W ubiegłym tygodniu potwierdzono przypadek trzęsawki u owiec w gospodarstwie Stóru-Akrar w Skagafjörður w północnej Islandii, informuje mbl.is. Islandzki Urząd ds. żywności i weterynarii pracuje od tego czasu nad prognozowaniem dalszego rozprzestrzeniania się tej choroby.
Trzęsawka owiec jest śmiertelną, neurodegeneracyjną chorobą, wywoływaną przez priony. Dotyka ona owce, a czasem kozy. Wydaje się, że choroba ta nie jest przenoszona na ludzi.
Według encyklopedii britannica.com: „Trzęsawka owiec ma długi czas inkubacji, zwykle od około 18 miesięcy do pięciu lat po zakażeniu. Pierwsze oznaki to zwykle zmiany w zachowaniu, takie jak ogólna lękliwość i nerwowość. W miarę postępu choroby zwierzę traci na wadze i słabnie, zaczyna występować drżenie głowy i szyi. Później traci koordynację mięśniową i zaczyna się ocierać lub drapać o przedmioty, ścierając futro. Choroba nieuchronnie prowadzi do śmierci w ciągu jednego do sześciu miesięcy. Nie są znane żadne metody leczenia”.
Na porannym spotkaniu rządu minister rybołówstwa i rolnictwa Kristján Þór Júlíusson przedstawił sprawozdanie na temat stanu pogłowia.
„Wiadomości te są poważnym ciosem” – napisał w poście na rządowej stronie internetowej. „Wydałem jasne polecenia dla ministerstwa i Urzędu ds. żywności i weterynarii. Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, aby wesprzeć rolników na tym obszarze” – dodał.
Pierwsze wyniki sugerują, że trzęsawka jest podejrzewana u owiec w trzech gospodarstwach, ale ostateczne dane nie są jeszcze znane. Na tym obszarze, ograniczonym do półwyspu Tröllaskagi, oznaczonym na mapie numerem „10”, od 2000 roku nie odnotowano przypadku tej choroby.
„Całkowita liczba owiec, które muszą zostać poddane ubojowi, nie jest wiadoma, ale istnieją silne przesłanki, że będzie ona znaczna” – czytamy w oświadczeniu na stronie internetowej rządu.
Urząd ds. żywności i weterynarii wydał oświadczenie, że nie ma żadnych oznak, iż istnieje jakiekolwiek ryzyko dla ludzi, którzy stykają się z zakażonymi owcami lub spożywają produkty owcze, czy to mięso czy mleko. Ani konsumenci, ani rolnicy, ani pracownicy ubojni nie są narażeni na ryzyko.
Monika Szewczuk