Czy największa nawet pasja może obrodzić zbudowaniem ponad 400 modeli łodzi i statków, gdzie duża z nich część znajduje potem przystań w muzeum? Może! Do tego modelarz, pasjonat, niegdyś rybak i kapitan, który zbudował te modele otrzymuje wysokie odznaczenie państwowe od prezydenta kraju.
Muzeum Łodzi Grímura Karlssona otwarto 11 maja 2002 roku. Znajduje się w nim ponad 130 modeli łodzi i statków obrazujących historię islandzkiej floty rybackiej oraz zmiany w budowie jednostek od roku 1860. Muzeum mieści się w Reykjanesbaer w kompleksie Duus. Jest to najstarszy budynek portowy, który zbudowano na polecenie duńskiego kupca Hansa Petera Duusa w 1877 roku.
Można tam też znaleźć Galerię Sztuki i Muzeum Dziedzictwa Reykjanes. Duushús można zwiedzać w dni robocze w godzinach 11:00–17:00, a w weekendy od 13:00 do 17:00. Wstęp jest bezpłatny.
Do obejrzenia wystawy modeli statków zachęcił nas sam Grímur Karlsson, z którym spotkaliśmy się, żeby porozmawiać o jego pasji.
Zaczął on budować modele 30 lat temu. Z każdym wiąże się ciekawa opowieść.
„Nie buduję statku tylko po to, żeby zbudować. Zawsze jest jakaś historia. Wszystkie moje statki mają historię” – powiedział nam Grímur.
Modele są zbudowane z różnych rodzajów drewna, które sprowadzał dla niego z zagranicy kolega produkujący meble. Na przykład do kadłubów używał południowoamerykańskiej abaki. Jest podobna do mahoniu, ale nie tak twarda. Bywało, że na kawałek właściwej deski czekał czasem i pół roku. Eksperymentował też z innymi rodzajami drewna. Modele powstawały głównie na podstawie zdjęć, a w niektórych przypadkach z rysunków technicznych.
Zdjęcie Grímura z modelem Helga EA2 przy wejściu do muzeum. Nieopodal zdjęcie z Kawalerskim Orderem Sokoła Islandzkiego nadanym mu przez prezydenta Ólafura Ragnara Grímssona i wręczonym 1 stycznia 2009 roku.
Wracamy do wejścia i pytamy o „Polarbjörn”. To jeden ze statków, o których opowiadał nam Grímur. Jest w trzeciej sali. Sympatyczny Islandczyk pomaga nam go odnaleźć, a po drodze dowiadujemy się, że nazywa się Björn Ragnarsson i sam jest „człowiekiem morza”.
Przypatrujemy się modelowi norweskiego statku „Polarbjörn”. Zbudowany w 1914 roku, zapisał dużą kartę w historii norweskich połowów fok u wybrzeży Nowej Fundlandii.
Grímur opowiedział, że w czasie jednego z rejsów w trzy miesiące złowiono ich 9 tysięcy. W 1939 roku, w czasie orkanu na Atlantyku, zatonęło kilka norweskich statków. Jednostki „Polarbjörn” i „Polaris” uratowały osiemnastu marynarzy ze statku „Saltdalingen”. W czasach II wojny światowej statek ten pływał w konwojach, wożąc amerykańskie ładunki z Nowego Jorku do bazy Nordaust na Grenlandii. Wtedy otrzymał przydomek: „statek, który zawsze dopływa do celu”, a jego kapitan Kristoffer Maro to „kapitan, który zawsze doprowadza statek do celu”.
Björn zatrzymuje nas przy statku Askur KE11. „Pływałem na nim, ale już go nie ma. Zatonął 30 czerwca 1962 roku”. Björn był wtedy na pokładzie. Miał wtedy 22 lata. Zgadza się na zdjęcie przy modelu przemianowanym w 1962 roku na „Hamar GK61”.
Zamknięta w gablocie historia ostatniego rejsu „Hamara GK61” ożywa w jego opowieści. „Mieliśmy szczęście, bo wiał zachodni wiatr i zepchnął nas potem do lądu, a nie na ocean, bo inaczej bym wam tego nie opowiadał. Byliśmy 30 mil od wybrzeży Snaefellsnes. Nastąpił przechył spowodowany uderzeniem fali i już się nie podnieśliśmy. Następna fala położyła nas na bok. Statek szybko zatonął. Nie zdążyliśmy nawet wysłać sygnału SOS. Kapitan odważnie zanurkował i odczepił od statku gumową łódź ratunkową”.
Wszyscy byli bardzo skąpo ubrani: pierwszy mechanik w koszuli i majtkach, kapitan w piżamie, większość bez butów i tylko jeden w kaloszach. Zakładali, że do lądu dotrą po 4–5 godzinach, a dryfowali 15. W niedzielny poranek przybili do jednej z wysepek Hvalseyjar o 3 mile od Akrar.
„Widzieliśmy ludzi jadących do kościółka w Akrar. Próbowaliśmy dawać znaki dymne. Przeleciały też dwa samoloty, które próbowaliśmy zaalarmować rakietą i odblaskiem słońca. Nikt nas nie zauważył. Zapadła decyzja, że kiedy pogoda się poprawi, sześciu z nas popłynie w łodzi do lądu. Ja byłem jednym z pięciu, którzy zostali na wysepce. Kolegom udało się dotrzeć do lądu późnym wieczorem w niedzielę. Wszyscy przeżyliśmy”.
Wychodząc jeszcze raz spojrzeliśmy na model ulubionego statku Grímura. O tym dlaczego „Helga EA2” jest dla niego tak szczególna, napiszemy w następnym artykule.