazwyczaj głosuje za tymi podwyżkami co roku. Tymczasem członkowie islandzkiej klasy robotniczej ostatni raz otrzymali podwyżkę w 2019 roku, a w tym czasie tylko kwotowo, nie procentowo.
Drífa mówi, że ta rozbieżność ma realny wpływ na nadchodzące porozumienia płacowe, które mają być negocjowane w listopadzie tego roku.
„Jest to dosyć dziwna sytuacja, gdyż dotyczy osób, od których wymaga się, aby wykazały się pewną odpowiedzialnością, umiarem i rozsądkiem w nadchodzących negocjacjach zbiorowych” – powiedziała dziennikarzom. „Urzędnicy nie muszą wchodzić w żadne negocjacje ani angażować się w jakiekolwiek działania na rzecz swoich podwyżek płac” – dodała.
Zarówno Bank Centralny, jak i islandzcy biznesmeni wzywają pracowników, aby „nie stawiali zbyt wysokich żądań”, gdy dojdzie do tych negocjacji, ponieważ podniesienie płac, może zwiększyć inflację.
Jednak, jak już wcześniej wskazywała Drífa, islandzka inflacja nie wynika z rosnących płac, ale raczej z „przegrzewającego się” rynku mieszkaniowego.
„Powiedzmy sobie jasno, że śpiewka o związkach zawodowych i pracownikach płacowych, którzy muszą wziąć na swoje barki odpowiedzialność, jest już raczej przebrzmiała” – wyjaśniała Drífa pod koniec zeszłego miesiąca. „W Islandii nie było inflacji napędzanej wzrostem płac już od kilku dekad“.
Na podstawie artykułu Grapevine / grapevine.is