Kiedy Islandię ogarnęła gorączka Pokemon Go, aplikacji, w której gracze szukają Pokemonów w świecie rzeczywistym, restauracja Fjörukráin w Hafnarfjörður postanowiła wykorzystać tę modę, aby zyskać nowych klientów. Taki chwyt marketingowy przyniósł jednak więcej szkody niż pożytku.
Właściciele lokalu oraz sąsiadującego z nim hotelu Viking, opublikowali na Facebooku następujący komunikat: „Można u nas dobrze zjeść, wypić i się wyspać, ale nie tylko – jesteśmy też świetnym PokeStopem”.
Do wiadomości dołączono zdjęcia pobliskich PokeStopów. Odbiorcy ogłoszenia nie byli jednak zainteresowani ofertą restauracji i hotelu, a jedynie pokemonami znajdującymi się w ich pobliżu. Sprzęt elektryczny w restauracji odłączano, aby goście mogli naładować swoje smartfony, a przed hotelem zostawiano samochody, nie wyłączając silnika.
– Takie zamieszanie może przeszkadzać naszym gościom, którzy niejednokrotnie wstają wcześnie radno, aby zdążyć na samolot – skarży się Jóhannes Viðar Bjarnason, właściciel kompleksu.
– Nie chodzi tylko o hałas. Ogrodzenie, które oddzielało budynki, zostało kompletnie zrujnowane. Naprawa będzie nas kosztowała dziesiątki tysięcy koron. Nie mam nic przeciwko fanom gry, jestem za to przeciwny takim zachowaniom.
Bjarnason wyjaśnia także: – Niektórzy pytają, dlaczego nie wykorzystam sytuacji na swoją korzyść. To po prostu nie są klienci, jakich szukamy. Zgaduję, że około 70 procent graczy to dzieciaki w wieku 8 – 16 lat, które po godzinie dwudziestej drugiej nie powinny przebywać w okolicach restauracji, ani tym bardziej w nich.
Ilona Dobosz