Pochodzi z Dębna, skąd wyniósł miłość do przyrody i obserwacji tego, co go otacza. To właśnie przyroda obudziła w nim pasję do fotografii. O początkach tej pasji, podróżach, inspiracjach i o drodze do celu opowiada Paweł Chara, znany fotograf, który przemierza świat, dokumentując najważniejsze dla niego chwile.
Marta Magdalena Niebieszczańska – Znamy Pawła Charę podróżnika, fotografa. Dla wielu jesteś rozpoznawalny dzięki temu, że byłeś sekretarzem Sławomira Mrożka. Dziś chciałabym porozmawiać z Tobą o tym, kim jest Paweł Chara? Jak zaczęła się Twoja przygoda z fotografią? Pamiętasz swoje początki?
Paweł Chara – Jednocześnie pamiętam i nie pamiętam (śmiech). Mimo, że jeszcze jestem młody wiekiem to już skończyłem 37 lat. Czasami mnie to zaskakuje. Nie czuję z tego powodu żadnego dyskomfortu, ale mnie to bawi.
Z fotografią wszystko rozpoczęło się około 20 lat temu. Mogłem mieć 15 albo 17 lat. Nie pamiętam dokładnie. Z tym, że wtedy to były takie prawdziwe początki. Mam na myśli, że wtedy nie wiedziałem czym jest fotografia, i że może ona być środkiem wyrazu. Zupełnie nie wiedziałem, o czym teraz mówię.
Wydaje mi się, że tak naprawdę wszystko rozpoczęło się przez mojego ojca. Jednak nie fotografia była tu najważniejszym elementem, a ryby. Jako młody chłopak bardzo często jeździłem z ojcem na ryby. Pamiętam, że ojciec zabierał mnie już jako dziecko, a kiedy byłem nastolatkiem łowienie interesowało mnie coraz mniej. Zwracałem większą uwagę na to, co się dzieje wokół mnie, wędka pozostawała bez opieki. Wtedy zaczęło się moje zainteresowanie aparatem. Nie był to Zenit. Była to Praktica, Minolta. Zenita miałem później, ale dlatego, że zepsuła mi się Minolta i w tamtym czasie nie stać mnie było na inny zestaw.
Myślę, że około 22. roku życia zacząłem myśleć bardziej obrazowo. Wtedy często zadawałem sobie pytanie – Po co? Jak już znalazłem odpowiedź na to – Po co? To już zadawałem sobie drugie pytanie – Dlaczego? Krótko mówiąc, samoczynnie zaczęła się wtedy praca nad studiem siebie samego, głównie pod kątem obrazów, czyli fotografii w sensie stricte, fotografii jako medium, jako środka przekazu, wyrazu. Nie chodzi mi o jakąś formę, czy gatunek fotografii. Takie były moje początki.
M.M.N. – Więc wszystko zaczęło się od przyrody?
P. Ch. – Przyroda, głównie i zdecydowanie. Wiesz, mi się wydaje, że przyroda ma w sobie potężny przekaz. Jest w niej taki potencjał i inspiracja, że chyba każdy człowiek, który oddycha i zastanawia się nad sensem musi ją zauważać. Musimy przecież wszyscy zdawać sobie jakoś sprawę z tego jak jest zbudowany nie tylko nasz świat, ale i wszechświat. Więc to też są jakieś podpowiedzi dla nas, że warto jest się skupić na tym temacie. Myśmy tego nie wymyślili.
M.M.N. – Inspiracja?
P. Ch. – Jeżeli chodzi o inspiracje, to mnie inspiruje życie w ogóle. Po prostu. Dzisiaj jestem w Islandii. Więc wiadomo, że tu inspiruje mnie głównie przyroda, bo jest to miejsce, perełka w świecie. Islandia jest dla mnie osobiście bardzo ważnym miejscem i dlatego wracam tu już po raz kolejny. Natomiast w innych miejscach globu inspiruje mnie człowiek. Przede wszystkim życie. Obserwacja życia jest dla mnie bardzo ważną i potężną inspiracją.
M.M.N. – Inspirujesz innych. Kto inspiruje Ciebie?
P. Ch. – Życie. Życie mnie inspiruje. Ta rozmowa. Wiesz, że wybieram się w podróż i zawsze przed wyruszeniem w drogę moje podniecenie jest olbrzymie, ale jak teraz na mnie patrzysz to go nie widzisz. Bo to nie jest możliwe. Trzeba w tym chaosie znaleźć ład. Tak więc człowiek jest bardzo inspirujący. Przyroda i człowiek. Przestrzeń mnie inspiruje. Islandia. Tu jest tyle przestrzeni! Jak mam nie kochać Islandii. Uwielbiam.
M.M.N. – Jesteś fotografem podróżującym niemal po całym świecie. Kiedy pojawiła się Islandia?
P. Ch. – Islandia jest wypadkową mojego życia. Wcześniej nie mogłem tu przyjechać ze względu na status. Nie było mnie stać. Nawet dziś Islandia nie jest najtańsza, ale wtedy była znacznie droższa. Przed 2008 rokiem było to niemożliwe. Później, kiedy mogłem przylecieć, zaangażowałem się bardzo w projekt poświęcony Chinom i krajom ościennym. Spędziłem tam kilka lat. Z tego powodu Islandia musiała poczekać. Wtedy pracowałem więcej z człowiekiem niż z przyrodą, jednak cały czas inspirowałem się nią, bo mnie otaczała.
Druga sprawa, Islandia to miejsce, które przyciągało mnie od dziecka. Jest kilka takich miejsc na świecie, które mnie wołają i czekają na swoją kolejność, bo wiadomo życie jest krótkie, a pracy bardzo dużo. Tak więc trzeba wybierać.
Kilka lat temu zdecydowałem się przyjechać na Islandię. Wtedy zapadła decyzja nie tyle dotycząca samego przyjazdu na Islandię i już, jak to się mówi „odhaczenia jej”, ale rozpoczęcia nowego projektu, którym stała się właśnie ta niesamowita wyspa. Przyleciałem tu raz i wiedziałem, że będę wracał. Jak długo będę tu wracał i kiedy skończę swoją pracę? Nie mam pojęcia. To też jest kwestia podstawowego założenia, dla mnie bardzo ważnego. Albo coś robimy bardzo dobrze, albo w ogóle. Inaczej nie byłbym w stanie wracać na Islandię.
Wynika to z tego, że po powrocie czuję kompletny niedosyt. Czuję kompletną dziurę, czuję potężną ilość niewypowiedzianych wręcz emocji, które mnie tu spotykają. I zawsze, kiedy stąd wracam, mają one wpływ nie tylko na mnie, ale na całe moje życie.
M.M.N. – Czego szukasz w Islandii?
P. Ch. – Spokoju.
M.M.N. – W kadrach też?
P. Ch. – Tak, w kadrach też. Ale też ładu. Tu bardzo często trafiają się takie kadry. Czyste. Uwielbiam minimalizm. A często też się zdarza, że jest potężny chaos i trzeba w nim znaleźć ład. To jest dla mnie bardzo znamienne, bardzo to lubię.
M.M.N. – Znów cofniemy się w czasie… Czy pamiętasz, który kadr spowodował, że Twoja fotografia, w której rozkochałeś się tak bardzo, wyniosła Cię ponad innych fotografujących, doprowadziła do tego, że Paweł Chara stał się osobą rozpoznawaną w świecie fotografii?
P. Ch. – Hmm… Powiem Ci szczerze, że nie. Chyba głównie dlatego, że ja jestem takim „dziubaczem do szafy”. Mam dość pokaźne archiwum i co jakiś czas, gdzieś coś wypływa, z różnych powodów tak się dzieje. Czasami jest to na prośbę jakieś grupy, to znów jakiejś instytucji czy organizacji pozarządowej. W ten sposób to zaczęło się dziać.
Powiem otwarcie i szczerze, że nie pamiętam, co to było za zdjęcie, ale jestem pewien, że to się zaczęło od przyrody, gdzieś w okolicach 2005 roku. Wygrałem kilka konkursów. Jednak największą zmianą był Nikon. Poproszono mnie bym stał się twarzą Nikona na Europę. Kiedyś był taki projekt, około 2004-2005 roku. Przyjąłem to z godnością. Wiadomo, że nie wybrali mnie dlatego, że jestem przystojny (śmiech). Wtedy stało się coś, co mnie naznaczyło.
Rozpoczęły się wówczas poważne działania, między innymi z uczelniami. Stałem się w pewnym sensie wykładowcą, chociaż bardzo nie lubię tego słowa. Jest to ciekawe, ale do czasu do kiedy nie muszę temu poświęcać zbyt dużo energii. Nie mówię tu teraz o sobie. Bo ja po prostu wiem, że jak jestem dostępny dla ludzi 5-6 razy w roku, to jestem wtedy w stanie dobrze pracować. Jestem w stanie oddać się tym osobom i wszyscy są z tego zadowoleni. Ja też, bo jestem w stanie przekazać im więcej i dać coś z siebie. Natomiast gdybym miał to robić cyklicznie to byłoby to niemożliwe, bo stałoby się rutyną. Według mnie wpadanie w pewien kanon, czy „jechanie” na pewnej kanwie jest złe dla człowieka, który przychodzi na zajęcia, poświęca swój czas i chce się czegoś nauczyć, a wykładowca zaczyna gadać regułki. To jest najgorsze.
M.M.N.- Czyli najlepsza jest wspólna praca, w terenie? Można nazwać to ekspedycją?
P. Ch. – Zdecydowanie tak. Jest to żywe, ruchome. Tak też trzeba do tego podchodzić, ale oczywiście są też sprawy stacjonarne, które trzeba doszlifować w domu. Jednak ekspedycja, czy praca w terenie jest najlepsza.
Ekspedycja może brzmieć zbyt egzotycznie, ale należy pamiętać, że ekspedycją jest każde wyjście z domu. Niezależnie od tego, czy jest to Reykjavik, czy Warszawa, to każde wyjście z domu z myślą o fotografowaniu jest ekspedycją.
M.M.N. – Podróżujesz, fotografujesz, jesteś profesjonalistą, więc jak sobie radzisz podczas wyjazdów technicznie, jaki sprzęt zabierasz? Jak to wygląda z praktycznej strony?
P. Ch. – Fotograf musi być człowiekiem wysportowanym. Ja codziennie biegam. Zabieram ze sobą zestaw, który uważam, że będzie mi potrzebny. Sprzęt oczywiście, że jest ciężki, ale kto powiedział, że będzie lekko. (śmiech)
Wiemy, że życie to ciężka sztuka wyborów. Tak samo jest tutaj. Nie mogę zabrać ze sobą np. obiektywów ciężkich 200-400 mm, 400 mm i 600 mm. To jest niemożliwe. Ale jednak jeden z tych obiektywów muszę zabrać, bo to jest tak jakby jadąc w teren nie zabierać ze sobą lornetki, która waży prawie 2 kilogramy. Jest ciężka, ale jadąc bez lornetki to mógłbym w ogóle nie jechać. Zatem tak samo jest z obiektywem. Nie mogę go nie brać, bo jest odpowiedzią na wiele moich pytań. Sprzęt waży i jest ciężki, ale jest tak samo istotny jak my sami. Ani on bez nas, ani my bez niego.
Wiesz, muszę Ci powiedzieć, że ja nie traktuję sprzętu jako sprzętu, tak po prostu, chłodno. Ja często dotykam te moje obiektywy, czy korpusy. To są moi dobrzy kumple i bardzo często spędzam czas tylko z nimi i oni mi pomagają bardzo mocno. Razem sobie pomagamy, bo razem jesteśmy w stanie coś stworzyć. Nie chodzi tu o sprzętowość. Jak to się mówi na człowieka czasami… „sprzęciarz”, to mi nie o to chodzi. To jest zawsze środek do celu i należy kierować się właśnie w tę stronę.
Błędem jest uważam, kiedy ktoś dopiero zaczyna swoją przygodę z fotografią albo jest dalej, ale nadal w początkowej fazie uczenia się i decyduje się na kupowanie pełnego zestawu obiektywów, czy korpusów. Wtedy zatraca się zdolność fotograficznego widzenia, co jest bardzo potrzebne każdemu człowiekowi, który wybrał tę drogę. Obiektyw należy kupować wtedy kiedy jest na to potrzeba. To jest wynik pracy. W pewnym momencie po prostu czujesz, że czegoś ci brakuje. Jak czegoś Ci brakuje i nie wiesz czego, to jest świetny znak, że rozpoczęła się piękna droga. Bo po dwóch, trzech, czterech miesiącach zaczyna się klarować odpowiedź na pytanie, czego brakuje. Jak już masz narzędzie to staje się ono dłutem. To nie jest obiektyw, to nie jest sprzęciarstwo, tylko to są dłuta. Zaczynasz wyciągać to dłuto, które jest potrzebne w danym momencie. Jak masz wszystkie, masz cały zestaw to nie wiesz, którego użyć. Więc nie o sprzętowość, czy też sprzęciarza chodzi.
M.M.N. – Co znajdziemy w Twoim plecaku fotografa?
P. Ch. – Dwa korpusy, bo muszą być. Nigdy nie wiadomo co się stanie z jednym. To jest jasne. Całego zestawu obiektywów nie da się zabrać, ale trzy obiektywy są zawsze: 50 mm, 14-24 mm i 70-200 mm. To jest absolutna podstawa, przy czym bardzo często zabieram też 200-400 mm.
Często łączę dwa rodzaje fotografii, związaną z człowiekiem i związaną z naturą. Jeżeli chodzi o obiektywy to jest to dość kłopotliwe. I nawet 200-400 mm, który waży w granicach 4 kg trzeba dodatkowo nosić, ale tak po prostu jest. Wiesz, jadąc do Mandżurii trzy miesiące chodziłem z tym obiektywem i użyłem go tylko raz. Trzy godziny miałem go na sobie, że tak powiem i bardzo dobrze, że go wziąłem i właśnie o to chodzi.
M.M.N. – Masz jakieś swoje miejsce, do którego lubisz wracać w Islandii, które darzysz szczególnym uczuciem?
P. Ch. – Kocham lagunę lodowcową Jökulsárlón. Są tam ludzie, ale w pewnym sensie już ich nie zauważam. Czuję się jakbym był tam sam. Nie wiem, jak to się stało, że nie widzę ludzi. Wydaje mi się, że ja i laguna mrugamy do siebie okiem. Ciężko jest mi jednak mówić tylko o lagunie, bo tych miejsc jest więcej. Jest północny wschód, czyli okolice Kópasker. To jest miejsce absolutnie magiczne. Poznałem tam wspaniałych ludzi, Islandczyków, dziwaków, fajnych gości.
Ale wiesz… Kiedyś, parę lat temu, podróżowałem po Indiach. Długą trasę tam przeszedłem, prawie cały czas na pieszo, a byłem tam prawie 7 miesięcy. Uświadomiłem sobie wówczas, że najważniejszą rzeczą w podróżowaniu jest podróż. Jest droga. W drodze mija nam czas, kiedy zmierzamy do celu. Idąc dalej za tym tropem… To się idealnie wpisuje w moje stwierdzenie sprzed ponad 10 lat, czyli przemieszczanie się dla mnie teraz, wyjazd stąd do laguny to blisko 400 km i dla mnie jest to 400 km czystej, ale to absolutnie czystej formy podróży. Każda minuta jest wyjątkowa. Nie wszędzie jest tak jak tutaj. W Islandii jest dużo wody, wieją wiatry, pogoda jest zmienna, zmienia się podłoże. Najważniejszym elementem jest droga, która jest celem.
Co to oznacza w praktyce? Dla mnie oznacza to, że jak się umawiam do hotelu na 10 rano, to jest bardzo możliwe, że dojadę na 22, bo po drodze dzieją się rzeczy, które na pewno nie wydarzą się jak dojadę do celu. Cel najczęściej jest puentą. Najczęściej jak się już do niego dojeżdża to, co się działo po drodze, było 100 razy lepsze niż cały cel. Dawno o tym już wiem i wszystkim polecam tak robić.
Krótko mówiąc… Jeżeli coś się dzieje po drodze, to nie można się wahać, bo to się nie powtórzy. Trzeba się zatrzymać nie ma dyskusji. Tak jak z biletem autobusowym komunikacji miejskiej. Albo kupujesz go zawsze, albo w ogóle. Jak już Cię złapią to zapłacisz mandat za wszystkie bilety. To samo jest tutaj. To nie może być tak, że jedziesz i raz się zatrzymujesz raz nie, albo idziesz w teren i raz bierzesz aparat, a raz nie. Jak nie bierzesz to nie bierz w ogóle i nie będziesz miał pretensji do siebie. Jak będziesz go brał 50 razy, a za 51 nie weźmiesz, a wtedy się coś wydarzy to będziesz sobie wiadomo…
M.M.N. – I to była prawdziwa lekcja od Pawła Chary dla wszystkich, nie tylko dla fotografów. Masz już jakieś plany na później?
P. Ch. – Grenlandia. Potem znów Islandia. W tym roku mam bardzo dużo planów. Jadę nad Bajkał. Jadę do Bhutanu… Ten rok jest już wypełniony i przyszły też. W tym roku mam w planach dwie książki i zaczynam robić nowy film. Po prostu przepełnienie wszystkiego. Będą to moje fotograficzne projekty. W Bhutanie byłem już wiele razy, ale myślę, że teraz już zakończę ten temat. Wiele projektów musiało poczekać. To też jest związane z tematem Pana Mrożka, z którym spędziłem praktycznie cztery lata. Oczywiście to był wspaniały czas, ale też wiele innych projektów się poprzesuwało. Następna sprawa to kolejny film.
M.M.N. – Pawle, dziękuję Ci bardzo za rozmowę i życzę łatwej realizacji wszystkich planów. Czekamy na Twoje kolejne filmy i wystawy.
Tymczasem 18. października, we wtorek, w Hotelu Marina w Reykjaviku odbędzie się spotkanie z Pawłem Charą i pokaz paradokumentalnego filmu „Mrożek. Życie warte jest życia”.
Pokaz odbędzie się w ramach październikowego festiwalu literackiego Reykjavik Reads.
O wydarzeniu pisaliśmy w artykule : Mrożek jakiego nie znamy w filmie Pawła Chary.