Kierowca, który pokonał Teslą liczne rzeki przepływające przez pasmo górskie Þórsmörk, twierdzi, że współczesne samochody elektryczne są dobrze przystosowane do pokonywania głębszych kałuż czy potoków. Był świadomy ryzyka, ale jechał ostrożnie, a wyprawa nie pozostawiła żadnych trwałych śladów na samochodzie.
W niedzielę na stronie „Teslu eigendur og áhugafólk” (Właściciele Tesli i pasjonaci) na Facebooku pojawiło się zdjęcie Tesli z Hreyfil, ale fotografia nie była częścią żadnej relacji – zdjęcie przedstawiało po prostu auto stojące w Þórsmörk, otoczone skałami, przy potoku.
„To auto jest gdzieś w głębi Þórsmörk – ktoś wie, jaka historia się za tym kryje? Utknęło tam? Jest oznaczone jako taksówka Hreyfil” – skomentował Ólafur Hrafn Halldórsson.
Wiele osób skomentowało zdjęcie – jedni dziwili się brawurze kierowcy, inni chwalili wytrzymałość Tesli, ale oczywiście nie zabrakło też grupy oburzonych. Wielu uznało, że auto na pewno uległo poważnemu uszkodzeniu lub przynajmniej straciło na wartości.
Właścicielem Tesli okazał się Valdis Bumburs, kierowca z Hreyfil, który postanowił sprawdzić, jak daleko uda mu się zajechać swoim elektrykiem w Þórsmörk.
„To była spontaniczna wycieczka – mały test, żeby zobaczyć, jak daleko dojedzie Tesla, i przy okazji odwiedzić Þórsmörk. Wszystko poszło jak z płatka, a samochód wrócił bez śladów po wyprawie. Nie ma na nim nawet najmniejszej rysy – to było niemal jak oszukanie praw natury” – zrelacjonował swoją eskapadę Valdis.
Co skłoniło cię do tej wyprawy?
„Dwa lata temu widziałem wiadomość, że furgonetka dotarła do Básar – bazy noclegowej w dolinie Goðaland. Skoro samochód dostawczy tam dojechał, pomyślałem, że fajnie byłoby spróbować Teslą”.
Wcześniej Valdis miał Subaru Outback, które bez problemu pokonywało tę trasę. Tesla jest nieco niższa, ale widział filmy i czytał relacje o tym, jak dobrze samochód ten radzi sobie w wodzie.
„Znałem tę trasę bardzo dobrze, jeździłem tam wcześniej i postanowiłem spróbować. W najgorszym razie zawróciłbym, gdyby coś poszło nie tak. Ale wszystko poszło gładko” – powiedział.
„Zaskoczyło mnie, jak wiele osób zatrzymywało się, żeby pomachać czy zrobić zdjęcie. Gdy wyjeżdżałem z Þórsmörk, pasażerowie autobusu stali na zewnątrz i bili mi brawo – to była bardzo miła chwila” – wspominał Valdis.
Jeden z kierowców w Þórsmörk nagrał nawet film, jak przejeżdżasz przez potok Steinholtsá. Jak daleko dotarłeś?
„Oczywiście nie przekroczyłem rzeki Krossá – to zbyt niebezpieczne i są małe szanse, żebym poradził sobie z prądem” – odparł Valdis. „Po drodze było za to wiele strumieni, osiem czy dziewięć, takich jak widać na filmie. Nie stanowią one problemu, jeśli jedzie się powoli i ma się czas – wymaga to tylko odrobiny większej uwagi niż parkowanie przy Bónusie. Rzeki lodowcowe są oczywiście szczególnie zdradliwe, bo nie widać dna”.
Pierwsze, o czym się myśli, widząc samochód elektryczny w wodzie, to bateria, która zwykle znajduje się przy samym podwoziu. „Dlatego ludzie boją się wjeżdżać w wodę. Często myślą, że elektryki poddają się przy pierwszej kałuży” – powiedział Valdis. „To był problem trzy, cztery lata temu. Wtedy kilku kierowców miało kłopoty po przejechaniu przez większe kałuże w Reykjavíku podczas ulewy. To się zmieniło. Współczesne samochody elektryczne są bardzo szczelne i mają solidne osłony baterii oraz silnika – są odporne na wodę podobnie jak nowoczesne smartfony”.
„Błędem jest też jechanie zbyt szybko przez wodę – wtedy zwiększa się ciśnienie. Jeśli natomiast jedzie się powoli, Tesla wytrzyma zanurzenie nawet do połowy wysokości drzwi. Może nie przez pół godziny, ale kilka minut już tak – nic się nie powinno stać” – dodał.
Jak daleko zajechałeś?
„Około dwóch kilometrów od Básar. Stwierdziłem, że mogę jechać dalej, ale postanowiłem zostawić auto i pójść pieszo. Potem spotkałem moją drużynę ratowniczą, która akurat jechała terenówkami – zupełnie tego nie planowałem” – wyznał Valdis, który należy do Flugbjörgunarsveitin (Lotniczej Grupy Ratowniczej) w Reykjavíku.
To twoja pierwsza wyprawa terenowa Teslą?
„W zasadzie tak. Chciałem po prostu sprawdzić, czy się uda. Pewnie niewielu ludzi próbowało jeździć po bezdrożach, zwłaszcza przez strumienie, Teslą. Fajnie było ją przetestować”.
Czy był to też test dla baterii?
„Ufam mojemu autu, ale zawsze jest pewne ryzyko – nawet w zwykłym samochodzie. Woda może na przykład dostać się do silnika. To nie jest całkiem bezpieczne, ale nie tak niebezpieczne, jak wielu sądzi, widząc elektryka na bezdrożach”.
Valdis pochodzi z Łotwy i mieszka na Islandii od ponad dziewięciu lat. Łotewskie imiona męskie często kończą się na „-is”, co czasem powoduje nieporozumienia – niektórzy Islandczycy myślą, że jest kobietą.
Mówisz świetnie po islandzku.
„Dziękuję. Praca w tej branży i w ratownictwie bardzo pomaga. Pozwala w miarę szybko rozwijać umiejętności. Mimo to uczyłem się stopniowo, małymi krokami” – wyznał Valdis.
Długo pracujesz jako kierowca taksówki?
„Zacząłem w 2019 roku, przed Covidem, i pracowałem przez cały okres pandemii. W czerwcu 2022 dostałem licencję, jeszcze przed zmianą przepisów. Wtedy wciąż były ograniczenia”.
Myślisz, że to praca najbardziej ci pomogła w nauce języka, czy to twoja własna zasługa?
„Powiedziałbym, że praca. Chodziłem na kursy, zrobiłem pierwsze pięć poziomów, ale najwięcej dały mi rozmowy z przypadkowymi ludźmi i pasażerami. Wożę głównie turystów, osoby starsze, niepełnosprawne i niewidome” – wyznał Valdis. „To wszystko jest świetnym doświadczeniem, które bardzo mi pomogło”.




