Lata mojej emigracji mogę podzielić na różne etapy. Był etap fascynacji nowym, tęsknoty za starym, walki z niezrozumiałym, ucieczki od znanego, pozornej akceptacji stanu rzeczy, aż w końcu do emigracyjnej stagnacji.
W tym etapie znajduję się od kilku lat. Moje życie ogranicza się do danej chwili, bez oczekiwań, bez planu, od kontraktu do kontraktu, tam gdzie los mnie rzuci. Z biegiem czasu, pomimo wielu niezaprzeczalnych korzyści jakie dało mi przebywanie poza granicami ojczyzny, zaczęłam dostrzegać to co emigracja mi zabrała. Chociażby wszelkie święta lub uroczystości, zwłaszcza te, które wpisały się tylko w tradycję naszego narodu, teraz stały się jedynie symboliczną datą, która niesie za sobą dzień podobny do wszystkich innych. Te wszystkie stracone spotkania, rozmowy, urwane relacje. Z pamięci wyłania mi się nagle obraz listopadowych polskich cmentarzy; trochę może za bardzo hałaśliwych, z tysiącem świateł mieniących się kolorowymi barwami i migających wesoło pomimo powagi Święta Wszystkich Świętych, z falującym tłumem ludzi przeciskających się do grobów tych, którzy żyją już tylko w ich sercach i pamięci. Te wspomnienia stoją w wyraźnym kontraście do islandziego cmentarza. Otulona mrokiem grupa ludzi stoi zamyślona przy jednym grobie nieznanych im osób. Rozświetla ją jedynie kilkanaście ognistych płomyków jarzących się w rytm rozbrzmiewającego Nocturne Chopina. W ciemności rozlega się dziecięcy jeszcze głos chłopca, który z przejęciem recytuje wiersz. Z zamyślenia odrywają mnie kolejne wersy utworu, aż w końcu słyszę już dokładnie wypowiadane słowa:
Żal, że się za mało kochało,
Że się myślało o sobie
Że się już nie zdążyło
Że było za późno.
Listopad okazał się być miesiącem, który kazał mi zrewidować to jak postrzegam mój pobyt na emigracji. To wszystko za sprawą kilku ludzi, których działania zachwycają, wyrywają ze stagnacji i przywołują pamięć o tym co czasami uległo zatarciu.
Pomimo upływu już ponad miesiąca wciąż słyszę przejęty głos Fabiana recytującego utwór ks. Jana Twardowskiego. Towarzyszyli mu jego koledzy z 5c: Alan, Julek, Filip, Inez, Marcin i Axel, którzy podeszli z niezwykłą dla swojego wieku powagą do powierzonego im zadania, jakim było przedstawianie programu artystycznego stworzonego z okazji obchodów Święta Wszystkich Świętych. Tą iskrę zapału i odwagi zapaliła u dzieci Dominika Krzysztofsdóttir, ich wychowawczyni w Polskiej Szkole w Reykjaviku, która podsłuchując się słowem mistrzów pióra, mądrością polskich legend, jak również swoimi przemyśleniami stworzyła swego rodzaju pomnik pamięci, o tych których z nami już nie ma. Jak sama stwierdziła, zrobiła to z potrzeby serca, bowiem tego dnia, jak wielu z nas, myślami była w Polsce przy grobach najbliższych. Słowa jednak zawarte w jej programie artystycznym nie skupiają się jedynie na krewnych, ale dotyczą też tych, o których czasami zdarza się zapomnieć. Wspominani byli ci co zginęli w błędnym tańcu polskiej historii, ale też i ci, których śmierć zaskoczyła poza granicami polskiej ziemi, których groby rozsiane są po najdalszych zakątkach świata.
Tradycja obchodzenia Uroczystości Wszystkich Świętych stanowi ważny element wśród mozaiki polskich inicjatyw na Islandii. Miejsce obchodów uroczystości nie jest również przypadkowe, bowiem odbywa się ono na cmentarzu Fossvogur przy mogile 17 marynarzy parowca Wigry, których życie zakończyło się tragicznie w 1942 w zimnych wodach Oceanu Atlantyckiego. Pamięć o tych ludziach została wskrzeszona i jest pieczołowicie propagowana przez Witolda Bogdańskiego uznanego za Kustosza Pamięci załogi S/S Wigry. Jest on również przewodniczącym Stowarzyszenia Polonii Islandzkiej (SPI), którego jednym z głównych punktów statusu jest właśnie kultywowanie pamięci o dziejach tego parowca i jego załogi. Jednak nie jest to jedyna mogiła, którą opiekuje się Witold Bogdański wraz z SPI. Jego przyjazdowi na Islandię 34 lata temu towarzyszyła misja znalezienia grobu Aleksandra Hary, podporucznika marynarki wojennej w czasie wojny. Okazało się, że podobnie jak w przypadku marynarzy statku Wigry tak i jego miejscem pochówku jest cmentarz Fossvogur. Z biegiem czasu powstała tradycja, zainicjowana przez Witolda Bogdańskiego, spotykania się przy grobach marynarzy, między innymi 1 listopada, zrzeszająca najpierw niewielką grupę ludzi. Teraz po wielu latach, pamięć o losie marynarzy jest powszechnie znana wśród Polonii na Islandii. Te działania dały również Polakom miejsce, gdzie mają poczucie ciągłości z tradycjami kultywowanymi w Polsce. Dowodzą tego chociażby słowa dwóch kobiet, które zgodnie stwierdziły, że przychodzą na cmentarz co roku, odkąd przyjechały na Islandię, czyli od czterech i czternastu lat. Jedna z nich dodała, że kiedy mieszkała w Niemczech, gdzie nie było takiego zwyczaju, w ten dzień czuła się jakby pozbawiono ją czegoś bardzo ważnego.
Na emigracji zauważyłam jak ważne są takie oddolne inicjatywy. Jednoczą one ludzi swoją autentycznością, a ze względu na to, że organizatorzy wkładają w nie całe swoje serce, nie istnieje dla nich słowo niemożliwe i sprostają wszelkim trudnością w dążeniu do celu.
Kolejną taką oddolną inicjatywą, która okazała się sukcesem w tym i w tamtym roku był Bieg Niepodległości. Pomysłodawcą tego przedsięwzięcia był Adam Komorowski, który w zeszłym roku wraz z członkami grupy biegowej Zabiegani Reykjavik przy wsparciu Ambasady RP, podjął się organizacji tego biegu. Był to bardzo ważny moment historyczny zarówno w historii Polski, ale również poniekąd historii Polaków na Islandii. Była to bowiem 100-rocznica odzyskania Niepodległości przez Polaków i pierwsze obchody Święta Niepodległości na Islandii. W tym roku natomiast organizacji biegu podjęła się grupa polskich siatkarzy, Polish Volleyball in Iceland, również razem z Ambasadą RP. Miejmy nadzieję, że wydarzenie to stanie się kolejną polską tradycją na Islandii.
Tak się złożyło, że również w listopadzie Fundacja Zabiegani Reykjavik obchodziła rocznicę swojej działalności. Jest to fundacja szczególna. Ich działania są tak przemyślane, aby w maksymalny sposób pomóc polskim rodzinom z nieuleczalnie chorymi dziećmi. Zdają sobie sprawę, że pomoc jednorazowa w przypadku takich ludzie jest niewystarczająca. Sylwia Uzdowska, która jest jak sercem fundacji, wpadła na pomysł, żeby stworzyć roczne stypendium złożone z miesięcznych niewielkich wpłat uiszczanych przez trzydziestu islandzkich rodziców. Warto podkreślić, że wszystkie pieniądze są przekazywane dla dzieci, bowiem członkowie fundacji pracują pro bono, a imprezy przez nich organizowane są wspierane przez sponsorów. Z tej okazji jubileuszu, została zorganizowana przez zarząd fundacji impreza andrzejkowa, na której został podsumowany pierwszy rok działania fundacji oraz rozdane nagrody dla szczególnie zasłużonych darczyńców. W tym roku otrzymała je redakcja Iceland News Polska oraz Piotr i Agnieszka Jakubek – właściciele sieci sklepów Mini Market na Islandii. Jak stwierdziła Sylwia te nagrody będą kiedyś więcej warte niż statuetka Oskara. Ja natomiast myślę, że one już mają większe znaczenie, bowiem żadna statuetka nie może być ważniejsza od kryształowego serca.
Kiedy myślę o minionym listopadzie od razu przychodzą do mnie obrazy z filmu The Giver. Ekranizacja przedstawia futurystyczną społeczność, której życie zostało zorganizowane w duchu kolektywnego pragmatyzmu, pacyfizmu i bezgranicznego posłuszeństwa wobec starszyzny. Te zasady razem z codziennymi dawkami leków miały spowodować, że życie ludzi pozornie przebiegało szczęśliwie i beztrosko. Koszt takiego życia był jednak duży. Ludzie w tych społecznościach nie znali uczuć, nie mieli wspomnień, ich życie było pozbawione wszelkich barw, dźwięków, zabawy i empatii. Byli cieniami ludzi. Jednak był wśród nich jeden człowiek, który wiedział i czuł wszystko – Dawca Pamięci. Został on wyznaczony do strzeżenia dawnej wiedzy i służenia radą. Takimi właśnie dawcami pamięci są bohaterowie minionego miesiąca, którzy przypominają ducha naszego narodu, przywracają nasze tradycje i kulturę, jak również otwierają nasze serca na innych ludzi.
Marta Gałyńska