Kłusownicy, którzy rozbili obóz w kabinie ratowniczej w odległej części Hornstrandir na Fiordach Zachodnich po to aby „zabić wszystko co się rusza”, zostali przetransportowani na miejsce przez lokalną firmę Strandferðir. Przedstawiciele firmy oświadczyli, że nie mają ani nie mieli żadnego związku z mężczyznami. Jednak po dalszym dochodzeniu okazało się, że członkowie Strandferðir spędzili 24 godziny z kłusownikami.
Strandferðir wydała komunikat prasowy, w którym napisano, że firma zajęła się tylko transportem tych ludzi. Jednak Rúnar Óli Karlsson, jeden z właścicieli firmy Borea Adventures, której statki pływają w okolice Hornstrandir i który to złapał kłusowników na gorącym uczynku, uważa, że oświadczenie firmy nie jest prawdziwe. Dodał on także, że kapitanowie dwóch łodzi należących do Strandferðir przybyli na miejsce w piątek i spędzili z kłusownikami co najmniej 24 godziny. Dowodem dla niego jest to, że widział jak jeden z nich pił z nimi kawę.
Karlsson powiedział, że spółka ponadto transportowała do rezerwatu przyrody ludzi z bronią w ręce czasie, gdy polowania są zabronione. W tym obszarze obowiązuje jednak całkowity zakaz polowań, który nie dotyczy tylko właścicieli ziemi.
– Jeśli dwaj kapitanowie zauważyli, że ich klienci jechali na nielegalnie polowanie powinni zgłosić to policji i odstawić ich z powrotem do portu – powiedział Karlsson.
Właściciel ziemi w Hornstrandir – Ingvi Stígsson potwierdził w rozmowie z mbl.is, że kłusownicy nie mieli pozwolenia na to aby polować w okolicy.
Dodatkowo, każdy przybywający na teren rezerwatu przyrody Hornstrandir musi zostać zarejestrowany oficjalnie w Agencji Środowiska, jednak mężczyzn, którzy odwiedzili rezerwat w miniony weekend nikt nie zgłosił.
O kłusownikach pisaliśmy także w artykule: Kłusownicy na Fiordach Zachodnich.
m.m.n.