Jadąc na kolejny nocleg, (do Hveragerði – przyp. red.) zatrzymaliśmy się przy kraterze Kerið. Obok nas zaparkował samochód na islandzkich numerach rejestracyjnych, który od dłuższego czasu nas śledził. Pomyśleliśmy, że to nie przypadek i może gdzieś przekroczyliśmy dozwoloną prędkość, albo coś tam… W każdym razie… wysiada człowiek patrzy na nasze tablice rejestracyjne i mówi:
– O, widzę, że jesteście ze Szczecina?
– Uff… nie, jesteśmy z Bielska
Tak oto poznaliśmy najsympatyczniejszą (jak dotąd ) parę polaków, dziecko i ojca! Podróżnicy z zamiłowania, w planach 1,5 roku na Islandii. Później wybierają się na kilka miesięcy do Kanady, następnie na jakieś wyspy, a na końcu do Nowej Zelandii – zakochaliśmy się w nich Podpowiedzieli nam gdzie można się wykąpać w gorących źródłach, gdzie mają najlepsze pomidory i gdzie można kupić lopapejsa bezpośrednio od dziergaczki (?) A propos, jak nazywa się fachowo, ktoś kto robi na drutach? Tutaj wszyscy potrafią robić swetry, bo uczy się ich tego od szkoły podstawowej. Bardzo praktyczna umiejętność. Dowiedzieliśmy się także, że oryginalnego lopapejsa najlepiej poznać po zapachu. I tu sympatyczna anegdotka naszego nowego znajomego:
– jak rozpoznać dobry koncert heavy metalowy?
– po zapachu wełny zmieszanej z potem
Islandczycy lubią dobrą, ciężką muzykę i są jej koneserami!
Życzenia udanej podróży dookoła świata i wielu, wielu fantastycznych doświadczeń od nas!
Usłyszeliśmy, że Hveragerði to jedno z najgorętszych miasteczek Islandii. Jego nazwa w wolnym tłumaczeniu oznacza „stać się cieplicą”. Postanowiliśmy sprawdzić, co oznacza to dziwne sformułowanie, zwłaszcza, że byliśmy już nieco zmarznięci…
Miasteczko wygląda dość niewinnie – zwarta zabudowa ze stacją benzynową, marketem, szkołą i osiedlem niskich domków w stylu kanadyjskim… a może to raczej styl islandzki? Uwagę zwracają rdzawe, dymiące pola na wzgórzu, więc natychmiast po zaparkowaniu na upatrzonym polu campingowym (jak się później okazało, to był najlepszy camping w jakim mieliśmy okazję nocować i na dodatek z darmowym wi-fi) udaliśmy się do… Szkoły Ogrodniczej. Każdy chciałby studiować ogrodnictwo w takich warunkach – uniwersytet mieści się bowiem na terenie dużego kompleksu botanicznego, w którym uprawia się rośliny tropikalne i nie tylko. Kompleks zasilany jest oczywiście ze źródeł geotermalnych, które w tutejszym terenie są niezwykle aktywne i dostarczają mieszkańcom wielu niespodzianek Na przykład: w 1998 roku po niewielkim trzęsieniu ziemi, powstało tu nowe, bajeczne pole oczek, bulgoczących na zmianę apetycznym błotkiem i krystaliczną wodą. Ziemia wokół nich jest niebezpiecznie miękka, a zapach dziwnie znajomy Trzeba tu jeszcze dodać, że każdy może wejść i nieodpłatnie pozwiedzać zarówno pole geotermalne jak i szklarnie uniwersytetu. Dodatkową atrakcją są instalacje zasilające szklarnie, które na skutek nieposkromionego oddziaływania siarki na metal, mają steampunkowy charakter.
Po drodze spotkaliśmy wycieczkę młodych ludzi, którzy nieopatrznie odwiedzili jakąś wyższą uczelnię na Islandii. Nie wiemy co to za uczelnia, bo niezbyt dobrze opanowaliśmy język migowy, ale wiemy, że robią tam straszne rzeczy z twarzami!
Kolejną, tym razem bardziej skomercjalizowaną atrakcją miasteczka jest park geotermalny, w centrum. Zwiedzać oczywiście można za darmo, ale dodatkowe atrakcje takie jak moczenie stóp w wywarze z jaj lub nurzanie się w błotku, albo na przykład ugotowanie w rzeczce jajka na wędce, upieczenie własnego bochenka bez użycia pieca… za to trzeba zapłacić. Jajka gotują się na twardo w ciągu 15 minut i smakują naprawdę rewelacyjnie – może to ten aromat wzmocniony siarką… trudno powiedzieć, ale naprawdę były wyśmienite! Ciasto na chleb zakopuje się w ziemi w metalowej puszce po ciastkach babuni na 30 minut. Dodatkowo można jeszcze wzbogacić sobie posiłek pomidorkami z własnej szklarenki oraz na deser MINI banankami – urocze! Gdyby to komuś nie wystarczyło, to 50 m dalej, znajduje się restauracja w której można zjeść potrawy przygotowane z wykorzystaniem geotermalnych źródeł. I taka ciekawostka: restauracja jest czynna jedynie w niepochmurne dni
Niestety spóźniliśmy się na Eden… restaurację stylizowaną na biblijny raj. Spłonęła ona w lipcu 2011 roku… w spektakularnym pożarze przypominającym wybuch wulkanu! Eden był cieszącą się dużą popularnością, atrakcją turystyczną w tym regionie, a w jego kompleksie znajdowały się: restauracja, sklep z pamiątkami, a z ziemi wyrastały tropikalne drzewa. Więcej o Edenie można przeczytać tutaj.
Więcej możecie przeczytać na oficjalnym blogu wyprawy miniiceland.com