Recenzja nowej książki Bereniki Lenard i Piotra Mikołajczaka „Zostanie tylko wiatr. Fiordy Zachodniej Islandii”.
Nie będą chcieli rozmawiać
Elinborg, z którą autorzy spotkali się w kawiarni w Reykjaviku, zanim wyruszyli na Fiordy Zachodnie, powiedziała im, że nikt nie zechce z nimi rozmawiać. Sama jest sceptycznie nastawiona do ruchu turystycznego. Obawia się kolejnego kryzysu, jeszcze gorszego niż ten w 2008 roku, nie podoba się jej, że powstaje tyle hoteli, lecz potem stwierdza, że najwyżej będą w nich mieszkać islandzcy emeryci, podziwiający z balkonów piękne widoki.
Po takim wstępie można było się zniechęcić do podróży. Ale dla Bereniki Lenard i Piotra Mikołajczaka to właśnie stanowiło wyzwanie. Pojechać tam, gdzie „nikt nie będzie chciał z wami rozmawiać” i przywieźć żywą opowieść. Ich wędrówka trwała pół roku, a rezultat to książka, w której znajdziemy mnóstwo przejmujących, trudnych, zabawnych i wzruszających ludzkich historii. Wbrew pozorom mieszkańcy Fiordów Zachodnich chcieli rozmawiać.
To nie są papierowe postacie. W tych reportażach skrzy się od emocji. Jak choćby w historii pustelnika, znanego jako Gísli á Uppsölum (Gísli z Uppsölum).
„Gdy w święta 1981 roku islandzka telewizja RÚV wyemitowała kolejny odcinek popularnego programu »Stiklur«, ludzie nie wierzyli, że Gísli z Uppsölum istnieje naprawdę. Prawie wszyscy Islandczycy, którzy siedzieli z rodzinami przy kolacji, rozpakowywali prezenty lub śpiewali kolędy, ujrzeli na ekranie samotnego, starszego mężczyznę, którego głos brzmiał jak używany po raz pierwszy od dziesiątek lat. Zobaczyli człowieka w charakterystycznym kapeluszu, mieszkającego na końcu świata w malutkim pokoju, grającego na organach wśród pustych ścian. Kogoś, kto trawę ścina kosą, nie ma bieżącej wody, prądu, ogrzewania. I przegapił ponad pół wieku”.
Historia Gísliego to także opowieść o nie do końca pożądanej popularności i o tym, co zrobiła ona z jego pustelniczym trybem życia. Nietrudno się bowiem domyślić, że po programie telewizyjnym wielu ludzi chciało go poznać, porozmawiać z nim i przekonać się, gdzie i jak mieszka. Jak opisują świadkowie, był dla wszystkich gości życzliwy, ale często też zmęczony tą niespodziewaną sławą. Nie brakowało też takich, którzy mówili o nim złe rzeczy, podejrzewając go między innymi o chorobę umysłową lub po prostu plotkując nieładnie na jego temat.
W pewnym sensie los Gísliego symbolizuje także to, co dzieje się z Islandią, zalewaną obecnie potokami turystów. I niełatwo odpowiedzieć na to, co jest dla niej lepsze. Zdania rozmówców Bereniki i Piotra również w tej kwestii są mocno podzielone. Z jednej strony turyści to rozwój, pieniądze, miejsca pracy, z drugiej – często bezpowrotnie niszczony jest spokój i pierwotne piękno odległych zakątków, w nicość odchodzi dawny styl życia.
Siła natury i ludzkiej wspólnoty
W jednym z rozdziałów znajdziemy historię Sóley Eiríksdóttir, która miała 11 lat, gdy podczas zejścia lawiny zginęła jej siostra Svana oraz bardzo wielu sąsiadów i przyjaciół. Tej strasznej nocy dziewczyna 9 godzin przeleżała pod ścianą budynku, na którą napierały zwały śniegu i lodu. Ratownicy, a byli nimi głównie okoliczni rybacy, usiłujący w ciemnościach i przenikającym do szpiku kości wietrze ratować mieszkańców, cudem ją odnaleźli. Po latach kobieta opisała swoją historię w książce. To – między innymi – pomogło jej uporać się z traumatycznymi przeżyciami. Opowieść o Sóley, ocalałej z lawiny, która zeszła w 1995 roku na miejscowość Flateyri to też historia o mocy natury, która nie liczy się z nikim i z niczym. Nieokiełznana siła przyrody jest szczególnie obecna na Islandii, tu trzeba brać ją pod uwagę każdego dnia, a zwłaszcza w zimie lub w okresach gwałtownych sztormów. Wielu Islandczyków pochodzi z rodzin rybackich i straciło bliskich podczas połowów, w czasach, gdy prognozy pogody nie były tak dokładne, jak dzisiaj. Każde wypłynięcie w rejs było wielką niewiadomą, a wypadki, w których ginęli ojcowie, mężowie i bracia, wielkimi tragediami dla rodzin.
„Lawina zeszła o czwartej rano. Obudziło mnie trzęsienie ziemi. Usłyszałam straszliwy hałas, a potem coś na kształt eksplozji. Później zapadła głęboka, przerażająca ciemność. Kiedy się ocknęłam, leżałam na brzuchu, z rękami pod nim, z przymarzniętymi do śniegu włosami. Pamiętam zimno i własne dłonie, które jako jedyne zachowały odrobinę ciepła. Od razu wiedziałam, co się stało. Powtarzałam sobie w głowie, że lawina zasypała tylko mój pokój. Svana, zamiast u siebie, spała w sypialni rodziców, więc zakładałam, że zaraz spróbuje mnie wyciągnąć. Ta myśl towarzyszyła mi przez cały czas”.
Autorzy w tym rozdziale oddają głos przede wszystkim bohaterom wydarzeń, a więc samej Sóley, ratownikom i świadkom. Na końcu rozdziału znajduje się również lista ofiar. Często słyszymy komunikaty, w którym bezosobowo podaje się informację, że gdzieś zginęło kilka osób. Tu je poznajemy. Ich imiona, to kim były, z kim się przyjaźniły, kogo interesowało ogrodnictwo, a kto kochał pływanie. Na Islandii podobno każdy zna kogoś z czyjejś rodziny. To nieduża społeczność. Dlatego też wszyscy czują się takimi historiami osobiście dotknięci. Historia z Flateyri to jednak nie tylko opowieść o tragedii, która wydarzyła się tamtego dnia. To także opowieść o ludzkiej solidarności, poświęceniu, odwadze i chęci niesienia pomocy. O wspólnocie, dzięki której można przetrwać.
Wbrew pozorom Islandia w książce Bereniki i Piotra nie jest czarno-biała, nie wszystko działa doskonale. Znajdziemy w niej dużo więcej barw i jeszcze więcej wyrazistych charakterów. Poznajemy więc Elisabet „Betty”, która samotnie mieszka na farmie. Ta „ostatnia kobieta” miała i ma z tego powodu wiele przykrości, których doznała także od sąsiadów. Ludzie nie wierzyli, że da sobie radę samodzielnie, że potrafi w tych trudnych warunkach wychować syna. Walczy też z zarządem gminy o odpowiednie odśnieżanie drogi prowadzącej do jej gospodarstwa. Jej życie to właściwie nieustający trud i wieczna walka o swoje, lecz mimo to jest życzliwa przybyszom i chętnie rozmawia z autorami z Polski, którzy zadali sobie trud, by dotrzeć do jej gospodarstwa. Berenika i Piotr mieli okazję przepytać także prezydenta Islandii, ale także porozmawiać z byłym amerykańskim żołnierzem, który po wielu latach przybywa na wyspę. Poznaje swoją niewidzianą nigdy wnuczkę, przy okazji opowiadając o tym, jak się czuł i co robił na wyspie.
Okazuje się, że Islandczycy niechętnie patrzyli na związki swoich córek z obcokrajowcami. Były lata 40. XX wieku. W wioskach rządzili starsi mężczyźni i to oni stanowili o tym, co wypada, a czego nie wypada robić. Goście byli przyjmowani uprzejmie, ale też ze wskazaniem, gdzie jest ich miejsce. Gospodarze obawiali się wyjazdów dziewcząt za granicę. Tak też się stało w przypadku bohatera tego rozdziału. Jego żona jednak tęskniła za Islandią, zabrała dziecko i wróciła na wyspę. Dziś bazy amerykańskie są puste. Pozostały tylko wspomnienia, niektóre piękne, inne bolesne, jeszcze inne wypaczone przez zawodną ludzką pamięć. Wszystkie te opowieści autorzy z pieczołowitością dla nas zebrali.
„Zostanie tylko wiatr. Fiordy Zachodniej Islandii” to słodko-gorzka opowieść. Islandia, kraj dziś bogaty i szybko się rozwijający, jeszcze do niedawna był miejscem, w którym niewielu dobrze się powodziło. Codziennością była ciężka praca, poszukiwanie schronienia i pożywienia, częsta w odległych od głównych szlaków farmach izolacja. Jeden z bohaterów wspomina swoją babcię, która musiała oddać syna do innego gospodarstwa i codziennie szła wieczorem przez trudny teren, aby powiedzieć dziecku dobranoc, po czym wracała, bo wcześnie rano musiała zaczynać pracę. Dziś Islandczycy mają nieco inne priorytety, dzięki technologii ich życie stało się zdecydowanie łatwiejsze, zwłaszcza w ośrodkach miejskich. Mają też problem, jak ocalić takie miejsca jak Hornstrandir, nie tylko jako rezerwat przyrody, ale także jako miejsce do życia. Tereny te wyludniają się, bo ludziom łatwiej jest mieszkać i pracować gdzie indziej. Przez to jednak ginie historia Hornstrandir, którą nieliczni starają się ocalić, zachowując równowagę między tradycją a postępem.
„Dla wielu osób ważne jest, by zachować to miejsce takim, jakie ono jest. Głównie dla tych z zewnątrz, którzy odwiedzają Fiordy Zachodnie maksymalnie dwa razy w życiu, a sam Hornstrandir może raz albo wcale. Tymczasem nie mogą one żądać niczego od ludzi, których nie znają, od terenu, który nie jest ich. […].
Kiedy z półwyspu odejdą wszyscy, zostanie tylko wiatr, który może nam opowiedzieć fragment historii albo nie opowiedzieć niczego”.
Wszystko, co dobre – dzieje się powoli*
Tę książkę warto czytać powoli, delektować się nią, bo każdy rozdział to wyjątkowa opowieść – o ludziach, zdarzeniach i miejscach. I nie jest to historia o takiej Islandii, która w naszych wyobrażeniach bywa wyspą-utopią, miejscem idealnym, ale o prawdziwym kraju, jego sukcesach, wzlotach i upadkach, o realnych problemach oraz o ludziach z krwi i kości, którzy mieszkają na najpiękniejszych, ale i też często najmniej przyjaznych człowiekowi terenach. To opowieść o samotności, walce o przetrwanie, wykluczeniu, izolacji i niezrozumieniu, ale i o miłości, przyjaźni, odwadze i godności. To także pytanie o to, jaką cenę Islandia płaci za tak wielką popularność i ogromny ruch turystyczny, refleksja nad bezpieczną przyszłością przyrody i krajobrazów, które wielu chciałoby zobaczyć z bliska, dotknąć, ale niewielu potrafi uszanować ich pierwotną naturę.
A więc nie spieszcie się, czytając.
Olga Szelc
*Tytuł artykułu, jak i podrozdziału został zaczerpnięty z książki. Autorzy cytują w niej takie właśnie islandzkie powiedzenie.
Berenika Lenard, Piotr Mikołajczak
„Zostanie tylko wiatr. Fiordy Zachodniej Islandii”
Wydawnictwo Czarne, 2019
Opis książki ze strony wydawnictwa:
W 1952 roku ostatni islandzcy osadnicy odpłynęli z Hornstrandir. Ślady ich życia powoli zaczęły znikać, a półwyspem znów zawładnęła natura. Mieszkańcy przeprowadzili się w przyjaźniejsze rejony, zostawiając za sobą ponad tysiącletnią historię ujarzmiania ziemi, będącej dziś jednym z najpiękniejszych rezerwatów przyrody na świecie. Wielu współczesnych Islandczyków twierdzi, że Hornstrandir opustoszał, ponieważ był jednym z najtrudniejszych do życia zakątków kraju. Sądzono, że jego mieszkańcy pochodzili z innego świata.
Berenika Lenard i Piotr Mikołajczak, autorzy bestsellerowego reportażu Szepty kamieni. Historie z opuszczonej Islandii, zabierają nas w podróż po półwyspie: do dawnej norweskiej stacji wielorybniczej, amerykańskiej bazy wojskowej na szczycie góry, w rejs statkiem po fiordach. Odwiedzają także dolinę, w której mieszkał najsłynniejszy islandzki pustelnik, zaglądają do domu najbardziej radykalnego komunisty w historii kraju i rozmawiają z prezydentem Islandii. Poznają historie kapitanów, myśliwych, hodowców owiec, artystów i dziennikarzy oraz ludzi, których życie naznaczyły wielkie tragedie. Zostanie tylko wiatr to zbiór opowieści z pozornie znanej, lecz odległej wyspy – ze świata, który warto ocalić.