Były premier Sigmundur Davíð Gunnlaugsson uważa, iż włamano się na jego komputer, a informacje w nim znalezione przekazywano wierzycielom upadłych banków. Polityk poinformował o tym podczas spotkania komitetu centralnego Partii Postępu, jednak nie wszyscy wierzą w prawdziwość jego słów.
Gunnlaugsson powiedział uczestnikom spotkania, że podjęto liczne próby zhakowania jego komputera. Miał powiedzieć: „Wiem, że włamano się do mojego komputera”. Zezwolił także na zbadanie oprogramowania przez przedstawiciela ds. bezpieczeństwa administracji.
Prawo islandzkie uznaje włamanie do komputera polityka za poważne wykroczenie, jednak, jak poinformował Visir, przestępstwa nie zgłoszono na policję. Członkowie sztabu odpowiedzialnego za bezpieczeństwo w biurze premiera powiedzieli portalowi Kjarninn, że choć Gunnlaugsson zlecił zbadanie systemu w kwietniu 2016 roku, nie odkryto żadnych prób włamania.
Były premier stwierdził także, iż kilkukrotnie, podczas jego zagranicznych wycieczek, wierzyciele islandzkich banków zagranicznych próbowali się z nim prywatnie skontaktować w celu rozwiązania problemów z bankowością. Potwierdził to asystent Gunnlaugssona, Jóhannes Þór Skúlason.
Swój sceptycyzm co do włamania wyraził ekspert ds. bezpieczeństwa komputerowego, Theódór Gíslason.
– Tę opowieść o włamaniu traktuję trochę jak science fiction. Istnieje naprawdę duża szansa, że jeśli doszło do włamania, to zostają po nim wyraźne ślady – wyjaśnił informatyk w wywiadzie dla stacji Rás 2.
– W zdecydowanej większości przypadków, atak hakerów opisany przez premiera niewątpliwie zostawiłby po sobie ślady. Próby włamania do komputera wysoko postawionego polityka wymagałyby złamania całego szeregu zabezpieczeń.
– Bardzo trudno jest przejąć kontrolę nad komputerem, nie uruchamiając przy tym mnóstwa alarmów w systemie zabezpieczeń. Dlatego takie doniesienia warto traktować z rezerwą – dodał Gíslason.
Ilona Dobosz