Na filmowej scenie międzynarodowej Islandia zaistniała w roku 1991, za sprawą filmu „Dzieci natury”/ „Börn náttúrunnar” w reżyserii Fridrika Fridrikssona. Dzieło to zostało nominowane do Oscara w 1992r. za najlepszą produkcję zagraniczną. Od tego momentu, przez całą dekadę Fridriksson był niekwestionowanym liderem islandzkiej twórczości filmowej. Jest chyba do dziś najbardziej docenianym reżyserem z wyspy.
Jego oscarowy film „Dzieci natury” tworzy piękną w swej prostocie historię. Oto, w domu opieki w Reykjaviku, spotykają się dawni przyjaciele z dzieciństwa – Thorgeir (w tej roli Gisli Haldorsson) i Stella (Sigriur Hagalin). Razem uciekają z domu spokojnej starości i wśród monumentalnego piękna islandzkich krajobrazów, odbywają podróż do miejsca, gdzie się urodzili, by zamknąć koło i tam dopełnić swojego życia.
Na początku filmu reżyser, spokojnie i bez pośpiechu, przy dźwiękach starej islandzkiej pieśni, wprowadza nas w życie starego Thorgeira – farmera od dziecka żyjącego na północnych wybrzeżach wyspy. Kiedy mężczyzna nie jest już w stanie pracować, postanawia opuścić miejsce swojego zakorzenienia i spędzić ostatnie lata życia z rodziną w stolicy. Jednak, po nieudanej próbie porozumienia z od lat niewidzianą córką, Thorgeir trafia do domu starców. Tam spotyka Stellę (Sigriur Hagalin) – znajomą z dzieciństwa. Ta niesforna staruszka znana jest personelowi ze swojego awanturnictwa i ciągłych prób ucieczki. Bowiem jej największym marzeniem i celem jest powrócić w swoje rodzinne strony, na dalekiej i spokojnej północy Islandii (Boże, tak bym chciała teraz tam być. Czasem wydaje mi się, że wszystko jest po staremu, że tylko na krótko wyjechaliśmy i znów się wszyscy spotkamy (…) właśnie tam chciałabym być pochowana. W grobowcu, w którym leżą moi rodzice. Nie pozwolę, żeby mnie pochowali na tym wysypisku śmieci, tu, na południu. Ostatnie życzenie to nie żarty!).
W jednej z kłótni z Thorgeirem dodaje: „Jeśli nie pozwolą mi zobaczyć mojej rodzinnej ziemi, zanim umrę, to na pewno będę straszyć każde żywe stworzenie”.
Bohaterowie filmu Fridrikssona to „dzieci natury”, reprezentanci starego pokolenia, wychowywanego z dala od zgiełku stolicy, w jedności z naturą i ufności w świat pozaludzki. Pchani tęsknotą za naturą i domem rodzinnym, Thorgeir i Stella, niczym zbuntowani nastolatkowie, wyruszają skradzionym jeepem w swoją ostatnią podróż.
Towarzyszyć im będą aż do samego końca różne istoty magiczne i niewyjaśnione zdarzenia – symbolika typowa dla kina Fridrikssona. Reżyser przedstawia nam urzekającą, zupełnie naturalną wiarę Islandczyków w zjawiska nadprzyrodzone. I tak już na początku drogi, podczas ucieczki przez ścigającym ich patrolem, głównych bohaterów ratuje tajemnicza postać. Wydaje się ona kimś w rodzaju przeniesionego z sag ducha opiekuńczego (fylgjur), którego można by porównać do chrześcijańskiego anioła stróża. Natomiast, kiedy dojeżdżają już na północ wyspy, z wysokiego, skalistego fiordu pozdrawia ich młoda, naga kobieta. Niecodzienność takiego widoku niwelują zaraz słowa towarzyszącego im przewoźnika – „Nie ma się czego bać, to tylko duch”.
W końcu para bohaterów dociera na miejsce. Znajdują się nareszcie wśród znajomych domostw i pięknej, czystej zieleni. Rankiem, Stella wychodzi na spacer do ogrodu, gdzie – dzięki wizjom-wspomnieniom – pozwala odzyskać życie swym krewnym. Spełniona i szczęśliwa kieruje się w stronę morza. Nad jego brzegiem za kilka chwil Thorgeir odnajdzie Stellę zimną i nieruchomą…
Jednym z najpiękniejszych i najbardziej poruszających fragmentów Dzieci Natury jest robienie trumny. Thorgeir konstruuje ją powoli, z pietyzmem i „niepotrzebną’ starannością. Aby spełnić ostatnie życzenie Stelli, mężczyzna przeciąga trumnę przez ukwiecony ogród (roślin-przyjaciół) i urządza pogrzeb pod kościołem, obok krzyża patronującego mogiłę jej rodziców.
Ciszę, panującą w filmie od przybycia staruszków na północ, przerywa na chwilę, zresztą bardzo dostojnie i łagodnie, śpiew Thorgeira nad grobem Stelli. Dołącza do niego chór żeński, który towarzyszy mu śpiewem, kiedy mężczyzna oddala się od grobu i idzie brzegiem morza w nieznanym kierunku. Dociera on do opuszczonych hangarów na szczycie wzgórza. Wnętrze pełne jest śmieci, starzec przygląda się zrezygnowany rzuconym niedbale szczątkom globusa. Oto leży przed nim zwięzła metafora świata, który znał.
Nagle obok Thorgeira pojawia się anioł (Bruno Ganz) zwiastując kolejne odejście. Stary, umęczony Thorgeir podchodzi do stosu śmieci i klęka. Po dotyku anioła, jak zaczarowany, bez zdumienia, wstaje i wychodzi z budynku. Nie zwracając uwagi na zbliżający się huk śmigieł helikoptera (poszukującego pary staruszków), mężczyzna oddala się pospiesznie na obolałych nogach na skraj skarpy. Tam znika we mgle za otwartą bramą. Tak kończą się losy dwojga „dzieci natury”.
Obraz ten, jest typową dla Fridrikssona, wariacją na film drogi. Prostej, poruszającej historii uroku dodaje bezkresne piękno islandzkich krajobrazów a także magiczność i nadprzyrodzone zjawiska, które towarzyszą bohaterom.