Jest biało. Jesteśmy prawie na szczycie Eyjafjallajökull. Wspięliśmy się na strome grzbiety, przejechaliśmy przez koryta rzek i przebrnęliśmy przez ogromne pole lodowe. W niesamowitej ciszy nie widać absolutnie nic. Zachwyceni pięknem natury, czujemy się jak mrówki na tle lodowego olbrzyma.
Dziesięć lat temu ten śpiący teraz wulkan wytworzył chmurę popiołu, która dotarła do Europy i uziemiła miliony podróżnych. Po raz pierwszy od II wojny światowej nad Europą przestały latać samoloty.
Po dziesięciu latach wybuch islandzkiego wulkanu stał się mało istotny w obliczu pandemii COVID-19, ale jego erupcja zmieniła życie rolników, mających swoje gospodarstwo u stóp tego wulkanu.
Na wysokości 1651 metrów nad poziomem morza czujemy się jak na szczycie świata, ale nie oddalamy się od naszego islandzkiego kierowcy i eksperta od sportów ekstremalnych, z obawy przed postawieniem stopy w nieodpowiednim miejscu na tym zdradliwym terenie.
Gdy na naszym GPS-ie pokazują się współrzędne 63°37’24.0″N 19°36’41.5″W, jakby za sprawą boskiej interwencji na niebie pojawia się smuga światła, która powoli odsłania pokrytą lodem kalderę.
To jedno z wyjątkowych wspomnień z naszej wyprawy dookoła Islandii. Następnie schodzimy w dół lodowca, w kierunku farmy Gestastofan u podnóża wulkanu.
Pod czystym teraz niebem na zielonych polach pracują traktory, a dom i stodoły z błyszczącymi czerwonymi dachami wyglądają jak zabawki dla dzieci. 14 kwietnia 2010 roku farma Olafura i Gudny Eggertssonów znalazła się w centrum katastrofy. Myśleli wtedy, że stracili wszystko pod 70-centymetrową warstwą czarnego popiołu.
Ich rodzina od pokoleń mieszkała u stóp Eyjafjallajökull, ale gdy z wulkanu do atmosfery wydostawało się 500 ton popiołu na sekundę, zamknęli 200 sztuk swojego bydła w stodołach, zapewniając im paszę na cztery dni, i uciekli z ukochanego domu, mając jedynie nadzieję na cud.
„Byliśmy całkiem załamani” – mówi Olafur. „Owce były już na pastwiskach, ale nie mogliśmy zabrać ze sobą krów. Otrzymaliśmy też pomoc przy transporcie koni na zachód” – dodaje Gudny.
Gdy w końcu mogli wrócić do domu, zastali wszystko pokryte popiołem, ale bydło przeżyło, ponieważ gaz z wulkanu nie był toksyczny.
„Tak bardzo nam ulżyło z powodu zwierząt. Czekało nas też dużo pracy. Najpierw przywrócono nam gorącą wodę, którą zaczęliśmy zmywać popiół z dachów – z samych budynków usunęliśmy go 400 ton” – opowiada Gudny.
„Oprócz popiołu, dużą część terenu pokryło osuwisko błotne. Znajomi i wolontariusze pomogli nam je usunąć koparkami, ciągnikami i łopatami. To była długa, ciężka praca, ale ludzie nam pomagali, a ich wsparcie i sympatia były niesamowitym źródłem siły”.
„Zdumiewające było również to, że nasz »przydomowy« wulkan uwięził miliony pasażerów na lotniskach. Nie mogliśmy uwierzyć, że przestrzeń powietrzna została zamknięta, podczas gdy my doświadczaliśmy siły wulkanu na zupełnie innym poziomie” – powiedział Olafur.
Innym doświadczeniem właścicieli tego gospodarstwa było turystyczne szaleństwo. „Przez jakiś czas wiatr nawiewał na nasze pola kolejne warstwy popiołu, które musieliśmy po prostu usunąć. Turyści zwiedzający Złoty Krąg zatrzymywali się i pytali, czy mogliby wziąć trochę popiołu. Zachęcaliśmy ich, aby brali jak najwięcej! Pełne torby!” – dodała Gudny.
„Gdy zatrzymywało się koło nas coraz więcej ludzi, przekształciliśmy stary budynek gospodarczy w centrum dla zwiedzających, aby mogli dowiedzieć się więcej o wulkanie i obejrzeć film pokazujący skutki erupcji”.
„Nigdy nie straciliśmy nadziei. Byliśmy tak szczęśliwi, że chcieliśmy się podzielić naszą historią. Natura znów była dla nas życzliwa i trawa zaczęła rosnąć, w rzeczywistości nawet bujniej niż wcześniej, bo na żyznym wulkanicznym popiele”.
„Jesteśmy rolnikami, a nie ekspertami w dziedzinie turystyki. W szczytowym momencie przyjeżdżało do nas 60 000 turystów. Bywało, że w czasie świąt Bożego Narodzenia pukali do naszych drzwi i pytali, czy mogą się rozejrzeć. Tego już było za wiele” – powiedział Olafur.
„Wróciliśmy do naszego prostego rolniczego życia i mamy nadzieję, że w nadchodzących latach Eyjafjallajökull nie będzie pokazywał swojej mocy, a my będziemy mogli żyć w spokoju”, dodał.
Monika Szewczuk/ www.telegraph.co.uk/