Dla Ewy, Artura, i Wojtka każdy kolejny kilometr islandzkiej ziemi pokonany „Miniakiem” to jak surfowanie po falach zachwytu. Można śmiało zaryzykować stwierdzenie że na jeden kilometr drogi przypadają minimum trzy przygody i setki zdjęć. O jednej z takich niezaplanowanych przygód opowiadają tak:
Zauroczeni widokiem czarnej plaży spektakularnie łączącej się z wielką żwirową górą, postanowiliśmy zrobić dla Was zdjęcie z uwzględnieniem skali i odpowiedniej perspektywy. Zjechaliśmy jednym kołem z asfaltowej drogi na idealnie wyrównane, przyjaźnie wyglądające podłoże. Następnie zjechaliśmy też drugim kołem…
Teraz będzie informacja, która pozornie ucieszy niektórych sceptyków, którzy nigdy nie wierzyli, że można przejechać miniakiem przez Islandię: ugrzęźliśmy! Nie tak po prostu, żeby można było się wypchać Ugrzęźliśmy na dobre, każda próba ruszenia kołem powodowała skutek podobny do tonięcia w bagnie. Nasza tylna oś wciąż była jeszcze na asfalcie, ale przód zakopał się po reflektory! Patrzę na Ewę i Wojtka, którzy byli bardzo przeciwni pomysłowi zjeżdżania z drogi, a oni nic. Nie krzyczą, nie denerwują się – spokojni i uśmiechnięci siedzą!
Zaczęło nieco kropić i okolica zrobiła się dramatycznie piękna
Posiedzieliśmy tak może ze 38 sekund, patrzymy… jedzie samochód. Czwórka młodych ludzi – dwóch chłopców, dwie dziewczyny, zaparkowała obok nas wielką terenówką. Uśmiechnięci, zadowoleni z życia… a naprawdę młodzi
– Can I help you?
– Yes, if you could, we stuck…
Chłopcy żwawo skoczyli po linę i zaczęli nam przepakowywać bagażnik w poszukiwaniu śruby, którą się wkręca w taką dziurkę w zderzaku… Oczywiście, ta śruba to jest rzecz, o której zapomnieliśmy (mamy za to dwadzieścia rolek papieru toaletowego ). W czasie kiedy szukaliśmy jakiegoś innego rozwiązania (w deszczu na kolanach), dziewczyny zabawiały nas rozmową. Okazało się, że jedna z nich jest krewną Jona Gnarra, dla którego wieziemy prezenty! No i nie wytrzymaliśmy wyciągnęliśmy naszą najskrytszą tajemnicę na światło dzienne, żeby się pochwalić. To miała być najniespodziańsza niespodzianka, ale niech będzie: jedzie z nami jeszcze jedna osoba – to sam Jon Gnarr, a właściwie jego MINIatura Jest to prezent dla burmistrza, wykonany przez naszego przyjaciela, artystę Tadeusza Wnęka. Jeszcze o nim usłyszycie
Wracając do utkniętego MINI, postanowiliśmy go wyciągnąć za wahacz. Dość ryzykowne, ale kierowca był bardzo delikatny i udało się! Dużo śmiechu, bardzo pozytywne nastroje i wszyscy się cieszą, że wjechałem w ten piach…
Jeszcze tylko pamiątkowe zdjęcie i w drogę!
I jeszcze taka refleksja: rozszerzanie ubezpieczenia assistance na Islandię, to strata pieniędzy
Z powodu późnej pory „Miniacy – Islandii Maniacy” postanowili rozpić obóż na polu namiotowym Viking Camp – niedaleko „Sfeitarfelagid Hornafjordur”, by nad ranem znów móc cieszyć się każdym metrem kwadratowym ich wyspy marzeń.
Niedaleko Viking Camp odkryliśmy niezwykłe miejsce: otoczony drewnianą palisadą, opuszczony gród Vikingów, usytuowany w Stokknes, pomiędzy gigantyczną górą, a niezmierzoną równiną bagien. Właściciel kawiarenki wytłumaczył nam, że to jest scenografia do filmu o wikingach, który kręcono tutaj jakieś 3-4 lata temu. Nie dokopaliśmy się do żadnych informacji o samym filmie, ale postanowiliśmy zeksplorować gród. Niestety, przy wejściu zakaz fotografowania… chwila namysłu i…nie, jednak nic nas nie powstrzyma Drewniane budynki i infrastruktura wykonane są bardzo solidnie, jedynie sztuczna góra na środku wioski, to rozlatująca się już konstrukcja pokryta gipsem. Pod powierzchnią tej góry znajduje się stary, nie najpiękniejszy budynek z betonu i widać tu, że scenograf znalazł ciekawy sposób aby usunąć go z planu Wewnątrz domów pokrytych wciąż zieloną trawą nic już nie ma, tylko bałagan. Niemniej całość sprawia bardzo pozytywne wrażenie i na moment pozwala naszej wyobraźni przenieść się w czasy wikingów.
Ze smutkiem opuszczamy to miejsce i odjeżdżamy w nieznane.
Smutek nie trwa jednak długo, ponieważ kilkaset metrów dalej kolejna atrakcja – czarne wydmy! I tak będzie przez resztę dnia: zachwyt ściga się z podziwem dla tej wyspy! Dzieci znów odzyskują radość życia!
Po 30 minutowej walce, żeby wyrwać dzieciaki z czarnej piaskownicy, ruszyliśmy zdobywać lodowiec Vatnajökull. To tutaj kręcono filmowe hity Jamesa Bonda: A View to a Kill (1985) oraz Die Another Day (2002), ponadto, swoje przygody przeżywali tutaj Batman (Batman Begins) i Beowulf (Beowulf and Grendel). Lodowiec wystawił tylko swój język, który i tak robi na nas niesamowite wrażenie, ale w oddali, za górami, na drugim planie przebija się jego prawdziwe oblicze. Olbrzymi, wręcz przerażający masyw śniegu i lodu, który swą potęgę uzmysłowił nam podczas następnych kilometrów podróży. Otóż… za kolejnym zakrętem (fiordem) teren wokół uległ diametralnej zmianie, majestatyczne góry (skaliste, żwirowe, pokryte trawą, czasem krzakami czy drzewami, poprzecinane co kawałek spektakularnymi wodospadami i okraszone jeziorami) nagle zniknęły. Przed nami rozpostarło się (na oko ) 1500 kilometrów kwadratowych równiny. Właściwie po horyzont. Całe to przepiękne ukształtowanie terenu zostało odcięte gigantycznym nożem. Tym nożem był lodowiec Vatnajökull. Niesamowite doznanie potęgi natury!
Na nocleg zjeżdżamy do miejscowości „Vik i Myrdal”. Pogoda się psuje. Tej nocy poczujemy groźniejsze oblicze islandzkiej pogody.
Jeszcze więcej relacji i zdjęć możecie znaleśc na blogu projektu – MINIIceland.com