Polskie filmy dokumentalne dotarły na Islandię. Filmowe reportaże, dzieła polskich twórców, można było obejrzeć podczas pierwszego dnia Reykjavik Shorts & Docs Festival, który rozpoczął się w niedzielne popołudnie w Bió Paradis. Tego dnia, poza wieloma pokazami filmów z innych części świata, widzowie mogli zobaczyć także dziewięć produkcji polskich.
Trzeba przyznać, że polski film dokumentalny (i krótkometrażowy) to kategoria ledwo istniejąca w świadomości widza kinowego. Bo też nieczęsto się zdarza, żeby tego typu obrazy były masowo dystrybuowane. Największe sukcesy w tej dziedzinie swego czasu odnosili Jacek Bławut („Nienormalni”, 1990); Marcin Koszałka („Takiego pięknego syna urodziłam”, 1999); ostatnio też dość znany, bo nominowany do Oscara w 2009 roku „Królik po berlińsku” Bartosza Konopki. Dzisiaj filmy dokumentalne to raczej dzieła niszowe. Jeśli już zauważone, to w wąskim kręgu znawców tematu, czyli w środowisku zamkniętym. Tym bardziej cieszy obecność polskich produkcji na festiwalu. A cieszy jeszcze bardziej, że ich poziom jest naprawdę wysoki.
W ostatnich latach obserwujemy rosnącą popularność gatunku reporterskiego w literaturze (Tochman, Szczygieł, Krall, Kapuściński). Być może powoli nadchodzi czas na odrodzenie w dziedzinie filmu. Coś jednak sprawia, że książki reporterskie Mariusza Szczygła sprzedają się w tysiącach egzemplarzy. Tymczasem niejeden twórca filmów dokumentalnych o takiej liczbie widzów może jedynie pomarzyć. Czy coraz liczniej powstające festiwale zmienią stan rzeczy? Najpierw trzeba by zachęcić widza, żeby z sali, w której grają kolejną polską komedię romantyczną, przeniósł się do kina studyjnego, gdzie czeka na niego bardziej wartościowa produkcja. A to już zadanie dystrybutorów, właścicieli kin i specjalistów od marketingu. Artyści niech robią swoje.
Na festiwalu można było zobaczyć następujące filmy polskich twórców:
„Poszukuję pewnej osoby” (I’m looking for a certain person) Janusza Kojry to reporterska miniatura zbudowana z autentycznych wypowiedzi pojawiających się w ogłoszeniach towarzyskich. Wielkie miasto, samotność, poczucie braku i wyobcowania. Refleksyjne.
„Rabbit’s Case” Jakuba Wrońskiego, animowana opowieść o odpowiedzialności i przyjaźni, w której bohaterami są dwie z pozoru antagonistyczne postacie – wilk i królik. O tym, co najcenniejsze.
„Zmartwychwstanie” (Resurrection) Klary Kochańskiej. Psychodrama rozgrywająca się w okresie Wielkanocy. Występują: ona, on i ten trzeci… ojciec. Napięcie, atmosfera rodem z Czechowa i obowiązkowy strzał ze strzelby na koniec.
„Luiza Hert” Agi Woszczyńskiej uzmysławia, że talent można znaleźć nawet w najmniej oczekiwanych miejscach. To spojrzenie za kulisy teatru. Tytułowa bohaterka to ekscentryczna i nietuzinkowa pani sprzątająca.
„Przez szybę” (Through Glass) Igora Chojny. Kiełbasa, alkohol, muzyka disco polo. Wyprawa na polską prowincję. Młody chłopak przyjeżdża na pogrzeb ciotki. Tam bierze udział nie tylko w ostatnim pożegnaniu, lecz także przeżywa niebezpieczny w konsekwencjach flirt.
„Siłaczka” (The Strongwoman) Aleksandra Pawluczuka. Bohaterka, Dorota Jadczak, to wielokrotna mistrzyni Europy w kulturystyce. Kobieta siłacz, która – na przekór stereotypom – kobietą czuje się w stu procentach. Opowieść o niezwykłej wewnętrznej sile, uporze i dążeniu do doskonałości. O spełnianiu marzeń.
„Wszystko w porządku” (Everything in its place) Filipa Lisowskiego, historia chłopaka cierpiącego na osobliwą nerwicę natręctw. Dzień jego urodzin, sterta brudnych naczyń, kurz pod łóżkiem. Opowieść o przyjaźni i codziennych obsesjach. Proza życia.
„Brzydkie słowa” (Bad Lyrics) Marcina Maziarzewskiego, tragikomiczna opowieść o chłopaku chorym na zespół Tourette’a. Dolegliwość objawiającą się niekontrolowanymi wybuchami agresji słownej, co powoduje niezrozumienie społeczeństwa, a co za tym idzie – odrzucenie i izolację. Widzowie, na początku reagujący śmiechem, z biegiem czasu poddają się refleksji dotyczącej problemów ludzi chorych.
Zwieńczeniem polskiego bloku był pokaz filmu dokumentalnego Pawła Wysoczańskiego „Kiedyś będziemy szczęśliwi”. Jego bohaterem jest szesnastoletni Daniel, chłopak ze śląskich Lipin, niewielkiego miasteczka w jednym z najbiedniejszych polskich regionów. Daniel ma pewne marzenie. Chce za wszelką cenę wyrwać się z otaczającej go nędzy i marazmu. Jego sposób na to jest prosty. Z kamerą w telefonie komórkowym włóczy się po ulicach, pytając przypadkowo spotkanych ludzi o ich marzenia. Czy któreś z nich mają szansę się spełnić? Chłopak wierzy, że tak. Najpierw jednak marzeniom trzeba pomóc. W filmie wyraźnie obecna jest także druga płaszczyzna – relacja między Danielem a jego babcią. Kochającą, choć apodyktyczną kobietą, która, kiedy trzeba, potrafi brutalnie sprowadzić wnuka do rzeczywistości.
Polskie filmy krótkometrażowe i dokumentalne zdecydowanie trzymają wysoki poziom. Po tych, które zostały zaprezentowane na festiwalu, można sądzić, że sytuacja polskiego dokumentu jest bardzo dobra. Nieprzeciętna wrażliwość, nowatorskie spojrzenie, zaskakująca perspektywa, dynamizm, kreatywność i pomysłowość. Polscy reżyserzy nie mają powodów do wstydu.
I chyba tylko za niefortunny zbieg okoliczności, bo przecież nie złośliwość organizatorów, można uznać fakt, że pokaz jednego z filmów festiwalowych („Sisters in Law” Kim Longinotto) zbiegł się w czasie z blokiem polskich filmów dokumentalnych i krótkometrażowych. Tym samym frekwencja na pokazie rodzimych produkcji była, co tu kryć, niezbyt zadowalająca. Jeśli jednak wyświetlane produkcje znajdą dystrybutorów, którzy pozwolą im dotrzeć do większej liczby widzów, jesteśmy o krok od epoki renesansu filmów dokumentalnych.