Setki kilogramów rai – ryby z rodziny płaszczkowatych, występującej w wodach Islandii – są wysyłane nawet do Hiszpanii, gdzie mieszka wielu Islandczyków.
Jak donosi RÚV, Sigurður Garðar Stefánsson mieszka w Hiszpanii przez część roku i od kilku lat sprzedaje ryby islandzkim imigrantom i wczasowiczom.
Gotowanie i jedzenie rai podczas dużych spotkań towarzyskich, czasem z udziałem setek osób, jest typowym zwyczajem bożonarodzeniowym na Islandii. Przygotowywana z niej potrawa, kæst skata, znana głównie ze względu na swój zapach, jest miejscowym przysmakiem podobnym do hákarla, słynnego sfermentowanego rekina. Kiedyś mięso płaszczek używane było w licznych tradycyjnych potrawach bożonarodzeniowych na Islandii. Wiele osób uważa, że im bardziej śmierdzi, tym ma lepszy smak.
„Płaszczki jada się wszędzie, gdzie są Islandczycy, na przykład na Wyspach Kanaryjskich czy na Teneryfie. To po prostu nasza tradycja” – stwierdził Sigurður w wywiadzie. Transportuje on ryby z Islandii do Hiszpanii w podwójnie klejonych opakowaniach próżniowych, aby zapewnić ich świeżość. Chociaż podejrzewamy, że chodzi również o to, żeby kontener, w których transportowane są ryby, można jeszcze kiedyś było użyć ponownie.
Mimo że ryba ta wciąż jest popularna wśród Islandczyków starszego pokolenia, wydaje się, że jej popularność w kraju maleje. Dziesięć lat temu Iceland Monitor donosił o ankiecie przeprowadzonej przez Maskína, która wykazała, że tylko jedna trzecia obywateli planuje spożywać skatę w ramach świątecznych posiłków. Jest ona zazwyczaj podawana jest z gotowanymi ziemniakami, brukwią, rodzajem owczego smalcu zwanego hamsatólg i żytnim chlebem rúgbrauð.
Zapytaliśmy Polaków, mieszkających na Islandii, co sądzą o tej świątecznej islandzkiej tradycji:
Michał: Nie jadłem, ale byłem na stołówce, gdzie to podawano. Nie śmierdziało tak bardzo. Ale jak sąsiad kiedyś przygotowywał, to śmierdziało że hej!
Marta: Smród amoniaku nie do wytrzymania, a przy gotowaniu odór wręcz oblepia wszystko i nie daje się nawet sprać.
Justyna: Niestety, nie miałam przyjemności.
Jola: Skaty spróbowałam w moim pierwszym roku pobytu na Islandii – byłam otwarta i chłonna, chciałam poznać wszystko, co nowe i związane z tym miejscem. Pracując w przetwórni rybnej, miałam niepowtarzalną okazję, bo 23 grudnia od rana cała stołówka i wszystkie pomieszczenia socjalne woniały amoniakiem. Podczas przerwy na lunch ustawiłam się z innymi w kolejce. Wygląd dania był bardzo zachęcający, na blasze leżały piękne kawały białej, uduszonej czy też upieczonej ryby. Wzięłam więcej, niż potrzeba było „na spróbowanie”, i to okazało się błędem. Po pierwszym kęsie z całego lunchu zostały mi tylko ziemniaki, tylko te, które nie dotykały ryby na talerzu. Smak wraz z zapachem rozszedł mi się po jamie gębowej i uderzył w nozdrza od środka, nie pozwalając przełknąć ani kawałka więcej. Z podziwem i zdumieniem patrzyłam na Islandczyków, którzy zapamiętale mieszali widelcem rybę i ziemniaki na swoich talerzach, jedli ten specyfik z entuzjazmem, rozmawiając głośno i celebrując tę świąteczną atmosferę, która okazała się dla mnie niestrawna.
Radek: Nigdy nie jadłem. Wiem tylko, że śmierdzi. Rekinka za to jadłem i lubię.
Krzysztof: Waliło amoniakiem, ale było pyszne! Polane roztopionym smalcem z barana. Ciuchy od razu do prania.
Sylwia: Nie jadłam.
Gosia: Jadłam, bo w mojej poprzedniej pracy, w Gray Line, gotowali skatę starsi Islandczycy i bardzo zachęcali, żeby ją jeść. Powiem, że da się zjeść, jeśli ktoś lubi przygody i nie boi się jedzenia, które dziwnie smakuje. Konsystencja taka jak ryby, a smak amoniaku, bardzo intensywny. Uderza w nos, aż normalnie gdzieś w głowę wchodzi. Nie powiedziałabym, że to jest dobre, i nie skończyłam nigdy całej porcji. Aaa, no i zapach, tragiczny. Po trzech minutach wszystko przejdzie tym zapachem – włosy, ubranie… Da się to tylko sprać lub trzeba długo wietrzyć.
Monika: Ég borða ekki fisk.