Przez ostatnie lata, a zwłaszcza po wejściu Polski do Unii Europejskiej, z kraju wyjechało wiele osób, które poszukiwały nowego miejsca do życia. Część z nich, co przyznaje jeden z bohaterów filmu „In Touch”, początkowo myślało o tym, aby zarobić, pożyć tym „lepszym życiem” i być może wrócić. Ale okazało się, że lepsze życie czekało na nich za granicą. Nie chcą już wracać, przyzwyczaili się, polubili swoje emigranckie życie, podjęli wyzwanie i dali radę.
Nie jest łatwo opowiedzieć o emigracji w nowatorski i poruszający widza sposób. Sądzę, że Pawłowi Ziemilskiemu się to udało. Doświadczenie emigracji bliskich osób jest także moim doświadczeniem. Na Islandii mieszka obecnie moja najlepsza przyjaciółka. Oglądając film, wiele razy miałam ściśnięte gardło. Bo „In Touch” to zapis intymnych, rodzinnych rozmów między tymi, którzy zostali we wsi Stare Juchy w województwie warmińsko-mazurskim, a ich bliskimi, którzy wybrali na miejsce emigracji daleką i dla wielu wciąż egzotyczną Islandię. Ze wsi odeszła ponad 1/3 mieszkańców. Sporo, jak na niewielką miejscowość, w której wszyscy się znają.
„Tak wyjeżdżali, jak po sznurku, jak mrówki, jeden za drugim”
Reżyser łączy rodziny, rzucając na krajobraz, domy, ich wnętrza i podwórza Starych Juch obrazy z Islandii. I tak rodzice mogą zobaczyć swoje dzieci i wnuki przy kolacji w domu na wyspie, siostra może pospacerować po wirtualnej plaży nad oceanem, matka może przymierzyć córce – której sylwetka wyświetla się na tle szafy – wybrane dla niej w Polsce ubrania, a dziadek zaśpiewać zasypiającej wnuczce kołysankę. Mieszkańcy wsi bardzo tęsknią. Pod pozornie banalnymi rozmowami o wszystkim i niczym ukrywa się ogromny ładunek emocji. Nie mówią bliskim – kocham cię, bo może o rzeczach oczywistych mówić nie chcą albo nie potrafią, ale o tym, że gdyby tamci wreszcie przyjechali, to mogliby znów razem pójść nad jezioro, mogliby ugotować coś dobrego, mogliby razem posiedzieć. Przez rozmowy przewijają się wspomnienia, jak wyblakłe zdjęcia schowane gdzieś na dnie szuflady. Mimo tego że pozornie kontakt jest teraz łatwiejszy, bo wszyscy mają Skype, mogą nie tylko rozmawiać, ale i się zobaczyć, to wciąż nie jest to sposób na dojmującą samotność. Zarówno tych, którzy wyjechali, jak i – może nawet bardziej tych – tych, którzy zostali.
Doskonale pokazują to sceny rozmów dzieci z rodzicami. W jednej z nich matka opowiada o swoim marzeniu, żeby syn kiedyś wrócił, może dom wyremontował, zamieszkał w pobliżu. On słucha jej słów, paląc papierosa i w pewnym momencie wychodzi z widmowego kadru, jakby nie chciał już tego wiedzieć i jakby nie chciał już o tym rozmawiać, ponieważ jego życie jest już gdzie indziej i nie wie, czy będzie mógł to marzenie matki spełnić.
W drugiej matka „trzyma” w dłoni wyświetlający się obraz córki, która na Islandii spełniła swoje zawodowe aspiracje i pracuje w policji. A czego chce jeszcze? Podróżować po świecie. Dla matki spełnione życie córki to powód do dumy, ale i smutku, spowodowanego ogromną tęsknotą.
Niektóre dzieci dzwonią do rodziców, aby się poradzić w sprawie pracy, pochwalić wnukami, pokazać, gdzie były i co robiły. Jeden z bohaterów prowadzi wirtualny spacer przez budowę, na której pracuje i mówi ojcu, że to, co osiągnął zawdzięcza temu, co otrzymał w domu. Teraz, z oddalenia widzi w sobie tatę, jest tak samo uparty, pracowity, konsekwentny. Ale pewnie nie wróci. Widzimy smutek w oczach starszego pana. Tak bardzo chciałby przytulić syna. Ale może tylko patrzeć i słuchać o tym dziwnym świecie, w którym teraz spełnia się jego dziecko.
Technologia nie ratuje więzi, które dzień po dniu pękają, choć wiele osób stara się je utrzymać i ratować. Czy to dobrze, czy źle? Reżyser nie stawia w filmie żadnej tezy, ani swoich bohaterów nie ocenia. Po prostu nam ich pokazuje, jakby chcąc powiedzieć – zobaczcie, tacy jesteśmy, tak wygląda nasz świat, tak się komunikujemy, tak staramy się sobie poradzić, z tym, co takie trudne.
„Chodź do mnie, chodź, weź mnie za rękę”
Pomysł połączenia obrazów ze Skype z prawdziwym krajobrazem w Polsce robi spore wrażenie i jest ciekawym zabiegiem formalnym, podkreślającym głębię emocjonalną kontaktu między bohaterami. I chociaż to rozmówcy z Islandii wyglądają czasem jak nawiedzające bliskich duchy, pojawia się pytanie – gdzie jest prawdziwe życie? Tu czy tam? I znów nie ma na to prostej odpowiedzi. Każdy z bohaterów zapewne uważa, że tam, gdzie jest on sam. Pokazuje to doskonale scena, gdy matka chce zrobić wspólne zdjęcie synowi, który jest na Islandii i ojcu, stojącemu pod garażem w Polsce. Sylwetka syna faluje na tle blaszanego tła. Zdjęcie się nie udaje.
Sama doświadczyłam podobnego wydarzenia. W zeszłym roku, podczas Bożego Narodzenia, postawiliśmy na stole laptop i połączyliśmy z przyjaciółką, mieszkającą wówczas w Hafnarfjörður. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że za trzy tygodnie tam będę, że będziemy mogły się śmiać, pijąc kawę i siedząc w jednym pokoju. Teraz jednak była obrazem na ekranie, opowiadała, jaka jest pogoda, a my pokazywaliśmy jej, co się dzieje we Wrocławiu za oknem. Żartowaliśmy, że u nas pada śnieg, a u niej jest temperatura na plusie, co to za Islandia. A potem pożegnałyśmy się, ekran zgasł i został tylko smutek. Poczucie braku czegoś nieuchwytnego, ale najważniejszego. I nagle zrozumiałam, co to było. Nie mogłam jej przytulić.
I co dalej?
Film Pawła Ziemilskiego pokazuje też ogromny problem społeczny. To w Polsce zostają starzejący się rodzice. Możemy twierdzić, że dzieci mają prawo realizować swoje emigracyjne marzenia. To prawda. Ale prawdziwe są też problemy tych starych ludzi. Kto się nimi zajmie? Jak teraz będzie funkcjonować rodzina, jeszcze do niedawna wielopokoleniowa, regulująca sprawy opiekuńcze w sposób naturalny? Kiedy uda się wypracować nowe rozwiązania? Jaka jest ich cena? Czy rodzinne relacje są najbardziej istotne, czy ważniejsze i lepiej sprawdzające się są te, których dokonujemy z wyboru i one nas w takich sytuacjach uratują? Może warto więc budować kolejne relacje, przyjacielskie, sąsiedzkie, społeczne, aby starość nie była smutna i samotna? I wreszcie, co to znaczy „być w kontakcie”, czym jest autentyczny kontakt i czy może on się odbywać tylko w rodzinie? Czy nowoczesna technologia ma dla nas jakiekolwiek lekarstwo na tęsknotę, niezrozumienie, poczucie osamotnienia?
Dokument nam tych odpowiedzi nie daje i w tym także tkwi ogromna siła jego oddziaływania na widza. Nie wyjdziemy z kina bez refleksji i nie dostaniemy łatwych rozwiązań. Będziemy musieli poszukać ich sami.
Olga Szelc
O reżyserze
Paweł Ziemilski to urodzony w 1981, absolwent PWSFTviT w Łodzi oraz Szkoły Wajdy w Warszawie. Nominowany do nagród IDFA za dokumentalny film pt. „Rogalik” (2012), nagradzany również m.in. na: Festiwalu Zagreb Dox, Festiwalu Alcine (Nagroda Główna), festiwalach w Oberhausen, Pekinie, Bukareszcie, Krakowie i innych. Oprócz reżyserii, zajmuje się animacją społeczną – organizuje warsztaty dla tzw. „trudnej młodzieży”.
Jego „In Touch” otrzymał Specjalną Nagrodę Jury konkursu średniometrażowego Międzynarodowego Festiwalu Dokumentalnego w Amsterdamie IDFA 2018.
Natomiast w roku 2019 dokument „In Touch” (W kontakcie) otrzymał między innymi Nagrodę „Human Values Award of the Hellenic Parliament” – w Salonikach (Międzynarodowy Festiwal Filmowy TIFF), a także Grand Prix za „stworzenie własnego języka do opowiedzenia skomplikowanej historii w poruszający sposób. Według jurorów reżyser doskonale wykorzystał możliwości medium filmowego, by otworzyć oczy widzów na istotne elementy naszej kultury, której nie uświadamiamy sobie na co dzień” na Patreksfjördur (Festiwal Islandzkich Filmów Dokumentalnych „Skjaldborg”).
Informacje o reżyserze pochodzącą ze strony filmpolski.pl oraz polishdocs.pl