Niedługo po inwazji na Ukrainę Rosja rozpoczęła ofensywę na Mariupol. Gdy nadleciały pierwsze bombowce, ta rodzina była w domu, jedli obiad. Przez kolejne dwa dni ukrywali się na klatce schodowej bloku, w którym mieszkali. „Spaliśmy z naszym małym dzieckiem na korytarzu. Kiedy w pobliżu naszego domu rozpoczęło się bombardowanie na dużą skalę, strażacy zaczęli przeprowadzać kobiety i dzieci do schronu” – mówi uchodźczyni.
Rodzina przebywała w schronie krótko, gdy tam również doszło do bombardowań. Następnie przewieziono ich do szpitala położniczego, gdzie większość czasu spędzili w piwnicy. 9 marca na szpital spadły bomby. „Dosłownie piętnaście minut wcześniej byłam z dzieckiem na drugim piętrze. Podawano małej kroplówkę, bo była chora, a ja miałam bardzo silne przeczucie, że coś się stanie i chciałam uciec do schronu. Nie mogłam się doczekać, kiedy skończy się kroplówka. „Zniszczenia wystąpiły głównie na drugim piętrze szpitala, były tam kobiety, które miały rodzić, a także te, które w tym czasie rodziły”. „Moja koleżanka, sąsiadka z bloku, była w tym szpitalu i poroniła w ósmym miesiącu ciąży. Odniosła takie rany, że straciła dziecko”.
Po tym bombardowaniu rodzina została wysłana do innego szpitala, ale wkrótce zbombardowano tam pobliskie domy i w szpitalu zaczęto przyjmować rannych. „To najczęściej byli ludzie, którzy stracili nogi i ręce. Sytuacja w mieście była bardzo zła, nie było żadnych leków, ponieważ z powodu oblężenia nie można było niczego dostarczyć”.
W szpitalu nie było miejsca dla wszystkich, więc musieli ponownie szukać schronienia w szpitalu położniczym, gdzie jeszcze była woda pitna i jedzenie. „W ruinach szpitala było bardzo zimno, minus 11 stopni. Spaliśmy w piwnicy w ubraniach i moje dziecko zachorowało”.
Nieco ponad dwa tygodnie później Rosja przejęła kontrolę nad szpitalem, a rodzinie nie pozwolono wyjść na zewnątrz. „Kiedy zdałam sobie sprawę, że nie mogę nakarmić dziecka, już tylko modliłam się, żeby nas stąd zabrano.
Rosyjscy wojskowi mówili nam, że możemy udać się tylko na terytorium Rosji. Pojechaliśmy więc do dalekich krewnych na południu Rosji. „Ci ludzie kompletnie nie wierzyli nam, że armia rosyjska zbombardowała i zajęła Mariupol”.
Z Rosji rodzina przedostała się do Estonii i rozważała wyjazd do Niemiec, ale mówiono im, że sytuacja tam jest zła. Usłyszeli, że stosunkowo niewiele osób uciekło na Islandię i postanowili wydać ostatnie pieniądze na bilety lotnicze tutaj. Niewiele wiedzieli o kraju i nikogo tu nie znali. Teraz uchodźczyni mówi, że czuje się już bezpiecznie i jest wdzięczna za przyjęcie. „Wynajmujemy mieszkanie, mąż dostał pracę, niedługo ja też zacznę pracować”.
„Mariupol to było duże miasto z pół milionem mieszkańców. Życie ich wszystkich legło w gruzach” – mówi uchodźczyni.
Na podstawie artykułu RUV / ruv.is