MINI Iceland – Emocje – Galeria zdjęć

Dodane przez: INP Czas czytania: 5 min.

Wydawać by się mogło, że nasze emocje podkręcone są do maksimum. Po wczorajszej plaży, długo nie mogliśmy zasnąć, pomimo doskonałych warunków, jakże odmiennych od poprzedniej nocy Wstawanie też poszło nam jakoś łatwiej i od razu postanowiliśmy pojechać jeszcze raz w to samo miejsce. Niestety pomyliliśmy przecznicę i zajechaliśmy parę kilometrów dalej. Kilometr w tę czy w tamtą – co za różnica… okazało się jednak po raz kolejny, że Islandia zmienia się za każdym zakrętem!
I dzisiaj będzie właśnie o tym. W ciągu jednego, niecałego dnia zobaczyliśmy:

1. Imponujące czarne klify, tryskające jak gejzery ze słoną wodą – dokładnie tak to wygląda. Poprzez niezwykłe uformowanie bazaltowych skał: kanały, groty i szyby wpadają szalejące fale oceaniczne i wystrzeliwują w górę na kilkanaście metrów, zalewając przy tym zdziwionych turystów (zalecamy parasol lub nieprzemakalną kurtkę) oraz tworząc bajeczne tęcze, których można dotknąć!
2. Spotkaliśmy naszych znajomych z Niemiec, którzy również przyjechali na Islandię miniakiem. Płynęliśmy razem promem, z tym, że oni objechali wyspę w tydzień i właśnie wracali… wydaje się to być niemożliwe, ale widocznie dla MINI maniaków takie słowo nie istnieje Pożegnaliśmy się rzewnie i obiecaliśmy godnie pełnić funkcję reprezentacyjną na Islandii bo wnioskując z reakcji ludzi, których mijamy, nasza Czarna Błyskawica jest teraz jedynym MINI na wyspie!

- REKLAMA -
Ad image

3. Za namową jednego z naszych znajomych, pojechaliśmy polną drogą (polna to taki eufemizm) do domku, w którym można za darmo przenocować. Domek stoi na lodowcu, a w nim mają być jakieś materace i urządzenia kuchenne, które pomagają przetrwać zawziętym eksploratorom. Jesteśmy zawzięci, a co…? Ponieważ było jeszcze za wcześnie na nocleg, więc postanowiliśmy go po prostu zbadać, przy okazji licząc, że może ruszy się pobliska Katla i będziemy mieć fantastyczne ujęcia erupcji Pomimo naszego MINI zawieszenia, wjechaliśmy na najwyższy szczyt, ku uciesze załóg mijających nas ogromnymi terenówkami z jeszcze większymi kołami balonowymi. Może nasze mamy nie powinny tego czytać… Zatrzymały nas dopiero kamienie większe od arbuzów – takie po prostu już się nie mieściły pod miniakiem. Wysiedliśmy aby się rozejrzeć i coś pstryknąć i… o mały włos nam drzwi nie wyrwało z samochodu!!! Dziwne, że w środku MINI nie było tego w ogóle słychać, ale tutaj wiał taki przeraźliwie jazgoczący tajfun (!), jakiego nigdy wcześniej, żadne z nas nie doświadczyło. Gdyby miniak był tylko nieco lżejszy, na bank poszybowalibyśmy prosto na lodowiec. Nie można było zrobić ani jednego normalnego kroku, a od czasu do czasu wiatr podnosił z ziemi garść (taką większą garść) wulkanicznego pyłu i kamieni i ciskał nimi o nas z prędkością dźwięku. No może ubarwiam, ale na twarz tego się nie dało przyjąć!
Coś Wam powiem… cudowne, cudowne doznanie. Nasz MINI po zjechaniu z góry wyglądał jak wulkaniczna skała.
4. Następnie postanowiliśmy wziąć prysznic, pod wodospadem Skogafoss. Miejsce jak z bajki o Teletubisiach. Zielone wzgórza, przyklejona na stałe tęcza i krystalicznie czysta woda spadająca z wysokości 60 metrów. Co za kontrast!!
5. Kolejną atrakcją miała być rozbita Dakota na „czarnej pustyni”, ale ponieważ nie mieliśmy współrzędnych GPS i nauczeni przygodą sprzed dwóch dni, postanowiliśmy nie wjeżdżać na czarne piaski, tylko popodziwiać melancholijną, niczym nie zmąconą, bezkresną otchłań. Gdzie się podziały te wszystkie skały i wodospady? Ach… są za nami Rozmiar tego przedsięwzięcia natury, ułatwił nam pokonanie większego dystansu już bez zatrzymywania się. I tak dotarliśmy do Geysir.
„Bez zatrzymywania się” to też tylko taka metafora – po drodze zobaczyliśmy domy wrośnięte w skałę, kolejny wodospad, odwiedziliśmy miasteczko, w którym jest największe zagęszczenie polaków – mimo to, żadnego nie spotkaliśmy, kupiliśmy naszego pierwszego lopapejsa dla Wojtusia, pokonaliśmy interesującą trawiastą trasę wyznaczoną przez google maps oraz spotkaliśmy konia albinosa!

Kolejnym celem podróży Ewy, Wojtka, Artura i „Miniaka” był Geysir. Spędzili tam cały dzień.. Więcej możecie przeczytać na blogu wyprawy – miniiceland.com

Udostępnij ten artykuł