Czas na kolejną część podsumowania muzyki islandzkiej 2015, tym razem Marcin Kozicki przygotował dział poświęcony muzyce indie folk/pop/rock/alt country.
Zachęcamy do zapoznania się z kolejnymi dźwiękami islandzkiej muzyki.
Spośród wielu islandzkich wydawnictw około indie folkowych, które miały swoją premierę w 2015 roku wybrałem 15 albumów. W tym zestawie pojawia się aż 7 debiutów. Ten przykład świetnie obrazuje, iż na Islandii wciąż powstają nowe intrygujące zespoły, że ujawniają się kolejni ciekawi artyści i soliści. Ten stan powinien utwierdzić innych (bo ja już to wiem) w przekonaniu, że muzyka islandzka to nie przypadek oraz że nie wynika z potrzeby chwili.
Kiedy patrzę na poniższy zestaw płyt uzmysławiam sobie ile w tej muzyce jest naturalności, lekkości, beztroski i melodii, ale też ile emocji, oraz jak wielu pięknych wzruszeń i przyjemnej melancholii ona dostarcza. Wracają wspomnienia, obrazy, sytuacje i towarzyszące im uczucia. Wszystko wydaje się takie nierealne. Magiczne.
Nie wypada zacząć inaczej niż od zespołu, o którym mówią wszyscy i który znają wszyscy. Indie folk/popowa grupa Of Monsters and Men. Ulubieńcy mediów i letnich festiwali na całym świecie powrócili z nową płytą „Beneath the Skin”. Całość muzyki jest wspaniale lekka, beztroska, delikatna i niewymuszona, a także energiczna i pozytywna. Na albumie odnajdziemy dużo pięknych chwytliwych melodii, optymistycznej zabawy i spontaniczności. Jest też miejsce na zwolnienie, refleksję, a rzadziej na nostalgię. Na uwagę jak zwykle zasługują ciepłe i miękkie brzmienia głosów Nanny i Arnara, które świetnie się ze sobą uzupełniają i tworzą przyjemne harmonie wokalne. Ta muzyka jest przebojowa i komercyjna, ale co z tego jak słucha się jej z niezwykłą przyjemnością, przede wszystkim dlatego, że nikt tutaj nie wymaga od słuchacza wnikliwości.
Swój drugi album wydał Karl Hallgrímsson. Na krążku „Draumur um koss” (ang. „A dream about a kiss”) artysta o wiele odważniej i pewniej niż na pierwszej płycie prowadzi nas przez swój singer-songwriterski świat pełen folkowo-bluesowych motywów, ciepłych smooth-jazzowych brzmień i ambitnych popowych melodii, choć nie tylko. Od czasu do czasu jego muzyka zbacza od powyższych stylistyk i eksploruje także inne rejony muzyczne, jak chociażby rock, soul, alternative country czy muzykę klasyczną. Karl uwodzi nas też swoim niskim i ciepłym głosem. Od artysty emanuje spokój oraz mądrość filozofia-pieśniarza-poety. (recenzja TUTAJ)
Nie ukrywam, że w tym roku mocno rozpływałem się przy dźwiękach nowego albumu Árstíðir zatytułowanego „Hvel”. Muzycy w swojej akustycznej twórczości sięgają do muzyki neoklasycznej i indie folkowej, wykorzystują również elementy art rocka i rocka progresywnego. Już nie raz wspominałem o tym, że z szacunku i uznania dla ich znakomitej twórczości w encyklopediach muzycznych powinno się pojawić przy nazwie zespołu określenie ‘acoustic neoclassical progressive art folk’. To absolutne arcydzieło jeśli chodzi o wykorzystanie brzmień instrumentów akustycznych oraz budowanie i rozładowywanie napięcia. Obok tej wyjątkowej muzycznej płaszczyzny, oryginalności muzyce dodają cudowne partie wokalne, które wspaniale ze sobą harmonizują. (recenzja TUTAJ)
Obiecująco przedstawiają się debiutancki z Lily Of The Valley, którzy mogą pochwalić się udanym albumem EP „Ghosts”. Muzyka na tej to porcja ciepłych, lekkich, melodyjnych i nieco melancholijnych islandzkich brzmień, będących mieszanką indie folk-rocka i electro-popu, w których pojawiają się również elementy bluesowe i soulowe. Ich kompozycje są ciekawie zróżnicowane. Mam tu na myśli nie tylko częste zmiany tempa i nastroju, ale także bogactwo różnorodnych stylistycznych zapożyczeń, wątków, motywów, harmonii, melodii i chórków, dzięki czemu utwory są przyjemne, czarujące i wciągające. Płyta jest momentami rozmarzona, miejscami oniryczna, ale muzycy zdają sobie sprawę, że światem rządzą nie tylko ballady. Dlatego potrafią też podkręcić nieco tempo, mocniej uderzyć w bębny i szarpnąć za struny gitar.
Jak tak można? Mieć zaledwie 17 lat, a tak rewelacyjnie komponować, śpiewać i grać. Máni Orrason z pewnością zasługuje na uwagę swoim debiutanckim krążkiem „Repeating Patterns”. Pomimo młodego wieku jawi się on jako dojrzały i ukształtowany folk-rockowy artysta świetnie korzystający z wpływów uznanych klasyków. W swojej twórczości sięga po melodyjny indie folk, ale przekuwa go na własną modę łącząc z indie popem/soulem i alternatywą. Inspirują go również rockowe brzmienia, dlatego oprócz wyeksploatowanego akustyka chętnie sięga też po gitarę elektryczną. W jego kompozycjach dużo jest ciepła i pogody. Kwintesencją tej muzyki z pewnością jest melodia. Oprócz dużego talentu kompozytorskiego Máni jest też posiadaczem niezwykłego niskiego głosu o kapitalnej barwie. (recenzja TUTAJ)
https://youtu.be/pMJUCLSvhrg
Myrra Rós to niezwykła islandzka singer-songwriterka, której raczej polskim fanom nie trzeba przedstawiać. Jest w naszym kraju znana i bardzo lubiana. Nie znam osoby, która po koncercie artystki powiedziałaby na temat jej muzyki złe słowo. Myrra w tym roku powróciła do nas z nowym albumem „One Amogst Others”. Brzmienie premierowej muzyki możemy opisać jako dreamy lo-fi folk/pop z elementami post-rocka oraz niezwykłymi eterycznymi harmoniami wokalnymi. To przepojone ciepłym smutkiem stonowane i delikatne ballady, z kołyszącymi się wolno melodiami, w które mamy ochotę się wtulić. Artystka swoją muzyką zabiera nas do innego świata, niezwykle intymnego i o delikatnym klimacie. Jest to świat wzruszeń, utkany z subtelnych dźwięków porozwieszanych na naszych emocjach. To materiał bardzo kobiecy i mocno wzruszający. Album powala atmosferą, rozedrganiem i emocjonalnością. (recenzja TUTAJ)
W tym roku swoją dyskografię powiększył o nowy solowy album „Brot (the breaking)” słynny islandzki bard Svavar Knútur. Uważajcie, bo to wyjątkowy i piękny album! Naprawdę! Generalnie to alternatywny folk, jednym razem skręcający w stronę indie rocka, innym razem subtelnie muśnięty popową melodyką, a jeszcze kiedy indziej urzekający i czarujący lirycznym nastrojem. Niezależnie od przyjętej estetyki, Svavar tchnie w swoje kompozycje dużo serca i emocji. Łagodnie otacza je autentycznym ciepłem i dobrem, pozbawionym ckliwości i pretensjonalności. Atrakcyjność tych kompozycji polega również na umiejętnie zbudowanych aranżacjach. Artysta korzysta z różnorodnych instrumentów, przebiera w nich do woli i wybiera odpowiednie ciekawe brzmienia, ale w taki sposób, że efekt końcowy nie przytłacza nas nadprodukcją. A wisienką na torcie są piękne harmonie wokalne i ujmujące linie melodyczne. (recenzja TUTAJ)
Kolejną w tym roku młodą debiutantką była 22-letnia wokalistka Unnur Sara, która wydała solowy albumem zatytułowany po prostu „Unnur Sara”. Dość różnorodne brzmienie jej muzyki można określić jako indie folk-pop o jazzowym zabarwieniu. Jest to muzyka przystępna (w pozytywnym tego słowa znaczeniu), ciepła, kojąca, po prostu zmysłowa i kobieca. Siłą albumu młodej Islandki jest jej lekki i uroczy śpiew. Unnur ma niepowtarzalny głos, który nadaje jej kompozycjom świeży i oryginalny charakter. Jej głos świetnie współgra z rozkosznie łagodnym brzmieniem muzyki i przyjemnymi aranżacjami, na które przede wszystkim składają się ciepłe dźwięki gitar, klawiszy i organów oraz perkusji. Nie można również pominąć faktu delikatnych i chwytliwych melodii, które z każdym utworem nabierają większej przestronności i świeżego powiewu. Album brzmi uwodzicielsko i przyjemnie.
https://youtu.be/QSF4v6phee8
Hákon Aðalsteinsson (Singapore Sling, Hudson Wayne, The Third Sound, Tess Parks) w tym roku pojawił się z nowym albumem „The Story Of Radiate and Novocaine” będącym drugim już wydawnictwem jego projektu Gunman and the Holy Ghost. Ten album to kolejna “muzyczna twarz” artysty. Muzyka z płyty wymyka się ścisłej definicji, ale z pewnością jest to wyjątkowa odmiana dark alternative country, w której nurt artysta tchnie nową jakość. Znalazło się tutaj także dużo miejsca na motywy shoegaze i na momenty psychodeliczne. W surowości tej muzyki można również odnaleźć oddech new wave. Atmosfera albumu jest zdecydowanie tajemnicza i rozmarzona. Dodatkowo skąpana w mroku prerii. Bywa też nierealna i lekko psychodeliczna. Na płycie dominują wolne tempa i melancholia, która znajduje tutaj poplecznika zarówno w przesterowanych gitarach, jak i w tekstach oraz śpiewie wokalisty. (recenzja TUTAJ)
W dobrym stylu powrócił Helgi Valur. W dużej mierze akustyczne brzmienie jego trzeciego albumu „Notes From The Underground” można opisać jako połączenie indie folk/popu z soulem. Zdarzają się tutaj także subtelne wycieczki w stronę americany i alternative country, a nawet pojawia się odrobina elektroniki. Muzyk korzysta też z partii smyczkowych, klawiszowych, organ i chórków. Przyznam szczerze, że ta muzyka jest trudna do zaszufladkowania. A przypisywanie jej do jednego gatunku byłoby dla artysty krzywdzące. Album zdecydowanie niesie ze sobą dużo spokoju i ulgi, a sama muzyka jest kojąca i płynna. (recenzja TUTAJ)
Nowym ciekawym projektem jest też Markús & The Diversion Session dowodzony przez muzyka o imieniu Markús Bjarnason. Ich debiutancki długogrający album zatytułowany “The Truth the Love the Life” patronuje na wpół akustycznym dźwiękom spod znaku alternative folk-rock z nutą melancholii i nadziei. Podstawowe instrumentarium uzupełniane jest umiejętnie ciepłem klawiszy pianina i rozedrganiem organ Hammonda. Pojawiają się również subtelne partie instrumentów smyczkowych i dętych. Na płycie znalazło się miejsce na piękne i wzruszające ballady oraz kompozycje o iście rockowym charakterze z łatwo wpadającymi w ucho melodiami i śmiałą wyrazistą rytmizacją, przy której nóżka sama chodzi. Obok folk- rocka pojawiają się tutaj elementy w stylu alternative country, americany, a nawet bluegrass.
Nigdy nie jest za późno. Kalli Tomm to muzyk, którego dotychczas mogliśmy kojarzyć głównie z roli perkusisty w działającej przez 30 lat grupie Gildrunnar. W tym roku, po rozpadzie macierzystej grupy, muzyk zadebiutował swoim solowym albumem zatytułowanym „Örlagagaldur”. Znaczną część albumu stanowią utwory stonowane, spokojne, z ukłonem w stronę instrumentów akustycznych i magicznych brzmień lat 70-tych przeplatanych nowoczesnymi elementami. Utwory islandzkiego muzyka są mieszanką rocka, art-folku i wpływów bluesowych, a także alt country. Przez muzykę przemawia szczerość, naturalność i ujmująca nostalgia. Muzyk pokazuje, że jest artystą utalentowanym, z tak zwaną przyszłością i potencjałem na naprawdę ważną songwriterkę.
Júníus Meyvant to alter ego muzyka, którego prawdziwe imię brzmi Unnar Gísli Sigurmundsson (z Hymnalaya), a który obecnie zadebiutował solowym albumem EP. Artysta przykuwa naszą uwagę spokojną melodią i świetnymi aranżacjami. Muzyką utkaną z elementów współczesnego folku, indie popu i soulu, ale w których odzywają się także echa lat 60-tych i 70-tych. Jest ona kunsztownie przyozdobiona szlachetnymi partiami instrumentów dętych i smyczkowych oraz lekko gospelowymi żeńskimi i męskimi chórkami. Z jednej strony przepełnione emocjami i przyjemnymi melodiami utwory mają wydźwięk intymnej pozytywnej melancholii, a z drugiej pełne są rozmachu i ciepłego światła. Artysta ma niebywałą łatwość budowania niesamowitego klimatu i tworzenia pięknych melodii, które jak już wejdą do głowy, to zostają w niej na długo.
Okazuje się, iż ten rok obfituje w dobre debiuty. Kolejnym tego przykładem jest Ingunn Huld i jej solowy album zatytułowany „Fjúk”. Brzmienie albumu to połączenie folku z indie-popem, czy jak to określa sama artystka vocal improvisational indie folk. Przygotowane przez Islandkę kompozycje są czarujące i wdzięczne. Powiedziałabym, że jest to spójna, eklektyczna mieszanka muzyki akustycznej (z ostrożnym wykorzystaniem syntezatorów), folkowych wpływów i najszlachetniejszego popu. Utwory na debiutanckiej płycie artystki często inspirowane są islandzką nieprzewidywalną naturą i samym życiem. Dodatkowo artystka pozostaje również pod silnym wpływem poezji, co znajduje swoje odbicie szczególnie w napisanych przez nią tekstach. Duże brawa. Ta płyta jest bardzo dobra i zasługuje na uwagę.
Alex Flóvent to wschodząca gwiazda islandzkiego indie-folku. Dotychczas muzyk wydał kilka albumów EP, w tym tegoroczną „Forest Fires”. Artysta jest przedstawicielem nurtu indie folkowego z silnymi inspiracjami folkiem nowoczesnym oraz elementami elektronicznymi. Akustyczna muzyka islandzkiego singer-songwritera wciąga przede wszystkim specyficznym, nieco nostalgicznym nastrojem. Jest w jego twórczości coś hipnotyzującego, ale jednocześnie introwertycznego. Pobrzmiewa w niej samotność, ale bardzo kontemplacyjna. Jego muzykę charakteryzuje subtelny i rozmarzony ton, który tworzą delikatne harmonie wokalne, chłodne dźwięki akustycznej gitary i pianina, a także drobne motywy elektroniczne. Całość zanurzona jest w sennych pogłosach.
Muzycy z The Foghorns twierdzą, że grają anti-folk. To co zespół prezentuje na swoim najnowszym wydawnictwie „The Sun’s Gotta Shine” to mieszanka folk-rocka, bluegrass, alternative country/punk, bluesa, plus szczypta (a nawet więcej) czegoś nienazwanego co w efekcie końcowym tworzy to COŚ. Zespół bardzo ciekawie zaaranżował swoje kompozycje, dzięki czemu balansujemy pomiędzy fragmentami wypełnionymi poetyką i sentymentem, a momentami bardziej energicznymi i przybrudzonymi transową psychodelią. Płyta jest nietuzinkowa, zaskakująca i… urzekająca. Urzeka tutaj brzmienie poszczególnych instrumentów, urokliwe partie solowe i spójność całego albumu. (recenzja TUTAJ)
Zapraszamy do zapoznania się z „Podsumowanie muzyki islandzkiej 2015” z podtytułem „indie electro/synth/dream-pop/IDM”
Marcin Kozicki