Urząd Imigracyjny zakazał uchodźcom przebywającym w Arnarholt poruszania się poza ściśle wyznaczoną trasą. Zdaniem niektórych, takie ograniczenie jest naruszeniem prawa.
Okazuje się także, że dodatkowe zajęcia (w tym lekcje języka islandzkiego), z myślą o których powstał ośrodek, nigdy się nie odbyły.
Jak donosi Stundin, mieszkańcy ośrodka dla uchodźców w Arnarholt otrzymali jasne wytyczne z Urzędu Imigracyjnego, mówiące o tym, którędy mogą się poruszać podczas półgodzinnej wędrówki na pobliski przystanek autobusowy.
Na ogłoszeniu pojawia się informacja: „Prosimy, abyście idąc na przystanek trzymali się zaznaczonego na czerwono szlaku i nie naruszali terenów prywatnych. Wkraczanie na teren prywatny będzie ukarane”.
Urząd Imigracyjny nie jest jednak uprawniony do ścigania przestępstw. Takie prawo ma prokurator krajowy, prokurator rejonowy oraz policja. Co więcej, twórcy ogłoszenia napisali, że zboczenie z zaznaczonej na czerwono trasy jest przestępstwem. Na mapie znajdują się jednak zarówno tereny prywatne, jak i publiczne.
Islandzkie prawo pozwala wszystkim na chodzenie po terenie nieogrodzonym i niezabudowanym. W świetle tych przepisów, Urząd Imigracyjny nie ma prawa karać uchodźców za nietrzymanie się wyznaczonego szlaku. Samo ustanawianie takiej trasy może już być uznane za nielegalne.
Jak informował Reykjavik Grapevine, w prawie wszystkich ośrodkach dla uchodźców warunki są gorsze nawet niż w islandzkich więzieniach. W Arnarholt miały odbywać się lekcje języka islandzkiego oraz inne zajęcia, jednak, jak twierdzą mieszkańcy, nigdy do tego nie doszło. Obrońca praw uchodźców Toshiki Toma uważa, że zachowanie urzędu jest celowe.
– Myślę, że chcą po prostu odizolować tych ludzi, aby społeczeństwo nie wiedziało, w jakich warunkach naprawdę żyją – powiedział reporterom.
Ilona Dobosz