„To jest ta scena, w której dajecie nogę…” – te słowa Shreka chciałoby się powtórzyć nauczycielom. Zdaje się, że stan rozmów między Związkiem Nauczycieli a Stowarzyszeniem Gmin znajduje się obecnie na poziomie przedstawień i żartów. Tylko że nas, nauczycieli, to już nie śmieszy. Wcale. W piątek – po raz kolejny – dostaliśmy w twarz, gdy odrzucono propozycję krajowego negocjatora, na którą zgodził się Związek Nauczycieli. Teraz nie tylko nikt nie zamierza dotrzymać umowy (tej z 2016 roku), ale nawet nie chce podpisać nowej, która nam odpowiada.
Wieczne wytykanie wakacji i wolnego ma nam „uświadomić”, że nie potrzebujemy podwyżek. Mówimy o nauczycielach w szkole, bo przedszkola zamknięte są tylko na miesiąc, czyli na czas odbioru urlopu w tej samej liczbie dni, co wszyscy pozostali na rynku pracy. Więc nieustanne wypominanie, że nauczyciele nie siedzą latem w pustej szkole i nie pracują, dotyczy placówek powyżej poziomu przedszkolnego. Na dodatek połowa z tego czasu jest wpisana jako szkolenia i mamy wtedy obowiązek doskonalić warsztat pracy. Nikt nie liczy czasu, gdy nauczyciel wieczorami i w weekendy siedzi i czyta o najnowszych metodach nauczania, wykorzystaniu nowych technologii na lekcjach, uczestniczy w szkoleniach i webinariach dotyczących nauczania, wysyła lub odpowiada na maile, tworzy i wycina pomoce dydaktyczne, bo nie ma na to czasu w pracy – przez liczne sprawy bieżące (problemy wychowawcze, które trzeba rozwiązywać natychmiast), zaplanowane i nagłe zebrania, szkolenia, które kończą się czasem po godzinie 16:00. A jak nauczyciel wreszcie usiądzie wieczorem na kanapie, to najprawdopodobniej i tak jest „w szkole”, bo planuje następny dzień, zastanawia się, co odpowie rodzic, albo czy Iksiński znowu coś odpyskuje, albo „rozwali” pół lekcji. W przypadku przedszkoli – ilu współpracowników jutro nie będzie w pracy, bo przecież połowa dzieci kaszle, kicha i zaraża – co według ustępującego prezydenta miasta nie ma kompletnie związku z tym, że nauczyciele często chorują (o pleśni w niemal wszystkich placówkach edukacyjnych stolicy nie wspominając). Można więc zaryzykować stwierdzenie, że to nie wakacje, tylko odbiór godzin.
Trudno znaleźć nauczyciela, który nie pracowałby dodatkowo, bo z pensji trudno jest utrzymać rodzinę. Kartą na basen czy do muzeum nie zapłacisz w sklepie i nie zrobisz przelewu na rachunek za prąd… Czy tylko nauczyciele tego nie umieją?
To, o co KÍ (Kennarasamband Íslands) walczy, to obiecane w 2016 r. zrównanie pensji nauczycieli z pensjami innych wykształconych specjalistów na rynku. Tylko tyle i aż tyle. Bo obecnie pensje nauczycielskie są o 40% niższe, niż pensje innych osób, które ukończyły 5-letnie studia (ale niekoniecznie niezliczoną liczbę szkoleń i kursów dodatkowo). Nauczyciele dotrzymali swojej części umowy – wyrównali swoje warunki emerytalne z tymi oficjalnymi. Co oznacza, że od pensji miesięcznej nauczyciela (powiedzmy równe 500 000 ISK brutto), jest odprowadzany na emeryturę ten sam procent, co od pensji specjalisty (powiedzmy 900 000 ISK brutto). Wyrównanie pensji nauczycieli i specjalistów miało więc nie tylko być sprawiedliwą zapłatą za pracę, ale dodatkowo wyrównaniem przyszłych świadczeń emerytalnych.
Bo nauczyciel jest specjalistą w swoim zawodzie. I nie mówimy tylko o przekazywaniu wiedzy, w czym ważne są i wyuczona metodyka i zaangażowanie, pomysłowość, kreatywność i wiele innych cech, charakteryzujących tych nauczycieli, którzy z pasji jeszcze w szkołach i przedszkolach zostali. Nauczyciel na Islandii musi też wykonywać zadania psychologa, pedagoga szkolnego, doradcy, informatyka, autora i producenta materiałów dydaktycznych, organizatora wydarzeń kulturalnych i dydaktycznych, negocjatora w sprawach wychowawczych, czasami pielęgniarki tamującej krwotoki czy rodzica/opiekuna dzieci, którym nie poświęca się wystarczającej uwagi w domu. Zdarzają się też funkcje rozjemcy i policjanta, gdy trzeba interweniować w bójkach w szkole, albo strażaka, gdy uczeń podpali szkolny śmietnik. W przedszkolach dochodzi praca sprzątaczki, gdy dziecko zwymiotuje, albo rozrzuci ubrania w szatni i stanowczo odmawia odłożenia ich na miejsce – trzeba też pamiętać o piasku na podłodze i dużej liczbie dzieci (i rodziców) mówiących w dziesiątkach języków, z którymi trzeba nauczyć się rozmawiać, wspierać, pomóc odnaleźć w islandzkim świecie. Za to warto nadmienić, że liczba uczniów z orzeczeniami rośnie odwrotnie proporcjonalnie do liczby wykwalifikowanych terapeutów i specjalistów w placówkach edukacyjnych, których zadania wykonują często przemęczeni psychicznie wychowawcy.
Tak, nauczyciel to specjalista, w dodatku wielofunkcyjny.
Coraz więcej pojawia się w mediach wpisów o tym, że nauczyciele z wieloletnim doświadczeniem i pasją po piątkowym „spoliczkowaniu” albo składają rezygnację, albo poważnie się nad tym zastanawiają. Dokąd zmierzasz, Islandio? Naprawdę nie stać cię na funkcjonalny system edukacji, w którym pracują dobrzy specjaliści i otrzymują godziwe wynagrodzenie za swoją pracę? Kiedy się obudzisz i zrozumiesz, że pieniądze zainwestowane w system edukacji teraz, zaprocentują w przyszłości, bo to nauczyciele kształtują kolejne pokolenia pracowników (i pracodawców). Czy wolisz później wypłacać zasiłki dla bezrobotnych, bo absolwenci szkół pozbawionych wykwalifikowanej kadry nie będą zdolni do pracy?
„To jest ta scena, w której dajecie nogę…” Drodzy przedstawiciele gmin zasiadający przy stole negocjacyjnym – ta scena jest na kolejnej kartce pisanego przez was scenariusza. Zastanówcie się, czy to przedstawienie nie skończy się horrorem.
Marta Wieczorek