Ekipy ratunkowe w bardzo trudnych warunkach doprowadziły w bezpieczne miejsce grupę czternastu osób z lodowca Öræfajökull. „Prawie przez całą drogę mieliśmy może dziesięć do piętnastu metrów widoczności. Jeśli więc jeden z samochodów odjechałby za daleko, byłby właściwie stracony. Śnieg był bardzo mokry, a w drodze powrotnej napadało go jeszcze więcej” – mówi Sigfinnur Mar Þrúðmarsson, ratownik z Björgunarfélag Hornafjarðar.
Dwunastoosobowa grupa z Polski wraz z dwoma islandzkimi przewodnikami wyruszyła na Hvannadalshnjúkur o trzeciej w nocy w czwartek. Wczoraj po południu grupa była już na podejściu, kiedy uległ awarii ich sprzęt GPS. Widoczność była bardzo słaba, więc grupa zatrzymała się przy kalderze Öræfajökull i o czwartej wezwała na pomoc ekipy ratunkowe. Dobrze wyposażone ekipy ratunkowe na czterech skuterach śnieżnych wyruszyły w drogę i odnalazły grupę o jedenastej w nocy.
„Zdecydowano o przeczekaniu w namiotach najgorszych warunków” – mówi Jens Olsen, wiceprezes Björgunarfélag Hornafjörður.
„Wiatr wiał z prędkością około dwunastu-szesnastu metrów, z gwałtownymi porywami. Widoczność była zerowa” – dodaje Jens.
O piątej nad ranem przybyło więcej osób na skuterach śnieżnych. Ekipy ratunkowe zbliżyły się na tyle, że można było przetransportować ludzi do samochodów.
„Do Hermannaskarð, gdzie spotkaliśmy grupę, jechaliśmy około ośmiu godzin, a z powrotem mieliśmy około sześciu godzin. Ale warunki były tak fatalne, że dotarcie na lodowiec zajęło nam około dwóch godzin więcej” – opowiada Jens. „Grupa była bardzo zziębnięta i wyczerpana. Trzeba było więc po prostu zabrać wszystkich samochodem na dół” – mówi Sigfinnur.
W południe pierwsza część grupy dotarła do Hafnar w Hornafjörður, gdzie utworzono punkt pierwszej pomocy. Ostatni członek grupy dotarł tam o godzinie 15:00.
W akcji wzięli udział ratownicy z Mosfellsbær, w sumie 140 osób.
Árni Tryggvason od 42 lat jest członkiem ekipy ratunkowej i przewodnikiem górskim.
„Największym niebezpieczeństwem dla alpinistów jest przecenianie siebie i niedocenianie sytuacji. Gdy te dwie rzeczy idą w parze, można wpaść w poważne kłopoty” – mówi Árni.
„Możliwe, że sprawy można było załatwić inaczej. Czy zepsuło się jedno urządzenie GPS? Czy nie było innego? Większość ludzi ma dziś telefon, w którym można dokładnie ustawić lokalizację, korzystając z mapy i innych aplikacji. Zawsze więc widać, gdzie się jest. Czy mieli kompas? W kompasie nie wyczerpie się bateria” – mówi Árni. „Istnieją grupy turystyczne, w których liderzy nie mają wystarczająco silnego zaplecza, aby poradzić sobie z sytuacją. W rezultacie dochodzi do tragicznych wypadków” – dodaje.
Na podstawie artykułu RUV / ruv.is