Warto pamiętać, że „niepewność” i żółty alert w żadnym wypadku nie oznacza, że należy martwić się wybuchem wulkanu. W przypadku sytuacji na Reykjanes dziś znaczy to przede wszystkim, że obrona cywilna wykorzystuje maksimum swoich możliwości.
W ostatnich dniach, a konkretnie od 21 stycznia, na półwyspie Reykjanes, gdzie znajduje się rozległy system wulkaniczny zaobserwowano zwiększoną liczbę trzęsień ziemi, tzw. rój, co akurat – ze względu na położenie półwyspu na styku płyt tektonicznych – nie jest tam niczym wyjątkowym. Powodem do niepokoju jest fakt, że wraz z rojem trzęsień, poziom gruntu zaczął się wyraźnie unosić. Dodatkowo, pionowy ruch ziemi scentralizował się w okolicy wzgórza Þorbjörn, wznoszącego się nad miejscowością Grindavik z jednej i atrakcją turystyczną Blue Lagoon z drugiej strony. Te dwa zjawiska występujące równocześnie są najczęściej sygnałem zbliżającej się erupcji wulkanu. Dlatego rejon ten podniesiono do kodu żółtego, który oznacza wzmożoną gotowość do działań kryzysowych, w tym ewakuacji terenu.
Na obecną chwilę trudno powiedzieć cokolwiek więcej. Trzęsienia i ruch ziemi może, ale nie musi oznaczać wybuchu wulkanu. Gdyby podobne rzeczy działy się w innej części wyspy – na przykład centralnej, oddalonej od cywilizacji – kodu żółtego prawdopodobnie w ogóle by nie było. Obrona cywilna Islandii w tym przypadku raczej „dmucha na zimne”. Bliska odległość dużej miejscowości, międzynarodowego lotniska i atrakcji turystycznej dziennie odwiedzanej przez średnio półtora tysiąca osób, spowodowała, że nawet najmniejsza szansa wybuchu wulkanu w tej okolicy, postawiła w stan gotowości geologów, wulkanologów, policję i sztaby kryzysowe.
To, co dziś wiemy na pewno, to że kilka stacji GPS zainstalowanych przez Instytut Nauki o Ziemi Uniwersytetu w Islandii i HS Orka (elektrowni geotermalnej) na półwyspie Reykjanes od początku roku 2020 zanotowało wyraźne podniesienie się gruntu, o nawet 2 centymetry. Potwierdził to obraz z satelity InSAR, który pozwolił też zresztą skoncentrować uwagę na wzgórzu Þorbjörn.
Co więcej, rój trzęsień ziemi o sile M3 i więcej rzeczywiście w tej okolicy występuje nieprzerwanie od 21 stycznia. Wczoraj niemal na sto procent wykluczono, że trzęsienia ziemi są związane z ruchami płyt tektonicznych – mamy więc do czynienia z przemieszczaniem się magmy.
Czy to oznacza erupcję? Nie. Magma przemieszczać się może kilometry pod powierzchnią ziemi bez finału w postaci erupcji. Pod ziemią może powstać tzw. dajka, czyli skalne ciało wynikające z intruzji magmy niezgodnej z warstwami skalnymi, ale bez jej wypłynięcia na powierzchnię. Może powstać sill (intruzja zgodna z warstwami skalnymi). Może nie powstać nic.
Co jednak, jeśli do erupcji jednak dojdzie? Najprawdopodobniej będzie to szczelinowa erupcja wylewna, spokojna i „dyskretna”, jak erupcje typowe dla Reykjanes opisuje Islandzkie Biuro Meteorologiczne. To, co wiemy o erupcjach większości wulkanów, wiemy z ich historii. Historia Reykjanes pokazuje więc, że dla półwyspu charakterystyczne są tzw. „pożary”, czyli długotrwające, niewielkie erupcje, pojawiające się w interwałach. Podczas ostatniej historycznej erupcji w XIII wieku takich interwałów było 12 (mówimy o latach trwania). Duże erupcje (z wyrzutem tephry i strumieniem lawy większym niż pół kilometra sześciennego) są dla tego obszaru nieznane.
Tego typu erupcje nie stanowią większego zagrożenia dla ludzi, zwierząt czy transportu samolotowego, jak to było w przypadku erupcji Eyjafjallajokull, którą dziś wszyscy wspominają. Zagrożone będą raczej budynki, ulice – to z powodu powstających szczelin i trzęsień ziemi. Plany ewakuacyjne, ze względu na bliskość miasteczka i atrakcji turystycznych, muszą więc zostać przygotowane.
Póki co, pozostaje czekać i obserwować. Na terenie Reykjanes zainstalowane zostaną dodatkowe czujniki GPS, dla jeszcze dokładniejszej obserwacji.
Kaśka Paluch, icetry.pl