O kryzysie mówi się zazwyczaj w kategoriach braku ciągłości i odstępstwie od „normalności”. Zakłada on dramatyczne zerwanie ze znaną nam codziennością i unaocznia naszą podatność na zmienność sytuacji i jej niepewność. Często przychodzi nagle, ale może też rozwijać się powoli i uderzyć w najmniej spodziewanym przez nas momencie. Bywa krótki lub długoterminowy, łagodny bądź też gwałtowny. Z każdym kryzysem pojawia się także nadzieja na szybki powrót do – różnie rozumianej i definiowanej –„normalności”.
Kryzys ma swoje mniej lub bardziej zauważalne przyczyny i skutki. W momentach gdy nastaje, eksperci w mediach bardzo często wyliczają „obiektywne” czynniki, które do kryzysu doprowadziły, i przewidują „obiektywne” konsekwencje dla społeczeństwa, państwa, gospodarki. Mierzalność i policzalność kryzysu jest ważna i potrzebna, ale czy rzeczywiście mówi nam ona coś więcej o samym kryzysie, jak i – co istotne – naszych codziennych doświadczeniach z nim związanych?
Tak też było w październiku 2008 roku. Islandia, która jeszcze nie tak dawno postrzegana była jako przykład nowoczesnej gospodarki na skalę globalną, z dnia na dzień stała się (równie globalnym i nie do końca trafnym) synonimem bankruta. Islandzkie inwestycje na międzynarodowych rynkach finansowych, często określane w kategoriach ekspansji Wikingów (útrásarvíkingur), okazały się mieć katastrofalne konsekwencje dla gospodarki i państwa. W latach boomu, islandzkie media rozpisywały się o „Wikingach Biznesu”, którzy podbijali świat kupując kolejne banki, apartamenty czy kluby sportowe w Wielkiej Brytanii, Danii i Norwegii. Byli oni celebrytami spełniającymi „islandzki sen” o byciu rozpoznanym graczem na arenie międzynarodowej i jednoznacznym zerwaniu historycznych (tj. kolonialnych) relacji władzy z Danią. Część społeczeństwa islandzkiego popierała i utożsamiała się z takimi działaniami, nie wiedząc jednak co tak naprawdę kryje się pod powierzchnią ekonomicznej „ekspansji Wikingów”.
Dziś, wiemy już jak to wszystko się skończyło. Wzrost bezrobocia, kryzys islandzkiej korony i związana z nim inflacja doprowadziły do katastrofalnych rezultatów. Czy jednak wszyscy doświadczyli kryzysu w ten sam sposób? Czy można mówić o jednym kryzysie czy raczej o różnych kryzysach ściśle ze sobą powiązanych? W jaki sposób ludzie pracujący w różnych sektorach rynku radzili sobie podczas kryzysu? I jak wyglądały strategie adaptacji do pokryzysowej rzeczywistości islandzkiej w zależności od statusu społecznego czy płci kulturowej?
Są to pytania, na które staram się znaleźć odpowiedzi prowadząc badania antropologiczne zarówno w kontekście społeczeństwa islandzkiego, jak i polskich migrantów. Badania są elementem projektu naukowego, a ich celem prześledzenie i porównanie wyobrażeń i sposobów radzenia sobie z sytuacją kryzysową i pokryzysową przez Islandczyków i Polaków.
W terenie
Obecnie, Islandia ponownie przeżywa swój ekonomiczny boom, a na ulicach Reykjaviku, w restauracjach i sklepach, spotkać możemy tłumy turystów z USA, Wielkiej Brytanii czy Niemiec. Budowane są nowe hotele i mieszkania, a zapotrzebowanie na pracę w różnych sektorach gospodarczych ciągle wzrasta. Islandzkie media rozpisują się na temat kolejnych planów inwestycyjnych i rekordach liczby przyjeżdżających turystów. Zdaje się więc, że kryzysowy kurz opadł, i że z pewnym dystansem i można zacząć zastanawiać się nad tym, „co tak naprawdę się stało?” i „jak wyglądają sprawy dziś?”.
Z perspektywy antropologii, to idealny moment do badań. Kryzys, sytuacja pokryzysowa oraz powrót do dobrej kondycji ekonomicznej, to ściśle ze sobą powiązane konteksty, które pozwalają na prześledzenie zależności pomiędzy różnymi etapami samego kryzysu, jak i sposobami radzenia sobie z nim. Terenem dla antropologii jest natomiast życie codzienne ludzi, które wypełnione jest różnymi narracjami, wyobrażeniami oraz sposobami postrzegania i rozumienia „wielkich spraw” (globalność) w „małych miejscach” (lokalność).
Do Reykjavíku przyjechałem zaledwie na początku lipca. Z antropologicznego punktu widzenia, jest to zatem zbyt krótki czas, aby móc powiedzieć coś więcej o rezultatach badań. Planuję spędzić tu 5 lub 6 miesięcy, które przedzielone będą badaniami prowadzonymi także w Polsce, a więc po drugiej stronie istniejących powiązań polsko-islandzkich. Zatem miesiąc spędzony w Reykjavíku i jego okolicach, wysłuchane narracje spotykanych i poznawanych przeze mnie ludzi, wskazują jedynie na pewne tropy badawcze, które z pewnością należy pogłębiać, problematyzować i – co istotne – ciągle uzupełniać o nowe historie żyjących tam ludzi i ich różne doświadczenia.
„Żuraw” jako narodowy ptak Islandii?
Harpa. Dla wielu Islandczyków budowa tego centrum koncertowo-konferencyjnego była symbolem złej gospodarności i przykładem rozrzutności – jednym słowem, uosobieniem przyczyn kryzysu. Spotkałem się tam z Islandczykiem, który wrócił na wyspę w 2007 roku mieszkając wcześniej przez kilka lat w Tajlandii. Rozmawialiśmy głównie o kondycji ekonomicznej Islandii, o pamiętnym 2008 roku i o tym, co dzieje się dziś w kraju. Wspominał, że tuż przed kryzysem myślał o kupnie mieszkania w Reykjavíku, jednak widząc co się wówczas dzieje, obawiał się zaciągania kredytu „w tak niepewnych czasach”; przewidywał, że „coś” może się stać.
Co ciekawe, w pewnym momencie naszej rozmowy, zadał mi zaskakujące pytanie czy wiem jaki ptak jest narodowym symbolem Islandii. Zbity nieco z tropu, automatycznie odpowiedziałem, że musi to być na pewno maskonur, bo przecież pełno ich w witrynach sklepowych przy Laugavegur. Uśmiechnął się wtedy i powiedział: „Nie, narodowym ptakiem Islandii jest żuraw” i wskazał na dźwigi wznoszące się nad panoramą miasta. „Kiedy widzę żurawie – dodał po chwili – jestem pewien, że za chwilę coś się znowu stanie”.
Tego typu (anegdotyczny) opis współczesnej sytuacji ekonomicznej w Islandii, nie jest jednak odosobnionym przypadkiem. Porównywanie sytuacji „przed” i „po” kryzysie jest częstą narracją, z jaką spotykam się wśród Islandczyków. Są zatem tacy, którzy – nieco zrezygnowani i zirytowani – twierdzą, że w zasadzie nic się nie zmieniło, a skandal związany z „Panama Papers” jedynie utwierdził ich w tym przekonaniu. Inni natomiast, uważają, że kolejny kryzys nadchodzi; nie wiadomo kiedy i gdzie uderzy, ale uderzy na pewno. Osoby, które przewidują kryzys często łączą go z obecnym boomem turystycznym, obawiając się, że popularność Islandii za chwilę się skończy, a budowane hotele będą świeciły pustkami.
Być może sytuacja boomu ekonomicznego – liczne inwestycje i trwające budowy w Reykjavíku – są przypomnieniem lat przed 2008 rokiem? Być może rezultatem doświadczeń 2008 roku jest wyłonienie się pewnego rodzaju społecznej pamięci kryzysowej, która generuje atmosferę „oczekiwania” na kryzys i przeświadczenie, że „coś się stanie”?
„Konsumpcja na sterydach”
Oczywiście, nie wszyscy odczuwają podobne obawy. Co więcej, nie każdy uważa też, że kryzys był czymś jednoznacznie złym; wręcz przeciwnie, są tacy, którzy widzą pozytywne strony załamania gospodarki w 2008 roku i tego, jaki miało to wpływ na społeczeństwo. W Keflavíku spotkałem Islandczyka, który do Islandii wrócił w 2007 roku. Urodził się i wychował w Reykjavíku, jednak jako nastolatek wyjechał z rodzicami do Kanady. Po powrocie na wyspę zobaczył jednak zupełnie inną Islandię. Kraj, który pamiętał jako przykład państwa opiekuńczego, w którym na pierwszym planie jest wspólnotowość, a nie indywidualizm, zmienił się jego zdaniem w „małą Amerykę”, a życie społeczne zanurzone było w „konsumpcji na sterydach”. Każdy opowiadał o kolejnym modelu Range Rovera czy kupnie nowego mieszkania – „życie na kredyt” było czymś naturalnym, zwyczajną praktyką codzienności w neoliberalnych realiach. On sam wziął kredyt i kupił mieszkanie, chociaż – jak zaznaczył podczas naszej rozmowy – nie dał się namówić pracownikowi banku na zaciągnięcie większego kredytu. Nie widział w tym żadnego sensu.
Kiedy jednak nastał kryzys, stracił pracę i zaczął dorabiać naprawiając sprzęt elektroniczny, który wcześniej po prostu wyrzucano i zastępowano nowym. Co ciekawe, nie mając stałej pracy, bardzo pozytywnie wspomina czasy kryzysu, ponieważ jego zdaniem, życie społeczne wróciło do „normalności”. Skończyła się wszechobecna konsumpcja i „życie na pokaz”; nastały spokojne czasy, które jego zdaniem nie wróżą kolejnych zawirowań.
Być może Islandczycy rzeczywiście zmienili swoje podejście po doświadczeniach kryzysu i przestali uprawiać „konsumpcję na sterydach”? Niemniej to, co ciągle mnie tu zaskakuje, a co obserwuję w restauracjach i knajpach Reykjavíku, to momenty płacenia rachunków, podczas których Islandczycy wyciągają kilka plastikowych kart i zastanawiają się, której dziś użyć.
„Kryzys? Jaki kryzys?”
Podobnie jak u Islandczyków, również u Polaków można znaleźć różne narracje (po)kryzysowe. Wiele osób w 2008 i 2009 roku postanowiło wrócić do kraju. Byli to głównie pracownicy sektora budowlanego, w który kryzys uderzył bardzo mocno. W całym kraju wzrosło bezrobocie, co oczywiście dotknęło również część Polaków, którzy często z „przymusu”, czasem też z „wyboru”, zaczęli żyć na zasiłku. Wszyscy doświadczyli też inflacji i wzrostu cen produktów spowodowanych poważnym spadkiem wartości korony.
Kilkukrotnie słyszałem jednak historie, w których dominowała narracja typu „Kryzys? Jaki kryzys?” Z jednej strony, jest to związane z faktem, że Polacy znacznie rzadziej niż Islandczycy zaciągali kredyty w bankach, a więc konsekwencje zawirowań ekonomicznych nie były dla nich aż tak drastyczne. Z drugiej natomiast, jest to wynikiem porównywania kontekstu Islandii z Polską, w której kryzys – jak mi mówiono – „jest przecież ciągle”. Ponadto, niektóre z osób, które straciły wówczas pracę, nie miały większego problemu, aby znaleźć nową. Nie warto więc było wracać do kraju, w którym często (chociaż nie zawsze) to właśnie sytuacja ekonomiczna była przyczyną ich wcześniejszego wyjazdu. Czasem, lepszą strategią okazywało się po prostu przeczekanie burzy.
Oczywiście na ulicach Reykjaviku odczuwało się pewnego rodzaju nerwowość i oburzenie na rządzących. Zdarzało się, że ktoś z Polski usłyszał „to przez was i wasze wysyłanie pieniędzy do kraju”, ale były to raczej rzadkie przypadki. Winnych kryzysu znaleziono bardzo szybko, a ludzie postanowili wyjść na ulicę i zaprotestować. Byli wśród nich też Polacy, co pokazywało solidarność społeczną (ponad granicami) względem zaistniałej sytuacji. Polacy, tak jak Islandczycy, czuli się oszukani.
Dziś chyba wszystko wróciło już do normy. Niektóre z osób, które w trakcie kryzysu wyjechały do Polski, ponownie postanowiły przyjechać do Islandii. Podobnie jak zrobiło to wielu nowych Polaków, którzy wyspę dopiero poznają i dla których kryzys to raczej nieznana karta w historii tego kraju. Natomiast osoby, które w Islandii zostały – pomimo mniejszych lub większych problemów z jakimi mierzyli się w sytuacji kryzysu – są już dziś bardzo dobrze zintegrowane w coraz bardziej zróżnicowanym etnicznie i narodowo społeczeństwie Islandii.
Kryzys oznacza różne rzeczy dla różnych ludzi. Z pewnością jest wiele historii, doświadczeń i sposobów radzenia sobie z kryzysem. Z pewnością też, w trakcie prowadzenia dalszych badań pojawią się sprzeczności, tarcia i wzajemnie wykluczające się narracje różnych ludzi. Ale to właśnie na tym polega antropologia – na próbie zrozumienia i opisania tego typu różnorodnych narracji i praktyk.
Marek Pawlak
Komentarze, opinie lub własne historie proszę przesyłać na adres:
marek.pawlak@uj.edu.pl
O badaniach prowadzonych przez Marka Pawlaka dowiecie się więcej TU.