Lekcje islandzkiego prowadzone przez Joannę cieszą się dużą popularnością. Wiele osób ceni sobie sposób, w jaki uczy, a nietuzinkowe poczucie humoru dodaje jej lekcjom wyłącznie uroku. Mamy do Joanny tysiące pytań i mógłby z tego wyjść wywiad-rzeka, ale żeby jej nie zamęczać, wybraliśmy te, które dotyczą wielojęzyczności.
Iceland News Polska: Powiedz nam, w jakich językach śnisz, a w jakich liczysz w myślach?
Joanna Kraciuk: Zależy od osób, które się pojawiają w moich snach. Jak rodzina, to po polsku, jak znajomi, to po islandzku czy angielsku. Liczyć liczę albo po islandzku albo po polsku, zależy od humoru. No chyba że np. jestem w Norwegii i mówię po norwesku, to liczę po norwesku, w Chinach po chińsku itd.
INP: Czy Twoim zdaniem wystarczy rozumieć islandzki, a mówić to już niekoniecznie?
JK: Naturalne jest to, że na początku nauki języka rozumiemy więcej niż potrafimy powiedzieć. Wiele osób się tym zadręcza, ale tak jak wspomniałam, to jest naturalny proces, każdy tak ma, więc proszę się tym nie frustrować, a bardziej się cieszyć, że w końcu coś zaczynamy rozumieć – jest postęp!
A czy mówienie jest konieczne… Zależy od sytuacji, bo może ktoś pracuje na stanowisku, gdzie nie musi na islandzki odpowiadać? Natomiast podejrzewam, że zdecydowanej większości przyda się umiejętność mówienia. Raz, że się przyda, a dwa, że satysfakcja z nauki języka mocno wzrośnie, gdy zobaczymy, że tubylec zrozumiał, to co do niego mówimy.
Takie mam osobiste doświadczenie, z moją nauką języków obcych, ale także widzę tę satysfakcję u kursantów.
Ostatnio Szymek się pochwalił, że pół godziny rozmawiał z Islandczykiem w hotpocie. Mateusz zaś pogadał sobie… z policją (nie pytałam o czym).
Najbardziej cieszy mnie to, że chłopaki dopiero skończyli u mnie poziom 2 (Szymek) i 1 (Mateusz), a już gadają. Oczywiście zaznaczam, że to też ich własna robota, nie tylko moje kursy. Ale jak widać, mówić można już od poziomów dla początkujących, nie trzeba robić nie wiadomo ile kursów, żeby sobie z Islandczykami rozmawiać i mieć z tego satysfakcję.
Dlatego osobiście polecam też mówienie po islandzku.
INP: Na jakim etapie nauki islandzkiego obcokrajowiec zaczyna być rozumiany przez Islandczyków? Jakie warunki trzeba spełnić, żeby Islandczyk prawidłowo usłyszał to, co próbujemy wydukać?
JK: Obcokrajowiec może być zrozumiany od pierwszej lekcji, wiele zależy od tego, w jakim kontekście. Warunkiem, żeby nas zrozumieli jest w miarę dobra wymowa. Wielu nauczycieli nie zwraca na to uwagi, bo np. mają za wielu uczniów czy też sami są obcokrajowcami i nie słyszą swoich błędów. Ja zwracam na to dużą uwagę, bo to często główny powód, że ktoś nas nie rozumie. Możemy mówić źle gramatycznie, ale jeśli mamy dobrą wymowę, to nas zrozumieją.
I podobnie, jeżeli masz idealną gramatykę a mocno pokręconą wymowę… To Cię nie zrozumieją.
Dlatego na kursach czuwam nad wymową kursantów poprzez m.in. sprawdzanie jej dzięki zadaniom domowym (kursant nie tylko pisze odpowiedź, ale także proszony jest o nagranie się). Podczas konsultacji monitoruję, czy wszyscy, którzy biorą w nich udział, mówią zrozumiale. Poza tym nauczanie skupiające się na gramatyce prowadzi do blokad w mówieniu, ale to już inny temat.
INP: Co według Ciebie jest najważniejsze w islandzkiej wymowie? Jak ją ćwiczyć i jak się nie złościć, gdy się nie zostanie zrozumianym?
JK: Jeżeli chodzi o wymowę, to chciałabym mocno zaznaczyć, że nie musi ona wcale być idealna, żeby być rozumianym. Ale nie możemy języka islandzkiego czytać po polsku, bo wyjdzie coś, co nie będzie islandzkiego w żaden sposób przypominało. Możemy robić kilka błędów w wymowie i będzie ona dalej zrozumiała, ale nie możemy robić wszystkich możliwych błędów naraz!
Znam taką sytuację, że pewna osoba oskarżała Islandczyków o rasizm, bo „nie odpowiadali na jej pytania i nie chcieli z nią rozmawiać”. Okazało się, że jej wymowa była tak spolszczona, że nawet ja, z moim wieloletnim doświadczeniem słuchania islandzkiego w stylu polskim, nie rozumiałam, co mówi. Nie twierdzę, że na Islandii nie ma rasistów, w każdym kraju są, ale czasami (a nawet często) trzeba się zastanowić, czy nie ma jakiegoś innego wytłumaczenia takiego zachowania. A więc co zrobić, jeżeli ktoś mnie nie zrozumie? Polecam potraktować to na chłodno. Przeanalizować, czy na pewno chodziło o wymowę czy może o coś innego. Powody mogą być różne:
– Może po prostu ktoś nie dosłyszał, dlatego pyta się „Ha?” (Co?). Jestem native speakerem islandzkiego, a i tak zdarza mi się nie dosłyszeć, co ktoś powiedział, albo ktoś mnie nie zrozumie. Dlatego nie trzeba się zamykać, gdy usłyszycie swoje pierwsze „ha?!”.
– Pomyśl też, czy po prostu nie mówisz za szybko – częsty błąd, który zauważyłam u siebie i osób przychodzących na zajęcia, to przekonanie, że aby zabrzmieć „jak tubylec”, trzeba w danym języku mówić szybko. A właśnie często spowolnienie i wyraźne wymawianie wszystkich słów pomoże drugiej osobie Cię zrozumieć, zwłaszcza, jeżeli Twoja wymowa jest „nieidealna”. Bo niepoprawna wymowa plus szybkie mówienie może być dla Islandczyka trudna do zrozumienia (tak naprawdę dla każdego człowieka).
Jeżeli jednak uważasz, że problemem jest Twoja wymowa, zapytaj znajomego Islandczyka, czy dobrze wymawiasz dane słowo. Jeżeli nie masz takiej możliwości, to polecam, aby się nagrywać i porównać to z wymową z np. filmów z ruv.is. Kolejny trik to tak zwany „shadowing”, czyli powtarzanie zdań po native speakerach na głos, coś co na moim kursie robimy na każdej lekcji. Dzięki temu nie tylko ćwiczysz poprawną wymowę, ale także przyzwyczajasz się do mówienia w języku islandzkim. Bo wymaganie od kogoś, aby po samym przerobieniu podręcznika zaczął dobrze mówić, to tak jak wymaganie, aby po przeczytaniu książki o samolotach od razu takim samolotem poleciał! Szaleństwo! A niestety wiele osób ma wobec siebie takie takie wymagania. Ktoś może myśleć o sobie, że nie ma zdolności, bo po kursie, który skupiał się głównie na przerobieniu podręcznika, czyli w zasadzie na czytaniu, nie potrafi mówić. Powiem tak – nie potrafisz mówić, bo nie ćwiczyłeś lub nie ćwiczyłaś mówienia, a nie dlatego, że nie masz talentu do języków.
INP: Będąc osobą wielojęzyczną, co uważasz za najtrudniejsze, a co najłatwiejsze w przyswajaniu języków?
JK: Tak jak każdy mam tremę, gdy dopiero zaczynam mówić w jakimś języku. Tyle, że ja wiem, że każdy ma tremę i jest to normalne, ale nie pozwalam, aby to stanęło na mojej drodze do lepszej znajomości języka. No i czasami spotkam nieprzyjemnych ludzi – w Norwegii pewien starszy pan zapytał mnie po norwesku, w jakim to języku mówię. Odpowiedziałam, że po norwesku. Wyśmiał mnie i rzekł, że to „na pewno nie jest norweski”. Takie średnioprzyjemne osoby spotkasz w każdym kraju. Nie wolno jednak pozwolić, aby miało to wpływ na przygodę z językiem. Warto wspomnieć że 99% spotkanych przeze mnie Norwegów myślało, że jestem z północy Norwegii (bo mam akcent islandzki, a północny norweski bardziej przypomina staronordycki, z którego islandzki się wywodzi) albo mnie chwaliło za znajomość norweskiego.
Często byli zainteresowani, dlaczego uczę się norweskiego, skąd jestem itd., i dzięki temu nawiązywałam ciekawe znajomości i powoli zakochiwałam się w kraju, którego na początku nie lubiłam. Dlaczego nie lubiłam Norwegii? A to już inna historia. Powiem jednak, że im lepiej umiałam norweski, tym bardziej zaczynałam lubić Norwegów i ich kraj.
A co jest najłatwiejsze?… Wszystko! Generalnie myślę że jeżeli masz dobre podejście, to nauka języka kojarzy Ci się z czymś przyjemnym – odkrywaniem nowych słów, nowej kultury i spojrzenia na świat.
INP: Twoja metoda i podejście do nauki języka obcego jest dość szczególne. Skąd taki pomysł?
JK: Pomysł przyszedł z potrzeby. Sama uczyłam się języka chińskiego „tradycyjnie” przez dwa lata na uczelni. Dzień w dzień klepaliśmy podręcznik, a ja sumienna uczennica, wkuwałam wszystko, bo bardzo chciałam ładnie mówić po chińsku.
Pomimo bardzo dobrych ocen – licencjat ukończyłam z oceną 9/10 – po dwóch latach wciąż miałam problem z podstawową konwersacją. To zapoczątkowało moje poszukiwania sposobów, które zapewniają efektywną naukę. Okazało się, że nauczanie gramatyki wyrządza wiele szkód, i że efektywniej i naturalniej dla naszego mózgu uczymy się języka z kontekstu. Dlatego tak ważne jest urozmaicanie nauki różnymi materiałami, w których widać, jak język jest używany na co dzień. Ważne jest też, aby nie skupiać się na gramatyce i na je podstawie budować zdania. Lepiej jest uczyć się pełnych, praktycznych wypowiedzi i od razu ich używać. Dzięki temu szybciej się uczymy, nie mamy blokad przy mówieniu, a to bardzo motywuje do dalszej nauki. Wypróbowałam to podczas pobytu w Chinach i w kilka miesięcy nauczyłam się więcej niż przez te dwa lata.
Ktoś mógłby powiedzieć, że zmarnowałam te dwa lata… Ja też tak początkowo myślałam, a teraz rozumiem, jak bardzo mi to pomogło w dalszym uczeniu się języków i ich nauczania. Nikt mi teraz nie wmówi, że trzeba się skupiać na gramatyce, bo to jest fajne w teorii, daje wyczucie struktury języka, ale problem jest taki, że gdy w końcu przychodzi czas na mówienie, to budowane przez nas zdania są sztuczne, myślimy słowo po słowie, jak je odmieniać, a to podczas rozmowy nie jest możliwe z kilku powodów:
– Nie ma na to czasu – rozmowa toczy się szybko, nikt nie będzie czekał dziesięciu minut, aż złożysz „poprawne” zdanie. Można tak robić, aby coś napisać, ale w przypadku rozmowy po prostu nie będziesz nadążać.
– Włączy się blokada – do analizowania poprawnej odmiany wszystkich słów w danym zdaniu i zastanawiania się nad odpowiednim trybem większość z nas będzie potrzebować… kartki, bo to jest za dużo informacji, których nie da się szybko poukładać w głowie. Stosując takie podejście, traktuje się język jak matematykę, a on matematyką nie jest. Albo coś umiesz powiedzieć, albo nie. Dlatego praktyczniej jest uczyć się pełnych zdań i ich łączenia. Zaczniesz szybko rozmawiać, będziesz czerpać większą satysfakcję z nauki języka i może najważniejsze – nie będziesz się niepotrzebnie męczyć i zastanawiać, co z Tobą nie tak, że ten język nie wchodzi Ci do głowy. Nie wchodzi, bo metoda, której używasz jest zła, i tyle!
INP: Jakiej grupie wiekowej polecasz Twój sposób nauczania?
JK: Każdemu, oprócz dzieci. Na zajęciach uczę islandzkiego kompleksowo, a w to wchodzą przekleństwa i różne wyrażenia, które nie są odpowiednie w tej grupie wiekowej.
INP: Jak to jest pracować m.in. za pośrednictwem mediów społecznościowych i szerzyć wiedzę dzięki platformom społecznym?
JK: Myślę, że trzeba być dość silnym psychicznie i nie skupiać się za bardzo na statystykach i polubieniach czy liczbie obserwujących. Ważniejsze jest, aby tworzyć treści, które sami uważamy za wartościowe, a to przyciągnie odpowiednie osoby.
INP: To teraz kilka słów o Tobie samej. Skąd pasja do języków? Iloma językami się posługujesz i na jakim poziomie?
JK: Jestem z natury ciekawa, o czym ludzie rozmawiają. I tak samo dużą motywacją do nauki jest możliwość rozmawiania z osobami, z którymi inaczej nie porozmawiałabym, gdyby nie język. Nelson Mandela powiedział: „Jeśli mówisz do człowieka w języku, który rozumie, trafiasz do jego głowy. Jeśli mówisz do niego w jego języku, trafiasz do jego serca”. Nawet jeśli znasz angielski, to Islandczyk i tak kompletnie inaczej będzie Cię odbierał, jak dowie się, że uczysz się jego języka. Chińczycy zapraszali mnie do siebie do domu na obiady, a Norwegowie kompletnie inaczej traktowali, Hiszpanie natomiast chcieli prowadzić ze mną kilkugodzinne konwersacje po zwykłym „Hola, un capuccino por favor”. Czy mogłam w tych krajach używać angielskiego? Mogłam, ale moje podróże byłyby uboższe w nowe znajomości i unikatowe doświadczenia.
To raz, a dwa – sama nauka jest bardzo łatwa w takim sensie, że każde słowo to swojego rodzaju „level up”. To nie tak jak matematyka, gdzie musisz znać dodawanie i odejmowanie, zanim przejdziesz do algebry. W języku nie ma reguł, każdy może się uczyć tego, co mu na daną chwilę potrzebne. Jedno z pierwszych poznanych norweskich słów to „fordøyelse”, czyli trawienie. Dlaczego? Bo akurat studiowałam po norwesku weterynarię, a w ogóle nie znałam tego języka, więc uczyłam się z wykładów i rozmów przyjaciół. Rozmowy na początku były niezrozumiałe, łatwiej mi było łączyć mowę wykładowcy z tym, co było napisane w prezentacji Power Point. I to jest w porządku, bo nauka języka obcego jest sprawą indywidualną. Mechanik będzie potrzebował innego słownictwa niż osoba, która sprząta. Te potrzebne im słowa w podręczniku pojawiłyby się dopiero na poziomie 4 czy 5. I co, przerobisz kilka podręczników, żeby w końcu dojść do tego, co jest potrzebne? Dlaczego nie zacząć od tego, co potrzebne?
To właśnie moje podejście – ucz się tego, co jest dla ciebie praktyczne, a będziesz mieć o wiele większą satysfakcję z nauki i szybciej zobaczysz postępy, niż wtedy, gdy będziesz się uczyć wszystkiego naraz.
A oto moja znajomość języków:
– native speaker: islandzki, polski,
– bez problemu mówię i mogę w tym języku pracować czy studiować: norweski, angielski
– poziom komunikatywny: chiński
– pogadam o prostych rzeczach: hiszpański, japoński
A do tego dzięki znajomości norweskiego i islandzkiego rozumiem szwedzki i duński.
INP: Czy miałaś już okazję wypróbować znane Ci języki w krajach ich pochodzenia?
JK: Tak, w Chinach, Norwegii, Japonii, Hiszpanii. A w Danii na przykład przekształcałam swój norweski na duńsko-podobny i jakoś to szło.
INP: Twoje filmiki nauczające islandzkiego mają duże zasięgi. Docierasz do ludzi w łatwy i przyjemny sposób. Jakie metody, niewymuszające godzin ślęczenia nad książkami, jeszcze polecasz?
JK: Tak bardzo bym chciała, żeby wszyscy zrozumieli, że nauczanie z samym podręcznikiem jest przestarzałą formą nauczania. Naprawdę nie musi być nudno, żeby było efektywnie! To że tak robi się w szkole, nic nie znaczy. Przypomnij sobie, jakie efekty przyniosła nauka języka w szkole, ile osób po np. 10 latach nauki j. angielskiego swobodnie się nim posługiwała? Możesz siedzieć nawet 50000 godzin nad książką i da to niewiele, bo musisz mieć kontakt z żywym językiem, żeby osłuchać się z wymową, która różni się od tego, co widzisz na papierze. MUSISZ oglądać filmiki w tym języku, słuchać piosenek, ćwiczyć mówienie i rozmawianie, słuchać rozmów Islandczyków. Na swoich kursach właśnie z takich materiałów korzystam, mamy m.in. rozmowy z Islandczykami na ulicy, także specjalnie przygotowane skecze dla poziomu 1. Do tego dochodzi dostęp do konsultacji, gdzie właśnie rozmawiamy po islandzku z kursantami.
A co z gramatyką? Gramatyka na starcie powinna być zakazana. Są nawet specjaliści, którzy w ogóle zabraniają uczyć gramatyki. To przez tak zwany automonitoring – jeżeli uczysz się gramatyki, to zaczynasz myśleć o tym, co masz powiedzieć, zamiast to po prostu powiedzieć. To prowadzi do tak zwanej blokady przy mówieniu, którą dużo osób zna z własnego doświadczenia. Na moich lekcjach jest może 5% gramatyki, reszty uczymy się pełnymi schematami, zdaniami i już na samym początku dowiadujemy się, jak te elementy łączyć. Dzięki temu można szybko zacząć budować i łączyć zdania oraz od razu zacząć mówić!
INP: Bardzo dziękujemy za rozmowę! Takk fyrir oraz sjáumst á námskeiðinu þínu (Dobrze? Jak nie, to od razu popraw).
JK: Takk fyrir mig! – Dziękuję (za siebie)!