Dzień letniego przesilenia połączony z częściowym zaćmieniem słońca. I trzęsienie ziemi. O ile pierwsze dwa zjawiska występowały również na naszej planecie, to gdzieś ponad nami i nie byliśmy w stanie ich gołym naszym okiem dostrzec, odczuć, uzmysłowić sobie i doświadczyć – ale wstrząs ziemi był jak najbardziej odczuwalny. Z nagła, zaskakująco i przerażająco. Nie do opisania.
Najpierw dźwięk, uzmysławiasz sobie powoli, że słyszysz dziwny dźwięk i to nie jest samolot, nie jest samochód przejeżdżający drogą ani nawet quad, który warczy gdzieś za oknem, jest to stłumiony głęboki i narastający pomruk i zaraz za nim, czy też może razem z nim, nakładając się na niego, dzieje się aż jakby nierealny, dziwaczny ruch, który czuje twoje ciało, zanim jeszcze uświadomi go sobie umysł.
Zresztą te dwie rzeczy idą w parze, nie wiem, kiedy następuje uświadomienie, połączenie w jedno, ale gdy nastąpi ten nagły moment, w jakimś ułamku sekundy ty również łączysz się całą swoją istotą w jedno – ciało-umysł-i-duch, i nagle już wiesz co się dzieje, choć nie wiesz skąd, i nagle już jesteś w drzwiach swojego domu, wyskakując na zewnątrz.
Nie wiem, czy ktoś mnie tego uczył. Pierwotny odruch – znaleźć się poza domem. Poza tą naszą wcale nie tak bezpieczną, jak się okazuje, budowlą, która ma nam niby zapewniać schronienie i bezpieczny azyl.
Ale kiedy dzieją się rzeczy większe, nieogarnięte i niekontrolowane, wyskakujemy na łono naszej matki ziemi. Na której jesteśmy dopiero prawdziwie bezpieczni, na której nic na nas nie spadnie, nie przygniecie nas i nie zmiażdży. Na gołej ziemi nic nam nie grozi. Konie na łące nawet nie zwróciły uwagi, że ziemia się trzęsie.
To dziwne tak stać na zewnątrz przed swoim domem i czekać co się stanie. I nie mieć na nic wpływu, naprawdę na nic. Prędzej czy później i tak trzeba będzie wrócić do środka i próbować normalnie żyć. Nadal zwyczajnie, jak gdyby nic się nie stało i jak gdyby nic nie miało się stać, bo nic innego nie da się zrobić – ani niczemu zapobiec, ani się przed niczym zabezpieczyć, ani się nijak ochronić.
Trzeba po prostu wejść do domu i liczyć na to że to już koniec i więcej nie będzie. Że może dopiero za kilka lat, tak jak poprzednie trzęsienie było kilka lat temu. Wierzyć, że nie dzisiaj w nocy, nie kiedy będę spać, w moim pokoju położonym na dolnym piętrze, poniżej poziomu gruntu i przykrytym wyższą kondygnacją, z całą kuchnią nad głową, i dachem. Tam będę dzisiaj spała i nic na to nie mogę poradzić. Nic ode mnie nie zależy i nie wiem, co będzie tej nocy.
Tak jak zresztą nigdy nie wiem. To tylko dziś, wyjątkowo, sygnał z wszechświata pokazał mi, że zawsze wszystko niespodziewanie może się w moim życiu zdarzyć. W ciągu jednej sekundy.
Ale na razie wszystko jeszcze trwa.
Innri Jolanta